29 października 2021

Po godzinach – Kosmetyka na koniec

O racjonalnym podejściu do konsumpcyjnej rzeczywistości, odnajdywaniu historii zawartych w materii, nadawaniu drugiego życia zapomnianym meblom i jednej ze swoich najważniejszych renowacji opowiada dr Magdalena Wyrzykowska, chirurg i członek zarządu Fundacji „Kobiety w Chirurgii”, w rozmowie z Adrianem Boguskim.

Skąd pani zainteresowanie renowacją mebli?

Zawsze ciągnęło mnie do prac manualnych. Już w liceum podejmowałam pierwsze drobne próby. Nie jestem jednak obdarzona wielkim talentem plastycznym, więc realizowałam to zamiłowanie w pracach, które nie wymagają ładnego rysowania. W pewnym sensie ta pasja zrodziła się również z potrzeby. Jestem z pokolenia, które pamięta jeszcze czasy, gdy w sprzedaży nie było tylu rzeczy, co obecnie. Jak miało się meblościankę przeniesioną z pokoju dziadków, przemalowywało się ją 10 razy, żeby zmienić wystrój. To był wówczas jedyny sposób, by urządzać dom według własnych upodobań, ale bez dużych kosztów. Zaczęło się więc naturalnie, bo potrzeba matką wynalazku, a potem już poszło.

Jak dzisiaj mebluje pani swoje mieszkanie?

Przede wszystkim używanymi meblami. Staram się nie nabywać rzeczy, nie mnożyć bytów. Świat jest potwornie zaśmiecony. Denerwuje mnie swojego rodzaju próżność, która polega na urządzaniu mieszkań i domów jak z katalogu. Mody przemijają, a rozpowszechnia się przekonanie, że najlepiej pojechać do sklepu meblowego i wymienić całe wyposażenie wnętrza. Wiele osób nie myśli o tym, co dzieje się z wyrzuconymi rzeczami. Głównie takie meble odnawiam. Taboret, który przestał pełnić swoją funkcję, wykorzystam np. jako kwietnik albo półkę łazienkową. Meble dziecięce przerobię na meble dla dorosłych, zmieniając ich kształt i kolor. Piąty rok takie właśnie stoją w mojej sypialni i nie widzę powodu, żeby je zmieniać.

Skąd pochodzą meble do renowacji?

Lubię stare przedmioty z duszą, które dziś często lądują na śmietnikach. Niekiedy podczas spacerów zauważam, że ktoś wyrzucił do wielkogabarytowego kontenera krzesło, stolik, fotel. Moi przyjaciele wiedzą, że lubię taką dłubaninę, więc gdy mają jakiś mebel na zbyciu, bo się przeprowadzają albo przemeblowują mieszkanie, pytają, czy chciałabym się nim zająć. Potem daję mu drugie życie i to mi się bardzo podoba.

Czym obdarowują panią przyjaciele?

Moja przyjaciółka podarowała mi piękną stuletnią szafę, którą jeszcze nie zdążyłam się zająć. Co spojrzę na tę szafę, myślę o Kasi. Meble często kojarzę z konkretnymi ludźmi. Lubię, kiedy trafia się przedmiot, z którym wiąże się jakaś historia. Niektórzy opowiadają wiele zdarzeń ze swojego życia związanych z danym przedmiotem, gdzie go zdobyli i skąd pochodzi. W takich przypadkach odnowione meble zyskują wymiar międzyludzki.

Jakie meble szczególnie lubi pani odnawiać?

Może nie tyle konkretne meble, ile materiał, z którego są wykonane. Drewno jest wdzięcznym materiałem, wybacza wiele pomyłek. Inne tworzywa łatwo popsuć. Kiedy porysuje się lub złamie plastik albo laminat, trudno to naprawić bez straty waloru estetycznego. W drewnie można zrobić sto poprawek, a kiedy poważnie coś popsujemy, mamy szansę coś wyrzeźbić lub zrobić ornament, żeby ukryć błędy. Można nałożyć nową farbę, zheblować formę, zmienić kształt, dlatego meble drewniane mogą służyć przez pokolenia. I to też lubię w drewnie.

Co przynosi pani to zajęcie?

Daje mi przestrzeń do wyżycia się artystycznego, kreatywnego. Odcinam się od codzienności, siadam sobie i dłubię w drewnie. Skupiam się na wykonywaniu czynności, która jest dla mnie przyjemna. Wyłączam myślenie o całym świecie i koncentruję się na struganiu. To przynosi poczucie głębokiego relaksu, pomaga uporządkować emocje, zredukować stres. Powoduje spore zmęczenie fizycznie, które sprzyja utrzymaniu dobrego zdrowia w sferze mentalnej. Ta praca uczy też pokory. Wiele razy robiłam coś na chybcika, a później żałowałam, że nie zrobiłam tego bardziej starannie. Pamiętam pracę nad kolonialną ławą ze starego drewna z pięknym rysunkiem. Malowałam ją na podwórku, gdzie było piaszczyste podłoże. Zawiał wiatr i całą świeżo malowaną ławę oblepił piasek.

Każda czynność wymaga zaplanowania, przygotowania materiałów. Cierpliwą pracę widać również na drewnie, tylko odpowiednia i starannie nakładana farba wydobędzie naturalne piękno słojów.

Wszystkie pani renowacje wymagały cierpliwości?

Zdarzało mi się robić rzeczy „jednopopołudniowe”. Jest jednak różnica między pracą nad meblem, który stoi nieruchomo, jak w przypadku szafy, a pracą nad krzesłami, które będą przesuwane i przestawiane kilka razy dziennie. Im trzeba poświęcić dużo więcej pracy.

Skąd czerpie pani wiedzę o tym, jakich materiałów, jakich farb użyć, jak wyciąć dany fragment?

Jestem samoukiem. Jedynym doradcą merytorycznym i pomocnikiem jest mój tata. Kiedy mam problem natury konstrukcyjnej, coś trzeba skręcić, wymienić, dociąć itd., wkracza tata – mój człowiek od „cięższej roboty”. Z racji doświadczenia potrafi przewidzieć, jak coś wygiąć, połączyć, co zrobić, by nie nasiąkło wodą. Nie mówiąc o tym, że boję się korzystać z krajzegi. Widziałam już tyle palców obciętych podczas pracy na tej maszynie, że wolę się do niej nie zbliżać, choć nie jest bardzo skomplikowana. Ale mój niezastąpiony tata Ryszard na krajzedze wycina różne elementy potrzebne do rekonstrukcji mebli. Bez niego byłoby ciężko.

Co w renowacji mebli przynosi pani największą satysfakcję?

Ogromnie przyjemna jest chwila, kiedy już skończę renowację i widzę efekt: jeszcze niedawno stary grat teraz zachwyca wyglądem. Mam wiejski stół na działce, gdzie pracuję nad meblami. Zabrałam go sprzed domu sąsiadów. Jak mój mąż zobaczył, że zabieram stół z wypaczonym, wygiętym i pękniętym blatem, z nogami wyżartymi przez korniki, przeraził się. – Co zrobimy z kolejnym gratem?! – powtarzał. Teraz, po wyremontowaniu stołu, większość znajomych pyta, skąd wzięliśmy taki piękny mebel.

Czy stara się pani nadawać meblom charakterystyczne cechy, dodaje ozdoby, ornamenty, by stały się niepowtarzalne?

Zwykle staram się zachować pierwotny charakter przedmiotów, czasami jednak ktoś lub coś mnie inspiruje. Stół, o którym mówiłam, powstawał w okresie, gdy przeżywałyśmy z córką fascynację serialem „Ania z Zielonego Wzgórza”, i był wyrazem naszych ówczesnych emocji. Krzesła, które robię, tapiceruję lnianym płótnem, które moja babcia wykorzystywała do szycia zasłon. Ten materiał bardzo mocno kojarzy mi się z jej mieszkaniem.

Sama tapiceruje pani meble?

Zawodowy tapicer pewnie skrytykowałby moją pracę i powiedział, że nie jest ekstraprofesjonalna, ale robienie czegoś dla siebie ma tę zaletę, że nikt mnie z tego nie rozlicza. Ważne, że wszystko się sprawdza, meble się nie rozpadają. Odnawiam meble wyłącznie po to, by sobie samej i bliskim sprawić przyjemność.

Jak znajduje pani czas na renowacje?

Z trudem. Wyrywam ten czas, jak tylko się da, ale mam go bardzo mało. Oczywiście, im dzieci starsze, tym jest łatwiej.

Nad czym teraz pani pracuje?

Niedawno zrobiłam okrągły, rozkładany stół, a teraz wzięłam się za krzesła. Były strasznie zdezelowane, połamane, niektóre posłużą jako źródło części zamiennych. W przypadku krzeseł trzeba trochę podłubać, czasami doklejam drzazgi z jednego krzesła do drugiego, by nadać im pierwotny kształt i charakter.

Czy jedną z ważnych „renowacji”, nad którymi pani pracuje, jest Fundacja „Kobiety w Chirurgii”, która walczy o lepsze warunki pracy i pozycję kobiet?

Tak. Można powiedzieć, że to najważniejszy dotychczas projekt renowacyjny w moim życiu, a zobaczymy, jakie jeszcze wpadną mi do głowy.

Czyli trzeba zerwać stratą powłokę i nanieść świeży kolor?

Nie, staramy się właśnie nie zamalowywać tego, co jest brzydkie, tylko przeprowadzić w chirurgii gruntowną renowację. Przede wszystkim trzeba wymienić nogi od tego stołu, żeby stał stabilnie i porządnie, a dopiero potem zająć się kosmetyką.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum