15 kwietnia 2011

Wipomania z cyklu myśli umorusane

Jak pokazują liczne przykłady, nie ma takich zasług, których sam zasłużony nie mógłby zaprzepaścić, a i rozum nie jest dany nikomu raz na zawsze. Jednak atawistyczna potrzeba wykreowania mędrca wyznaczającego kierunek ku światłu jest silna. Przeświadczenie, że ktoś zrobi coś za nas, zwłaszcza nieprzyjemnego, uciążliwego lub nudnego, poparte jest jeszcze instynktem broniącym organizm przed stresem – słynną alternatywą strusia (znaną także w wersji ludowego przysłowia: Co z oczu, to z serca!). Łatwiej też zapewne przyjąć czyjeś spójne poglądy na wydarzenia skomplikowane niż je samemu z sensem kontestować lub, co trudniejsze, kreować. Stąd już krok do konformistycznego uznania kogoś za autorytet lub chociażby za VIP-a.
A co może zdziałać autorytet – dobrego lub złego – najdobitniej pokazują słynne eksperymenty psychologiczne Stanleya Milgrama z lat 60. Czytelnik na pewno wie o istocie tych eksperymentów, ale jeśli pamięć zawodzi, koniecznie powinien ją sobie w tej materii odświeżyć. Wnioski z tych eksperymentów, choć bardzo dla nas, jako gatunku, niemiłe, powinny być dla każdego człowieka spiritus movens jego spojrzenia na świat. Nadmiernemu autorytaryzmowi, właściwemu tak wielu, każdy powinien przeciwstawić chociaż malutką czerwoną lampkę, która ostrzegawczo zapali mu się w głowie, gdy stanie pod przymusem dokonania wyboru pomiędzy presją autorytetu a własną hierarchią wartości i sumieniem.
Kiedyś miałem samochodem odebrać kogoś z warszawskiego lotniska, a że korki coraz większe (chyba każdy, oprócz powołanych do tego „fachowców”, wie, jak ten problem należałoby rozwiązać…) i trudno przewidzieć czas dojazdu, do celu przybyłem na styk. Na rozjeździe przed halą lotniska widzę, że podjazd pod salę przylotów jest zatarasowany (przez jakiegoś „przygłupa leśnego”, którego każdy z nas ciągle w ruchu ulicznym spotyka), ale druga odnoga jezdni wolna – tylko znak zakazu ruchu przed nią stoi. A pod znakiem jest tabliczka z napisem: „Nie dotyczy VIP”. Ponieważ dla mojej żony bywam niekiedy „very important person”, nawet sekundy się nie zastanawiałem. W kodeksie drogowym na próżno szukać takiego znaku, bo i VIP – któż to dziś taki? Jest konstytucyjna równość wobec prawa, a ustawa o czystości języka polskiego także przecież obowiązuje!
Jakże pouczająca dla obu stron była moja dalsza rozmowa z policjantem…

Filip Morus

Archiwum