Nie masz konta? Zarejestruj się
– Dziś, w 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, chciałbym oddać szczególny hołd Powstańcom Lekarzom. Ich heroizm, zaangażowanie i poświęcenie dla ratowania życia nie tylko żołnierzy, ale także cywilów, pozostaną niezatarte w naszej pamięci. Ich odwaga w obliczu niepewności i zagrożenia jest przykładem prawdziwego powołania –dr n. med. Artur Drobniak, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie
– Nie możemy zapominać, że to oni z narażeniem życia pracowali w szpitalach polowych, tworzyli punkty medyczne, a ich wiedza i umiejętności były nieocenione. W dniu, w którym wspominamy tamte tragiczne wydarzenia, z wdzięcznością spoglądamy na ich dokonania i chcemy kontynuować ich misję dbania o zdrowie i dobro naszych pacjentów, a także pielęgnować wartości, które ich prowadziły. Niech pamięć o Lekarzach Powstańcach będzie dla nas inspiracją do działania na rzecz naszego społeczeństwa oraz przypomnieniem, jak ważna jest nasza misja – ratowanie życia oraz zdrowia ludzkiego – dodaje prezes ORL w Warszawie
Poniżej przypominamy wywiad Anetty Chęcińskiej z Haliną Jędrzejewską, uczestniczką Powstania Warszawskiego, później lekarką, doktorem nauk medycznych, ze specjalizacją II stopnia w zakresie ortopedii i chirurgii urazowej. Rozmowa z 2020 r. była jednym z najchętniej czytanych tekstów w „Pulsie”.
O pomocy niesionej innym, przyjaźni, zaufaniu, nadziei w czasach wojny i okupacji z dr n. med. Haliną Jędrzejewską „Sławką”, uczestniczką Powstania Warszawskiego, rozmawia Anetta Chęcińska.
Chciała pani zostać sanitariuszką?
Zapytano mnie, czy chcę być sanitariuszką, czy łączniczką. Łączniczką byłam przez parę lat przed powstaniem. Poprosiłam o przydział do sanitariatu. O moim wyborze zdecydowały wcześniejsze przeżycia. Zaraz po wybuchu wojny mojego tatę ewakuowano wraz z Ministerstwem Komunikacji. Wyjechaliśmy z Warszawy razem – rodzice, dwie starsze siostry i ja. 5 września 1939 r. pociąg ewakuacyjny został zbombardowany. Ludzie krzyczeli, wzywali pomocy. Wówczas nie miałam przeszkolenia sanitarnego, ale starałam się pomagać. To moje pierwsze dramatyczne przeżycie z czasu wojny.
Wciąż mieszka pani w tym samym mieszkaniu, co przed wojną. Stąd, z domu przy ul. Wawelskiej, poszła pani do powstania?
Byłam z innymi sanitariuszkami w mieszkaniu koleżanki. Czekałyśmy na wskazanie miejsca zbiórki. Gdy dotarła do nas informacja, że mamy być o godz. 17 na Woli, miałam niewiele czasu, aby wrócić do mieszkania, przebrać się. Chciałam zobaczyć rodziców. Tramwaje już nie jeździły. Pomógł mi młody, życzliwy człowiek i zawiózł rowerem w okolice mojego domu. Zabrałam torbę sanitarną i pożegnałam się z rodzicami.
Rodzice wiedzieli?
O konspiracji tak. Wiedzieli, że każda z nas coś robi, ale nie wiedzieli, czym się zajmujemy. Z naszego mieszkania korzystało wiele osób. Tutaj odbywały się zebrania. Drzwi były zamknięte, nikt nie mógł wchodzić i wychodzić. W pokoju, w którym rozmawiamy, nie pamiętam już jak długo, może dwa lata, odbywały się wykłady z anatomii dla studentek medycyny. Była wśród nich moja siostra Danuta. Rodzice wszystko akceptowali. Tata tylko raz się zdenerwował, gdy w pokoju, który był udostępniony lokatorowi, podczas sprzątania znaleziono spory zapas broni. – Nie protestowałbym – mówił – ale powinienem wiedzieć. Krótko potem nasz lokator się wyprowadził.
Pamięta pani pierwsze chwile powstania?
Z trudem zdążyłam na zbiórkę na Woli. Miałam problemy z dojazdem, a nie mogłam się spóźnić. Gdy byłam już bardzo blisko miejsca zgrupowania, zobaczyłam, że w moją stronę idzie młody mężczyzna z biało-czerwoną opaską na ramieniu, trzymający broń. Uprzedzał napotkanych, żeby się schronili. Tymczasem ludzie wychodzili z domów, obejmowali się, cieszyli. Widziałam radość, entuzjazm. Chwilę później wybuchło powstanie. Zobaczyłam pierwszych zabitych i rannych. Tak się zaczęło…
Zapamiętała pani osoby, którym niosła pomoc?
Pamiętam, jak zdobywaliśmy jeden dom, ludzie ginęli. Wołano sanitariuszkę do kolegów z oddziału. Jeden był ciężko ranny w nogi. Drugi z raną pleców. Widziałam dużo ran, ale taką pierwszy i ostatni raz w życiu. Wiedziałam, że chłopak umiera. Musiałam podjąć decyzję, kogo ratować pierwszego, ale kolega z ranami nóg wskazał na powstańca obok. Miał prawo decyzji. Z pomocą cywilów odniosłam rannego do Szpitala Jana Bożego. Przepychaliśmy się przez tłum, ludzie wszędzie leżeli pokotem, trudno sobie wyobrazić, jak to wyglądało. Lekarze zabrali kolegę na salę operacyjną. Nie wiem jak długo czekałam, nim pozwolono mi wejść. – „Sławka”, pożegnaj kolegów. Pomścijcie mnie – usłyszałam. Dwa razy podczas powstania płakałam. To był ten pierwszy. Nie mogłam się pogodzić, że się nam nie udało. Czasami szczęście sprzyjało. Pamiętam inną akcję: na placu byli ranni, ale nie było do nich bezpiecznego dostępu. Zostałyśmy wezwane, ale dowódcy pozostawili nam wybór, gdyż teren był pod ostrzałem. Mimo to ruszyłyśmy. Pełzłyśmy w stronę rannych, osłaniając głowy torbami. Do dzisiaj nie wiem, jak udało się przeżyć, choć niemieckie kule świstały nam nad głowami. Dostałyśmy ochronę od naszego oddziału, dotarłyśmy do rannych i zabrałyśmy bezpiecznie kolegów.
Doświadczenia powstańcze miały wpływ na wybór przez panią zawodu?
Może tylko umocniły mnie w postanowieniu. O tym, że skończę medycynę, zdecydowałam w zbombardowanym pociągu. Chciałam coś robić, aby ratować cierpiących ludzi. Wielu lekarzy brało udział w powstaniu. Także wielu młodych ludzi, którzy zajmowali się rannymi, a wcześniej nie mieli związków z medycyną, ukończyło studia lekarskie. To była dla nas szkoła życia.
Czy uważa pani, że pamięć o powstaniu jest należycie chroniona?
Nie zawsze. Jest mi przykro, gdy ktoś mówi o powstaniu z niechęcią: „Po co ono było? Tylu ludzi zginęło, a nic to nie dało”. To nieprawda. Dało bardzo wiele, mimo że straty były ogromne. Chciałoby się czasem zapomnieć, aby nie mieć tych strasznych obrazów przed oczami, ale się nie da. Muszę powiedzieć, że miałam wspaniałych kolegów w oddziale. Byliśmy zaprzyjaźnieni. Bałam się jednego, aby nie wpaść żywa w ręce Niemców. Ale gdy byłam z oddziałem, wiedziałam, że koledzy do tego nie dopuszczą. To moi przyjaciele na śmierć i życie.
Skąd wzięła się Sławka?
Taki pseudonim konspiracyjny wybrałam. Przyjechała do mnie do domu osoba, która mogła przyjąć przysięgę. To działo się w tym pokoju. – Na pewno chcesz być „Sławką”? – zapytała. Potwierdziłam i tak zostało. Wszyscy, którzy mnie znają z tamtych lat, a jest już ich coraz mniej, znają „Sławkę”. Nie słyszałam, aby kiedykolwiek zwracali się do mnie Halina.
Halina Jędrzejewska, z domu Dudzikówna, ps. Sławka, urodziła się 19 października 1926 r. w Warszawie. Ukończyła warszawskie Gimnazjum i Liceum im. Juliusza Słowackiego, a maturę zdała na tajnych kompletach w 1944. Należała do harcerstwa. Od 1940 r. działała w konspiracji w Konfederacji Narodu, od 1943 – w Armii Krajowej. Brała udział w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka batalionu „Miotła”, Zgrupowania „Radosław”. Po upadku powstania razem z wojskiem opuściła Warszawę. Trafiła do obozu jenieckiego w Sandbostel, a następnie Oberlangen. Po wyzwoleniu dotarła do Wielkiej Brytanii, gdzie służyła w Pomocniczej Służbie Kobiet w Polskich Siłach Lotniczych. Do Polski powróciła w 1946 r. Rozpoczęła studia medyczne w Poznaniu, a w 1947 przeniosła się do Warszawy i kontynuowała naukę na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. W 1958 r. uzyskała II stopień specjalizacji z chirurgii urazowej i ortopedii, w 1966 obroniła pracę doktorską. Od 1952 r. aż do przejścia na emeryturę pracowała w klinice ortopedycznej. Podczas powstania była dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych. W 2019 r. otrzymała tytuł honorowego obywatela m.st. Warszawy.
Pełny tekst: "Sławka" - Puls 7/8 2020