10 kwietnia 2013

Wspomnienia

Piotr Wyszogrodzki
(1926-2013)

Urodził się w 1926 r. w Skarżysku-Kamiennej, szkołę podstawową ukończył w czasie okupacji. Do końca wojny pracował jako przymusowy robotnik w kamieniołomach i tartaku. Od 1941 r. do wyzwolenia działał w konspiracji AK, maturę zdał w 1948 r. Został powołany do wojska i odbył służbę w artylerii w Inowrocławiu, uzyskując stopień oficerski.
Od 1949 r. studiował medycynę w Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu, pracując także jako asystent w Katedrze Chemii. Dyplom lekarza uzyskał w 1956 r. w Akademii Medycznej w Warszawie, dokąd przeniósł się po ślubie z Grażyną Maciąg, studentką Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Następnie zaczął pracować jako lekarz na oddziale gruźliczym sanatorium w Otwocku. Był związany z dzielnicą Praga Północ, gdzie pełnił funkcję lekarza rejonowego, kierownika przychodni, wreszcie – od 1961 r. – kierownika Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej.
Od 1956 r. pracował równolegle na Oddziale Laryngologicznym Szpitala Praskiego (dziś Przemienienia Pańskiego), z którym pozostał związany przez większą część praktyki medycznej. W 1962 r. uzyskał specjalizację z laryngologii, w 1970 r. specjalizację z zakresu organizacji ochrony zdrowia. W 1965 r. został powołany do Komisji Zdrowia przy Komitecie Warszawskim. W 1970 r. wybrano Go na wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego Związku Zawodowego Pracowników Służby Zdrowia. Funkcję tę sprawował przez dziesięć lat. W latach 80. XX w. pracował jako lekarz w Libii.
W 1959 r. urodził mu się syn Daniel, w 1963 r. zmarła pierwsza żona. Ponownie (w 1973 r.) wstąpił w związek małżeński – z Barbarą Bańkowską, także lekarką. Byli bardzo dobrym małżeństwem, zabrakło zaledwie kilku miesięcy do 40. rocznicy ich związku.
Aktywny zawodowo jeszcze w wieku emerytalnym, był m.in. kierownikiem Przychodni Akademickiej przy ul. Mochnackiego.
Lekarz z powołania. Uwielbiany przez pacjentów, potrafił ich słuchać, traktować indywidualnie, poświęcał im czas i uwagę. Jako doświadczony laryngolog, pomógł w czasie swojej długiej praktyki tysiącom pacjentów. Miał też drugą pasję – społecznikowską. Działał aktywnie w strukturach służby zdrowia i z pasją realizował konstytucyjny obowiązek państwa w zakresie bezpłatnej ochrony zdrowia Polaków.
Wielokrotnie odznaczony, m.in. Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką Honorową Miasta Stołecznego Warszawy, Orderem Odrodzenia Polski „Polonia Restituta”.
Do końca życia był związany ze środowiskiem kombatanckim Armii Krajowej, utrzymywał bliską więź z kolegami z Okręgu Radomsko-Kieleckiego „Jodła”. Był patriotą w sensie czystym – kochał Polskę, wierzył w Polskę i pracował na naszą wspólną przyszłość.
Będziemy Go zawsze pamiętać jako męża, ojca, dziadka, kombatanta i lekarza, a przede wszystkim jako wspaniałego Człowieka.

Barbara Wyszogrodzka

Aleksandra Wysocka
(1931-2013)

Aleksandra Wysocka, z domu Stelmachowska, urodziła się w Warszawie w rodzinie oficera Wojska Polskiego. Na Żoliborzu spędziła szczęśliwe przedwojenne dzieciństwo, okupację i Powstanie Warszawskie, które odcisnęło niezatarty ślad na całym Jej życiu. Na Żoliborzu ukończyła szkołę sióstr zmartwychwstanek i w 1950 r. zdała maturę. Chciała zostać lekarzem. Niestety, jako córka oficera walczącego po „niewłaściwej”, bo zachodniej stronie frontu nie miała szans dostać się na studia. Dopiero po rocznej pracy w PZH, dzięki rekomendacji zatrudnionych tam wpływowych osobistości, rozpoczęła naukę na Wydziale Pediatrycznym AM w Warszawie.
Po ukończeniu studiów pracowała jako pediatra w Szpitalu Przemienienia Pańskiego na Pradze i w Przychodni Dziecięcej przy ul. Grzybowskiej. Jednak to radiologia okazała się Jej wielką pasją. Specjalizację I i II stopnia z rentgenodiagnostyki zdobyła w Szpitalu Wolskim, pracując pod kierunkiem znakomitego radiologa dr Wandy Bądzińskiej. W późniejszych latach kierowała utworzoną przez siebie od podstaw pracownią RTG w nowo powstałym Ośrodku Medycyny Pracy Budowlanych. W latach 70. XX w. wraz z mężem Krzysztofem, laryngologiem, przebywała na długoletnich kontraktach w Afryce: w Ugandzie i Nigerii, gdzie oboje byli zatrudnieni jako wykładowcy uniwersyteccy i lekarze w miejscowych szpitalach.
W przełomowym roku 1980, w czasie wielkich nadziei, włączyła się w rodzący się ruch „Solidarności”. Współtworzyła komórkę „S” w Ośrodku Medycyny Pracy Budowlanych i była członkiem jej rady zakładowej. Wprowadzenie stanu wojennego odczuła jako dramat. Od początku wciągnęła się w działalność podziemną. Pomagała ukrywającym się, represjonowanym, ich rodzinom, zajęła się również kolportażem prasy i literatury drugiego obiegu, co spowodowało aresztowanie Jej siostry, Wisi. Przede wszystkim jednak skupiła się na pomocy lekarskiej. Przy współudziale męża i zaprzyjaźnionych lekarzy różnych specjalności organizowała badania, konsultacje, a nawet leczenie szpitalne zwalnianych lub urlopowanych więźniów politycznych, osób pobitych podczas przesłuchań lub demonstracji i wszystkich napiętnowanych jako „wrogowie władzy ludowej”.
Szczególnym przypadkiem była Barbara Sadowska, matka zakatowanego przez SB Grzesia Przemyka, która kilka tygodni po tragicznej śmierci syna została niegroźnie potrącona przez samochód. W OMPB uzyskała niezbędną pomoc w postaci badania rtg. i konsultacji w zaprzyjaźnionym Oddziale Rehabilitacji. Poinformowana o tym fakcie dyrekcja ośrodka (lekarze!) zagroziła represjami wszystkim zamieszanym w ten „niebezpieczny proceder”. W odpowiedzi Ola złożyła wymówienie. Podjęła pracę w Szpitalu Mokotowskim (elżbietanek), gdzie ceniona, szanowana i powszechnie lubiana, pracowała aż do emerytury.
Ola była obdarzona niezwykłym urokiem osobistym. Miała w sobie to „coś”, trudną do zdefiniowania iskierkę, wielką życzliwość dla ludzi i wrodzoną potrzebę pomagania. Jej stosunek do pacjentów i osobiste zaangażowanie wykraczały daleko poza zakres obowiązków służbowych. Niezliczonej ilości chorych – biednych, starych, niezaradnych – osobiście załatwiała konsultacje i badania specjalistyczne, upraszała w izbie przyjęć miejsca w szpitalu, a nawet pomagała w sprawach bytowych. Dla Oli zawsze najbardziej liczył się pacjent – nie deklaratywnie, ale naprawdę. Pacjent nie tylko jako skupisko tkanek wymagających naprawy, ale pełno-wymiarowy człowiek. Miała silnie rozwinięty zmysł organizacyjny, co bardzo ułatwiało pracę.
Osobą, która w najwyższym stopniu uformowała Olę, była Jej matka. Swoich własnych mentorów wspominała z wdzięcznością. Jeszcze kilka tygodni przed śmiercią z wielką serdecznością opowiadała o dawno zmarłym doktorze Wielobratku, pediatrze ze Szpitala Przemienienia Pańskiego, który pierwszy wprowadzał Ją do zawodu lekarza. Z ogromnym szacunkiem mówiła o dr Bądzińskiej, podkreślając, że nauczyła Ją nie tylko radiologii, ale także patrzenia na pacjenta – cierpiącego i jakże często bezradnego człowieka. Wielkie nadzieje wiązała z odradzającym się po latach niebytu samorządem lekarskim, który zresztą aktywnie współtworzyła. Niestety, czas zweryfikował te oczekiwania.
Żoliborski dom pań Stelmachowskich był gotów za bycie porządnym zapłacić największą cenę. Podczas okupacji znajdowali w nim schronienie brytyjscy żołnierze, uciekinierzy z obozów jenieckich, ukrywające się rodziny żydowskie (w Yad Vashem panie Stelmachowskie mają swoją tabliczkę „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”) i Bóg wie ile jeszcze nieznanych z nazwiska osób.
Ola nigdy nie sprzeniewierzyła się zasadom, które wyniosła z domu. Nie poszła na kompromis z sumieniem. Była sobą, kiedy jako kilkunastoletnia dziewczynka grzebała na żoliborskim skwerze poległych powstańców, kiedy na pierwszym roku studiów jako jedna z zaledwie dwóch osób odmówiła wstąpienia do ZMP, kiedy w proteście przeciw nieetycznym decyzjom dyrekcji OMPB odeszła z pracy w placówce, którą współtworzyła.
Przy tych klarownych zasadach, Ola była osobą ogromnie pogodną i optymistyczną. W każdej sytuacji starała się znaleźć dodatnie strony. Niestety, w ostatnim okresie Jej promienny optymizm stopniowo przygasał. Zmiany w wymarzonej wolnej Polsce posuwały się w trudnym do zaakceptowania kierunku. Medycyna, przy rewelacyjnym postępie technik diagnostycznych i terapeutycznych, stawała się coraz bardziej odhumanizowana. Narastała tendencja do przekształcania się placówek służby zdrowia w quasi-przedsiębiorstwa, a pacjentów w klientów bądź uciążliwych petentów. Do tego postępująca od wielu lat przewlekła choroba systematycznie pozbawiała Oleńkę sprawności. Wielokrotne pobyty w szpitalu, operacje, straszliwe bóle. Heroiczna walka o każdy krok, potem już tylko o uniesienie nogi, ręki, głowy… Leki przeciwbólowe nie działały. Opiatów unikała, by do końca zachować jasność umysłu. Nie opuszczała Jej troska o najbliższych, najukochańszych. W końcu Jej światło zgasło.
Ale pamięć o Niej pozostanie w nas, którzy mieliśmy szczęście Ją znać, z Nią pracować i z Nią się przyjaźnić.

Przyjaciółki

Archiwum