4 maja 2023

Walka o oddech

Twarz pacjenta zasłania druciana maska pokryta wieloma warstwami gazy. Pielęgniarka powoli wkrapla na maskę chlorek etylu, następnie eter. Obok chirurg szykuje się do pracy. To nie scena z filmu noir, ale widok szpitalnej sali zabiegowej w powojennej Polsce. Na oczach lek. Krystyny Michałowicz-Cerańskiej, specjalistki anestezjologii i intensywnej terapii, rodziła się polska anestezjologia i intensywna terapia.

6 lat

Stanisław Michałowicz i jego żona Helena oczekują narodzin potomstwa. On – inżynier w zakładach Siemensa, ona – późniejszy kustosz biblioteki PAN. W obliczu nadchodzącej wojny Stanisław dostaje powołanie do wojska. Jako oficer łączności będzie służył Polsce. W styczniu 1940 r. na świat przychodzi Krystyna i jej brat bliźniak. Ich wychowanie jest nie lada wyzwaniem. Helena pracuje, aby zapewnić byt sobie i dzieciom, ale działa też w polskim podziemiu i przy Radzie Pomocy Żydom „Żegota”. Rodzina spotka się dopiero po sześciu latach. – Tata do tej pory nie widział nas na żywo, ale mama regularnie wysyłała mu fotografie, próbowała wytworzyć między nami więź. Myślę, że w dużej mierze dzięki temu mój tata – z zaledwie siedmioma innymi oficerami – podjął trudną decyzję o powrocie do ojczyzny. Do nowej, komunistycznej Polski, której władze nie były przychylne takim jak on oficerom Armii Andersa wspomina pani Krystyna.

13 gramów

tekst KAMILA HOSZCZ-KOMAR
współpraca KRYSTYNA MICHAŁOWICZ-CERAŃSKA

Tyle waży łut* szczęścia. Ta odrobinka jest warunkiem powodzenia. Dzięki niej „obce klasowo” bliźnięta Michałowiczów w 1956 r. mogły rozpocząć studia. Wreszcie absolwenci szkół średnich ubiegający się o miejsce na uczelni wyższej nie byli weryfikowani pod względem pochodzenia.

– Brat wybrał studia na politechnice. Ja uznałam, że medycyna zaspokoi moje oczekiwania. Nie tylko uniknęliśmy odsiewu klasowego, ale oszczędzono nam egzaminu politycznego – sprawdzianu ze znajomości „Manifestu PKWN”. Wystarczył zwykły egzamin – opowiada Krystyna Michałowicz-Cerańska. – Cóż to była za radość, gdy zobaczyłam swoje nazwisko na liście przyjętych! Do dziś uważam ten dzień za jeden z piękniejszych w życiu.

Brakuje czasu na wszystko inne poza nauką. Jednak młoda studentka poznaje swojego przyszłego męża – Włodzimierza Cerańskiego. Kolejne 13 gramów szczęścia.

9 anestezjologów

Tuż po wojnie techniki anestetyczne stosowane w Polsce mocno odbiegały od zachodniego modelu. Powracający z wojennej emigracji lekarze, którzy zetknęli się z „nowoczesną” anestezjologią w wojennych szpitalach, zaczęli apelować o zmiany. W 1955 r. w całym kraju pracowało zaledwie 9 anestezjologów. Po wprowadzeniu na uczelnie specjalizacji (10 października 1952) ich liczba systematycznie rosła.

Pozornie niefortunny zbieg wydarzeń diametralnie zmienił życie młodej lekarki Krystyny Michałowicz-Cerańskiej.

Bardzo chciałam specjalizować się w okulistyce. Podczas studiów jako wolontariuszka pogłębiałam wiedzę i umiejętności z tego zakresu w Klinice Okulistycznej prof. Stanisława Altenbergera. Niestety, kiedy przyszedł czas wyboru specjalizacji, miejsc w Warszawie nie było. I nagle padła propozycja specjalizacji z anestezjologii, która była wówczas w powijakach. Nie miałam nad czym się zastanawiać. Praca była mi potrzebna.

7 sztucznych nerek

Tymczasem pojedźmy kolejką do przedwojennego letniska Międzylesie. Właśnie tu w 1954 r. rozpoczyna się budowa nowoczesnego, wielospecjalistycznego szpitala. 30 października 1960 następuje uroczyste otwarcie. Pierwszym dyrektorem zostaje dr n. med. Tadeusz Chojnacki. Dwa lata po otwarciu, już jako Centralny Szpital Kolejowy w Warszawie-Międzylesiu, placówka prowadziła konsultacje, leczenie oraz badania diagnostyczne chorych pracowników PKP z całego kraju. Przebudowano zakład radiologii, uruchomiono pracownię do badań dynamicznych układu krążenia, jedną z pierwszych w Polsce. Powstały również: pracownia badań izotopowych, oddział intensywnej opieki medycznej, dział nadzoru kardiologicznego, stacja dializ (początkowo z 7 stanowiskami sztucznej nerki).

Centralna Agencja Prasowa (dziś PAP) tak pisała o CSK: „Szpital w Międzylesiu, z którego dumna może być kolejowa służba zdrowia, to nowoczesna budowla wyposażona w doskonały sprzęt medyczny. Korzysta z niej tysiące pracowników kolei i członkowie ich rodzin”.

Potwierdza to Krystyna Michałowicz-Cerańska, która rozpoczęła w nim pracę w 1967 r., i dodaje: – Oprócz nowoczesnego wyposażenia, takiego jak basen do gimnastyki leczniczej, szpital posiadał także zaplecze sportowe dla personelu (boiska do siatkówki, badmintona), ogromny taras umożliwiający leżakowanie chorych, piękny, rozległy, zagospodarowany ogród, warzywniak, własną chlewnię. Był niemalże samowystarczalny.

1,5 kilometra

– Kiedy zaczęłam pracę w CSK, nie było mi łatwo. Byłam sama z małym dzieckiem. Rano odprowadzałam córeczkę do przedszkola i biegłam do pociągu. Potem czekał mnie 1,5-kilometrowy spacer, od stacji do nowego miejsca pracy.

Oddział anestezjologii, którego pierwszym ordynatorem został dr Andrzej Lewandowski, uruchomiono w 1961 r. Do podstawowych czynności anestezjologa należało ratowanie chorych z całego szpitala, których życie było bezpośrednio zagrożone. Pierwszą udaną reanimację oddechowo-krążeniową przeprowadzono w 1961 r. Niestety, niedostatki personelu zmuszały do stosowania znieczuleń ogólnych, dotchawiczych, bez pomocy pielęgniarki. Nie było pulsoksymetrów, kapnografów, pulmomatów…

– W pierwszy latach naszej działalności zajmowaliśmy się chorymi po reanimacji, którzy pozostawali na poszczególnych oddziałach szpitala. Nie było sal pooperacyjnych. Pacjenci znajdowali się „pod opieką” sąsiadów z sali, których często prosiliśmy o utrzymanie kontaktu słownego z podsypiającym. Reanimacje były wyjątkowo trudne. Pamiętam jedną, przeprowadzoną w sali chorych, w której zewnętrzny masaż serca okazał się nieskuteczny. Wtedy nasz kierownik otworzył klatkę piersiową, aby wykonać bezpośredni masaż serca. Widok był przejmujący, szczególnie dla kolegów z innych oddziałów, ale i dla nas, młodych lekarzy.

Ze względu na brak respiratorów oddech kontrolowany prowadziliśmy ręcznie. Pamiętam młodą kobietę z rzucawką, u której zastosowaliśmy mieszek Oxatora poruszany rękoma anestezjologów. Na zmianę obsługiwali go lekarze i pielęgniarki. I tak przez kilka dób. Chora uśpiona, z wlewami leków, z korygowaną gospodarką kwasowo-zasadową, w hipotermii. Działo się to w sali zabiegowej ginekologii. Zimą i przy otwartym oknie (zalecana hipotermia). Personel pracował w paltach – wspomina Krystyna Michałowicz-Cerańska.

150 litrów

– W rok po moim przybyciu do Międzylesia, w 1968, powstała sala reanimacyjna, jedna z pierwszych w Warszawie. Była ciasnym, ciemnym i niewygodnym pokoikiem przy korytarzu prowadzącym do izby przyjęć. Została wyposażona w dwa łóżka i jeden pochodzący z demobilu respirator „Bird”. Cały sprzęt musieliśmy podwiesić własnym sumptem. O elegancji trzeba było zapomnieć. Dzięki pomocy szpitalnych elektryków i majstrów budowlanych 150-litrowa butla tlenowa z przewodami, kable elektryczne oraz inne urządzenia zawisły… na hakach rzeźnickich.

W sali reanimacyjnej umieszczani byli chorzy w zagrożeniu życia, także z innych szpitali. Najczęściej z niewydolnością oddechową z powodu: obrzęku płuc, zapalenia płuc, zaostrzenia przewlekłych chorób płuc, rzucawki, tężca, zaburzeń metabolicznych, udarów mózgu, wstrząsu septycznego lub anafilaktycznego, urazów czy zatrucia samobójczego.

– Przypomina mi się 22-letni student po zatruciu lekami. Opuszczając nasz oddział, powiedział: „Dopiero jak się od was wychodzi, człowiek zdaje sobie sprawę z tego, czym jest życie i co znaczy możliwość oddychania, patrzenia, chodzenia, kochania. Boję się śmierci. Chciałbym zawsze żyć i zawsze oddychać”. Ten czas wspominam jak okres dużej satysfakcji zawodowej.

Również koledzy zauważali i doceniali efektywność naszej pracy oraz zaangażowanie. Byliśmy potrzebni, choć dyrekcja nie pomagała w skutecznych, docelowych działaniach. A jednak w trudnych warunkach lokalowych, z niedostatecznym wyposażeniem aparaturowym, odnieśliśmy wiele sukcesów w ratowaniu chorych w bezpośrednim zagrożeniu życia.

15 złotych

– W 1997 r. uruchomiliśmy, początkowo z Pol-Transplantem, procedurę przekazywania dawców narządów do przeszczepów. Jako koordynatorkę nagrodzono mnie za pierwszy przeszczep kwotą 15 zł. Oburzyła mnie taka „nagroda”. Wystarczyłaby mi sama informacja, że dwie przeszczepione nerki podjęły funkcję u biorców jeszcze na stole operacyjnym.

Potem nawiązali współpracę w dogodniejszej formie ze Szpitalem MSWiA w Warszawie. Wystawiali wstępną ocenę śmierci mózgu i transportowali chorego na OIOM Szpitala MSWiA, gdzie specjalna komisja potwierdzała ich rozpoznanie. Dla rodziny była to forma przekonująca.

– Mimo to nie uniknęłam trudnych rozmów. Zdarzało mi się usłyszeć: „Czy pani doktor leczy naszego bliskiego, czy przygotowuje go na dawcę narządów?”. Wielu kategorycznie odmawiało zgody na pobranie: „Mój mąż pójdzie do grobu ze wszystkimi narządami”. Ale kiedyś córki zmarłej pielęgniarki natychmiast podjęły pozytywną decyzję, „bo mamusia tak chciała…”. Wierzących przekonywały słowa papieża Jana Pawła II: „Panu Bogu nie są potrzebne narządy w niebie”. Generalnie jednak społeczeństwo nie było mentalnie przygotowane na podejmowanie takich trudnych decyzji. Mimo to uratowaliśmy wiele istnień.

XXI wiek

Dzięki środkom z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz pomocy dyrektora szpitala dr. Jarosława Rosłona wreszcie powstawał nowoczesny oddział intensywnej terapii. Krystyna Michałowicz-Cerańska na wiele miesięcy zamieniła rolę anestezjologa na konsultanta budowy. Remont (i adaptacja) budynku z lat 80. XX w. odbywał się w tumanach pyłu i z niespodziankami, np. korytarz okazał się za wąski dla miarki inspektora sanepidu. Mury nie są z gumy, więc trzeba było kombinować i choćby zmniejszyć brudownik. Centymetrów przybyło, pieczątka na papierze jest. Dla specjalistów anestezjologii i intensywnej terapii nie ma rzeczy niemożliwych, w końcu zawracają wiele ludzkich istnień z drogi ku wiekuistemu światłu, czym są zatem dla nich problemy z aranżacją wnętrz!

– Osobiście wybierałam w centrum budowlanym przy ul. Bartyckiej płytki do sanitariatów, tapety i meble do każdego pomieszczenia. Kolory ścian i podłóg konsultowałam z artystą malarzem. Dwustronny „zegar kolejowy” na korytarzu powstał z dwóch ofiarowanych w prezencie.

Dzięki woli i ogromnej pomocy w budowie dyrektora dr. Jarosława Rosłona po 37 latach Oddział Intensywnej Terapii w Międzyleskim Szpitalu Specjalistycznym w styczniu 2005 r. wkroczył w nową erę. Rok później pożegnałam się ze szpitalem, w którym nomen omen intensywnie przepracowałam 43 lata. 

* Łut – dawna jednostka masy, około 13 g

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum