28 kwietnia 2015

Moje przygody z tenisem

Jerzy Borowicz

Mam wnuczka, niezwykle uzdolnionego małego tenisistę.
W zastępstwie ojca zawiozłem go na korty tenisowe Legii i wtedy, jak w kalejdoskopie, odżyły we mnie wspomnienia z tych czasów, kiedy ja, również jako kilkuletni chłopiec, przychodziłem na te korty. Zostałem członkiem klubu tenisowego Legii w sekcji młodzików. Drugą okolicznością, która obudziła we mnie wspomnienia, była niedawna śmierć nieodżałowanego redaktora sportowego Bohdana Tomaszewskiego.
Z redaktorem Tomaszewskim miałem przyjemność zetknąć się dwa razy. Pierwszy raz, kiedy zadebiutowałem jako sędzia liniowy w ważnym meczu tenisowym na centralnym korcie Legii. Miałem wyłapywać auty na linii środkowej kortu. Sędzią meczu był redaktor Tomaszewski (działo się to we wczesnych latach 50.). Tak przejąłem się swoją rolą, że ta biała linia dzieląca kort przesuwała mi się w oczach. Po kilku moich błędnych decyzjach usłyszałem głos sędziego – redaktora Tomaszewskiego: – Proszę o zmianę sędziego liniowego. Była to moja osobista klęska.
Drugi raz, już znacznie później (w latach 60.), spotkałem redaktora Tomaszewskiego u naszego wspólnego znajomego, Leszka Stali (był radcą handlowym ambasady w Rzymie), gdzie oddaliśmy się nielegalnej grze w ruletkę. Stawiałem tylko na kolor i udało mi się wygrać 100 zł, które dla młodego lekarza miało ekonomiczne znaczenie. Oczywiście przypomniałem redaktorowi o moim niefortunnym sędziowaniu, co zostało mi wybaczone.
W latach 40. i wczesnych 50. mieszkałem 500 m od kortów Legii. Często wpadałem do sali domku klubowego przy korcie centralnym. Kierownikiem domku klubowego i kortu centralnego był pan Rosiak. Pilnował porządku w całym obiekcie, gdzie miał również mieszkanie.
Spotkałem tam wielu dobrych tenisistów, przede wszystkim Janka Radzia (mistrza Polski juniorów), którego znałem jeszcze z czasów okupacji. Janek skończył prawo, lecz życie oddał tenisowi, praktycznie cały dzień przebywał w klubie. Poznałem też Janusza Kwiatka, Tadzia Piotrowskiego i Bogdana Maniewskiego. Byłem już wówczas młodym lekarzem. Któregoś dnia podszedł do naszego stolika sam Władysław Skonecki. Popijaliśmy koniaczek. W pewnym momencie pan Władysław zwrócił się do mnie per „panie docencie”. Rozbawiło mnie to, ale nie dałem niczego po sobie poznać. Skonecki wręczyl mi bilecik wizytowy, na który widniało tylko jego nazwisko i dwie skrzyżowane rakiety tenisowe. Redaktor Tomaszewski nazwał Skoneckiego najbardziej utalentowanym tenisistą wszech czasów.
Drugim znanym tenisistą, z którym czasami popijałem wódeczkę, był „Kuluś” Bełdowski, późniejszy kapitan polskiej drużyny daviscupowej. Wielu tenisistów znałem tylko z gry na korcie centralnym, m.in. Andrzeja Lisica i Wiesława Gąsiorka. Ich gra, chociaż należeli do reprezentacji Polski, była bardzo monotonna.
Z meczów tenisowych na centralnym korcie pamiętam pojedynek z Węgrami, w którym świetny Asbóth walczył ze Skoneckim i przegrał. Nie zapomnę też znakomitego Mottrama, który jako jeden z pierwszych tenisistów biegł do siatki po swoim serwisie i volleyem wykańczał przeciwnika. Była to wówczas sensacja, bowiem większość tenisistów grała z głębi kortu.
W domku klubowym kwitła również giełda tenisowa. Najdroższymi i najlepszymi wówczas rakietami były biały Schlezinger i Max-Play. Posiadanie takiej rakiety nobilitowało zawodnika. Konserwacją i reperacją naciągów zajmował się pan Olejniszyn (także były reprezentant Polski).
Ale nie tylko mecze tenisowe odbywały się na korcie centralnym. Zimą zamieniał się w lodowisko hokejowe, czasami również stawiało się na nim ring bokserski. Pamiętam pojedynek pięściarski niezapomnianego Antoniego Kolczyńskiego, zwanego „Kolką”, ze znakomitym bokserem węgierskim László Pappem, pojedynki Tolka Komudy, zwanego „dzieckiem Warszawy”, oraz jeszcze przedwojennego mistrza Czortka. W ringu boksował również lekarz w wadze średniej. Nazywał się Zagórski. Karierę miał krótką, był słabo odporny na ciosy i przez to często nokautowany.
Centralny kort Legii z tamych lat oraz domek klubowy są już historią. Za kilka lat, jak odejdzie moje pokolenie, dzisiejsi 80-latkowie, ktoś interesujący się wczesnopowojennym sportem może rzuci okiem na te trochę chaotyczne zapiski. W tamtych latach nie kupowało się meczów, nie stosowano ustawek, a jedyną nagrodą za sportowy wysiłek był dla najlepszych wyjazd za żelazną kurtynę w charakterze reprezentanta Polski.

Archiwum