9 września 2019

Za mały ten guzik do tej dziurki!

Wynurzenia i ideologie. Felietony do przemyślenia

Jarosław Biliński, wiceprezes ORL w Warszawie

Słyszymy z ust polityków, którzy nie chcą dokładać do systemu ochrony zdrowia ani złotówki (zdecydowana większość), bo to przecież pieniądze wyrzucone w błoto (głosów nie przyniosą za szybko, a i jeszcze sondaże mogą popsuć), że za te pieniądze, które wydajemy na system, mamy najlepszą i najwydajniejszą ochronę zdrowia na świecie. Na pierwszy rzut oka można się z tym zgodzić! Najmniej personelu w Europie w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców, najmniejszy odsetek PKB przeznaczany na zdrowie, jedna z gorszych infrastrukturalnie dziedzin rynku, a system „jakoś działa”!
Pacjenci nie umierają na ulicach (poza pojedynczymi wyjątkami), każdy ma „darmowy” (!) dostęp do ochrony zdrowia, przede wszystkim w sytuacjach nagłych (pójdzie lub go dowiozą do SOR), nie jest źle. Takie słyszę argumenty. I połowa Polaków, słuchając takich wypowiedzi, myśli sobie: – No tak, mają rację. Ile można dokładać do tej studni bez dna? Jeszcze podatki nam zwiększą! Kiedyś trzeba umrzeć, a jak się ma być chorym, to i tak się będzie.

Nie winię obywateli za takie myślenie, nie każdy musi się znać na wszystkich elementach systemu państwa, a przede wszystkim nie każdy może (a tak naprawdę większość nie może) realnie ocenić wygłaszane przez polityków słowa, bo nie jest specjalistą ani od medycyny klinicznej, ani od systemu zarządzania w ochronie zdrowia. Winię polityków, a szczególnie polityków rządzących (z jakiejkolwiek są partii), którzy mają większość
w parlamencie (akurat obecnie tak jest). Dlaczego? Dlatego, że kapitał polityczny można zbijać (choć i tego nie lubię) na kwestiach światopoglądowych, na sporach ideowych, ale są dziedziny, gdzie 2+2=4 i inaczej nie będzie! Medycyna należy do takich dziedzin, w których jak nie dopilnujesz z jednej strony, to wyjdzie z drugiej, z podwójną siłą. To jak leczenie pacjenta z niedoborem odporności – przegapisz lub zbagatelizujesz mały „katarek”, to dostaniesz w zamian zapalenie płuc. Tak jest i w medycynie klinicznej, i w całym systemie ochrony zdrowia. Można dopychać kolanem, ale trzeba (!) przewidzieć, że to, co dopchnięte, wychodzi inną dziurą. Dlatego wymagam od rządzących polityków, szczególnie gdy mają większość w parlamencie, odważnych i nieobliczonych na poklask „pijaru” decyzji. Wymagam mądrych reform zaczerpniętych z dokumentów analitycznych, przygotowanych przez profesjonalistów. Wymagam wieloletnich strategii, decyzji ponad podziałami, zmian wskazywanych jako konieczne oraz formowania systemu w kształcie, o którym mówią fachowcy.
Nie widziałem takiego postępowania wybrańców narodu odkąd świadomie oceniam życie doczesne.

Widzę coś innego – pudrowanie trupów, malowanie zagrzybionych ścian, tuszowanie odpadającego tynku oraz, co chyba najgorsze, granie zdrowiem i życiem pacjentów przez dopychanie kolanem „sztuk” personelu medycznego na dyżurach na SOR, w nocnej pomocy lekarskiej, na oddziałach szpitalnych, w karetkach, w przychodniach specjalistycznych. Ma się zgadzać „kwit” (potwierdzający stosowne wykształcenie, a i to nie zawsze), „sztuka”, by zapełnić dane stanowisko, a jak nie ma takich, którzy wymogi spełniają, to… poluzujmy wymogi!

W takim kształcie i takim napięciu pracuje oblany potem, przegrzany system ochrony zdrowia. I w taki sposób maszyna jakoś jedzie. „System jest wydajny”! Mamy 1246 miejsc do obsadzenia i zatrudniamy 1246 pracowników! Nie ma nieefektywności! Genialne zarządzanie. Hmm, szkoda, że życie nie jest takie proste. Bo akurat jeden z tych 1246 pracowników systemu ochrony zdrowia zachorował i nie mógł przyjść do pracy. Akurat był to lekarz. Akurat pracował na oddziale immunologii klinicznej, gdzie prowadził sześciu „skomplikowanych” pacjentów z poważnymi niedoborami odporności (to i tak za dużo, zawsze zostawał po godzinach). Lekarz nie przyszedł, więc jego pacjenci zostali przydzieleni innym lekarzom. Akurat jeden z tych sześciu pacjentów miał niewinnie wyglądający „katarek”, ale doktor go przegapił, bo walczył o życie innego pacjenta, który trafił z sepsą do izby przyjęć. Ten „katarek” niespodziewanie przerodził się w zapalenie płuc, niewydolność oddechową. Intubacja, oddział intensywnej terapii i… zgon. Świat się zatrzymał. Dla rodziny pacjenta, dla lekarza prowadzącego, dla personelu całego oddziału. Ale nie dla polityków, nie dla zarządzających tym systemem – przecież 1245 na 1246 pracowników przyszło do pracy. Jest dobrze! System jest wydajny. A co, jeśli będzie epidemia grypy wśród personelu medycznego?

Jest coś takiego jak zgony możliwe do uniknięcia. W Polsce, tylko dlatego, że brakuje pieniędzy w systemie, ponoć mamy 30 tys. zgonów możliwych do uniknięcia rocznie! Całe miasteczko umiera, a mogłoby żyć!

No, ale tak jest, kiedy przyszywa się malutki guzik do spodni, które dziurkę mają już skrojoną na guzik trzy razy większy. Trzeba się liczyć z tym, że to wszystko puści, rozepnie się, zbędne kilogramy tłuszczu wyleją się spod spodni i koszuli.

Ale… kto się tym przejmuje? 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum