15 grudnia 2003

Nasza Akademia – Inauguracja roku akademickiego 2003/2004

(…) Akademia Medyczna w Warszawie w okresie ostatnich 3 lat stała się uczelnią pięciowydziałową, z siedmioma kierunkami studiów i pięcioma specjalnościami, obecnie kształci absolwentów w 10 zawodach medycznych. Powstanie 2 nowych wydziałów, 3 oddziałów, a przez to rozbudowa wydziałów już istniejących, znaczne zwiększenie liczby studentów, rozbudowa oddziału lekarskiego nauczającego w języku angielskim, na którym studiuje już 250 studentów, powstanie i rozbudowa Wydziału Kształcenia Podyplomowego, gdzie rocznie kształci się około tysiąca specjalistów w kilkudziesięciu specjalnościach medycznych – to miara osiągniętego sukcesu edukacyjnego. Wzrost obowiązków dydaktycznych uczelni oceniamy na 50%, a 60% po uwzględnieniu szkolenia podyplomowego, natomiast wzrost dotacji na uczelnię wynosi zaledwie około 5% rocznie.
Oczywiste jest, że w tej sytuacji wzrost zadań dydaktycznych odbywa się kosztem innych funkcji uczelni, jej pozostałych zadań statutowych. Zostaliśmy pozostawieni wyłącznie z obietnicami zwiększenia dotacji na szkolnictwo medyczne wynikającymi ze zlecenia nowych zadań, składanymi przez kolejne ekipy, często zmieniające się, chyba zbyt często zmieniające się w Ministerstwie Zdrowia. Każdy nowy minister mówił rektorom uczelni medycznych, że w tym roku w budżecie państwa niestety nieprzewidziane jest zwiększenie dotacji na nowe kierunki studiów medycznych, ponieważ jego poprzednik nie wprowadził tej korekty na czas do budżetu.
Pragnę wyrazić nadzieję, że po trzech latach spełnią się nasze oczekiwania poprzez zrealizowanie oczywistej i prostej argumentacji: przed przejęciem nowych kierunków szkolnictwa medycznego przez uczelnie – koszty kształcenia tych zawodów w szkołach pomaturalnych wynosiły ponad 200 mln zł, obecnie są to wyższe studia zawodowe, dlatego oczekujemy przekazania na ten cel przynajmniej 300 mln zł w skali kraju.
Niestety, do dzisiaj otrzymujemy zaledwie około 10% wyliczonego w powyższy sposób należnego nam wzrostu dotacji na te nowe zadania. Uzyskanie ich to „być albo nie być” wyższego szkolnictwa medycznego w Polsce, to zarazem warunek dostosowania tego szkolnictwa do wymogów Unii Europejskiej, gdzie pielęgniarka i położna muszą, a inne zawody powinny mieć wyższe wykształcenie, przynajmniej wyższe wykształcenie zawodowe!
Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom młodzieży oraz propozycjom niektórych samorządów terytorialnych, zorganizowaliśmy zamiejscowe oddziały kształcenia w większości byłych miast wojewódzkich Mazowsza: w Radomiu, Siedlcach, Ostrołęce. Studenci będą mogli odbywać w rodzinnym mieście, mieszkając w rodzinnym domu, do 50% zajęć, co znacznie zmniejszy kosztochłonność studiów dla studentów, nie zmniejszy kosztów ponoszonych przez uczelnię; przeciwnie zwiększy je, ale powstanie tych oddziałów terenowych traktujemy jako danie szansy edukacyjnej mniej zamożnej części młodzieży Mazowsza. W niektórych z wymienionych miast jest to właściwie jedyna możliwość podjęcia studiów dziennych w wyższej uczelni publicznej, a więc studiów bezpłatnych, a zarazem danie tej młodzieży możliwości uzyskania dyplomu zapewniającego zatrudnienie w zawodzie – zarówno w Polsce, jak i w krajach Unii Europejskiej.
O wielkości, a tym bardziej o randze uczelni nie stanowi jednak wyłącznie liczba studentów, ale przede wszystkim ich aktywność w procesie dydaktycznym, również aktywność naukowa. W naszej Uczelni działa ponad 100 studenckich kół naukowych, w których uczy się i pracuje naukowo ponad 1000 studentów. Niektórzy uzyskują znaczące osiągnięcia już podczas studiów i stażu podyplomowego. (…) Najzdolniejsi nasi studenci, a potem absolwenci – ludzie wytrwali i pracowici, kochający pracę w szpitalu i w laboratorium medycznym – pomimo piętrzących się trudności są chętni do pracy w uczelni, ciągle jeszcze są, ponieważ mówimy im, że warto przetrwać, że w końcu oni na pewno doczekają stabilizacji, normalnych warunków pracy w uczelniach i w szpitalach klinicznych. (…)
My, nauczyciele akademiccy, lekarze z wieloletnią praktyką, jesteśmy również zmuszeni borykać się głównie z tymi problemami. To tylko my, lekarze, mamy „dylematy moralne”, implikowane niestety przez decyzje polityków systematycznie zmniejszające rzeczywiste dotacje na leczenie, przede wszystkim na leczenie wysoko specjalistyczne, ale to my odpowiadamy za wyniki tego leczenia. Co gorsza, obciąża się nas jednocześnie odpowiedzialnością za zadłużanie szpitali.
W najgorszej, wręcz dramatycznej sytuacji znalazły się właśnie szpitale kliniczne, które nie mają prawa nie przyjąć ciężko chorego, nie mają prawa, choć żaden lekarz, nikt z nas, takiego chorego by nie odesłał. A jednak kierownik kliniki, ordynator oddziału, który przyjmuje ciężko chorego do leczenia – gdy go wyleczy, właściwie jest za to karany, podobnie jak karany jest cały zespół, ponieważ ratując życie i zdrowie, zadłuża szpital, czego konsekwencją jest zmniejszanie zarobków lekarzy, pielęgniarek, niższego personelu zarabiającego zaledwie kilkaset złotych miesięcznie. Sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna, długi szpitali paraliżują ich podstawowe funkcje. Dlaczego tak jest, kto to sprawił, dlaczego największe, najlepsze szpitale zadłużyły się najbardziej?! Zadłużyły się jeszcze pod nadzorem ówczesnego ministra zdrowia, następnie bez oddłużenia przekazane zostały uczelniom medycznym i nadal się zadłużają. Bo usługi w nich wykonywane zostały wycenione poniżej rzeczywistych kosztów. Nikt z osób decydujących o wysokości stawek nie chciał i nadal nie widzi takiej możliwości, aby dyskutować o rzeczywistych kosztach, które łatwo wyliczyć. (…)
Medyczne środowisko akademickie z rektorami Akademii Medycznych poparło tę reformę, ponieważ uważaliśmy, że gorzej, bardziej bezsensownie być nie może. (…) Kolejne etapy reform prowadzą, niestety, do coraz większej destabilizacji najlepszych szpitali, do ich niekontrolowanego zadłużenia, a ich istotą jest poszukiwanie przyczyn tych fatalnych skutków niezupełnie tam, gdzie potrzeba. Kolejne pomysły „naprawy” właściwie odsuwają możliwość skutecznej walki z nawarstwianiem się wszystkich niekorzystnych skutków, tych nie do końca przemyślanych decyzji. Przestrzegamy, że mogą one doprowadzić do nieuchronnego upadku wszystkich szpitali klinicznych i wszystkich uczelni medycznych w Polsce. Ponieważ uczelnie te bez zaplecza szpitalnego istnieć nie mogą. Jak można było zaproponować, aby majątek uczelni stanowił gwarancję zadłużenia jej szpitali, powstałego w lwiej części jeszcze w okresie przed przekazaniem tych szpitali uczelniom? Jak można proponować, aby zarządzanie szpitalem oparte było wyłącznie na zasadach ekonomicznych? W ilu dużych państwach Unii Europejskiej zrezygnowano z Ministerstwa Zdrowia, którego zadaniem jest kreowanie polityki zdrowotnej?!
Patrząc na konsekwencje „reform”, które narodziły się w umysłach ludzi, można przypuszczać bez odpowiednich kwalifikacji, a z pewnością bez doświadczenia medycznego, jak również na tych, którzy krytykując totalnie naszą służbę zdrowia, mają zawsze gotowe, choć na ogół niesprawdzone recepty na jej naprawianie, przychodzi na myśl powiedzenie sprzed niemal 2000 lat, Pliniusza Starszego: „Niech szewc nie ocenia tego, co się znajduje powyżej trzewika”.
Jeżeli wolą najwyższych władz Rzeczypospolitej jest uratować, a nie wątpię że jest, dobre polskie uczelnie medyczne i ich szpitale, w których poziom usług specjalistycznych jest jeszcze ciągle porównywalny z analogicznymi jednostkami Europy Zachodniej, choć jest on wielokrotnie tańszy, to potrzebne jest podjęcie konkretnych decyzji i wdrożenie ich dzisiaj, bo jutro będzie już za późno, to muszą być decyzje ekonomiczne.
Propozycje zostały złożone, złożyliśmy je na ręce najwyższych przedstawicieli władz państwowych, resortowych, Narodowego Funduszu Zdrowia. Propozycje te w swej prostocie i oczywistości mogą być przyjęte, nie powinny być odrzucone. Pierwsza wersja rodzi szansę na rozwiązanie problemów, druga – olbrzymie ryzyko krańcowej destabilizacji największych i najlepszych, a niezbędnych w systemie ochrony zdrowia w Polsce szpitali. Podobnie jak w krajach o rozwiniętej demokracji, w krajach Unii Europejskiej, do której wchodzimy, budżet państwa powinien dofinansować działalność tych szpitali, budżet musi też pokryć koszty dodatkowych zadań uczelni medycznych, wynikające ze zobowiązań dydaktycznych związanych z wymogami Unii Europejskiej. Drugim źródłem finansowania powinien być system ubezpieczeń, na rzecz którego uczelnie i ich szpitale świadczą olbrzymie usługi. System ubezpieczeń w Polsce to obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia, który zgodnie z planami i składanymi nam obietnicami powinien uchylić albo przynajmniej w wysokim stopniu zliberalizować limity usług medycznych w szpitalach klinicznych, w szpitalach, z których nie ma gdzie i nie wolno chorego odesłać, jeżeli istnieje możliwość ratowania mu życia, zdrowia lub przynoszenia ulgi w cierpieniu. Odmowa finansowania w tych sytuacjach jest przecież łamaniem najwyższego prawa, w tym Konstytucji. W interesie całego polskiego społeczeństwa, w trosce o poczucie bezpieczeństwa wszystkich obywateli Rzeczypospolitej decyzje te powinny być podjęte, stać nas na to. Niewątpliwie warto w tym momencie pomyśleć o niezbędności utrzymania stworzonej już przez polską medycynę szansy na ratowanie życia i zdrowia każdego anonimowego obywatela naszego kraju, po prostu każdego z nas, nawet wówczas gdy choroba jest bardzo ciężka, do niedawna uznawana za nieuleczalną, dzięki wprowadzeniu nowoczesnych technik i metod, np.: chirurgii transplantacyjnej, immunosupresji, neurochirurgii, chemioterapii w leczeniu nowotworów, kolosalnemu postępowi w kardiologii i wielu innym, najnowszym osiągnięciom medycyny. Przecież żyjemy już w XXI wieku, po którym tak wiele sobie obiecywaliśmy. Za kilka miesięcy wchodzimy do Unii Europejskiej. Czy można sobie wyobrazić, że wejdziemy bez specjalistycznej opieki zdrowotnej i bez uczelni medycznych?! To pytanie stawiane jest przez tysiące lekarzy, powinno je usłyszeć również społeczeństwo.
Niepodjęcie w tym zakresie decyzji przeciwdziałających, zapobiegających może być równie katastrofalne, a nawet kompatybilne ze złymi decyzjami podjętymi wcześniej.
Już Marek Aureliusz powiedział: „Często popełnia nieprawość ten, kto czegoś nie robi, nie tylko ten, kto coś robi”. Współcześnie tego typu postawę nazywamy po prostu grzechem zaniechania. W przeciwieństwie do statystyków, ekonomistów i niektórych polityków, lekarze widzą cierpiącego, indywidualnego człowieka.

Janusz Piekarczyk
Fragmenty wystąpienia rektora AM w czasie uroczystej inauguracji roku akademickiego 2003/2004

Archiwum