14 lutego 2004

Magia lekarskiego słowa – cz. V

Słowo lekarskie ma trzech adresatów: chorego, kolegę i ucznia lekarza.

Nauczyciel-mistrz uczy przede wszystkim przykładem, ale także i słowem. Uczy na seminariach, wykładach, a także słowem pisanym w podręczniku. Słowa naszych pierwszych mistrzów i pierwszej inicjacji pozostają bardzo głęboko w pamięci. Przekonuję się o tym obecnie, jak wiele słów, określeń, potocznych sformułowań pozostało w moim „ja” lekarskim, nawet jeszcze z czasów, gdy przed 55 laty słuchałem wykładów uniwersyteckich. Uzupełnili to później mistrzowie chirurgii, których zapamiętane jedno słowo znaczyło czasami więcej niż przeczytana książka. Ku memu wielkiemu zdziwieniu dowiedziałem się od jednego z moich kolegów, który po kilkunastoletniej pracy ze swoim nauczycielem-mistrzem na zapytanie, co miało największą wartość dydaktyczną w czasie jego pracy w klinice, odpowiedział bez wahania: ranne odprawy lekarskie, na których profesor w kilku słowach oceniał, komentował lub wyjaśniał wątpliwości i zdarzenia z całodobowego dyżuru. Profesor ten starał się mówić tym krócej, im bardziej skomplikowany był praktyczny problem. Pojedyncze słowa, rzeczowe zdania najlepiej zapadają w pamięć. Także często słyszę obecnie moje własne słowa, wypowiedziane kiedyś do moich uczniów, w ustach obecnie dojrzałych asystentów, docentów, profesorów. Rozpoznaję je, choć nie zawsze jestem z nich dumny. To ważne, i o tym każdy z nas lekarzy, niezależnie od tego, czy jest nauczycielem akademickim, czy też innego typu szefem, winien pamiętać.
Młody lekarz obserwuje bacznie pracę i słowa swego szefa i bardzo pilnie słucha jego słów. Nie znosi przede wszystkim kłamstwa, fałszu, niedomówień, na które jest bardzo wrażliwy, ponieważ budzą one w nim najwyższą niechęć. Rzutuje to potem na całe jego życie lekarskie, na stosunek do kolegów, przełożonych, jak też na wartość i rzetelność jego pracy naukowej. Młody lekarz świetnie odróżnia właściwą każdemu człowiekowi omyłkę lub błąd od tendencyjnego zmieniania prawdy. O tej wrażliwości młodych winno się zawsze pamiętać i unikać wszystkiego, co nawet sprawia pozory nieprawdy. Młody dostrzega fałsz w słowie wyrażającym tendencyjną ocenę stanu chorego, w treści historii choroby, w opisie operacji. Nabiera też złego zwyczaju zapamiętywania twardych, niegrzecznych, a nawet zdawkowych słów, używanych przez szefa w stosunku do chorych. Znam docenta, który pracując przez wiele lat ze starszym kolegą, nauczył się od niego, niepotrzebnie, zbyt szybkiego wypisywania chorych ze szpitala. Jako dorosły, ordynator, postępuje nadal tak samo, uważając to za swoją zaletę, którą stara się przekazywać dalej swoim uczniom. Choć niejednokrotnie odbywa się to ze szkodą dla chorych.
Najważniejszą cechą nauczyciela-lekarza winno być to, aby każde jego słowo było prawdziwe. Każdy z nas ma swoją metodę posługiwania się słowem przeznaczonym do nauczania. Często w formie komentarzy w czasie obchodu, operacji czy wykładu.
Słowa i tworzone z nich zdania uczące powinny być: 1) prawdziwe i, o ile to możliwe, oparte na własnym doświadczeniu i osobistym przekonaniu; 2) obok cytatów czy odwoływania się do zdania innych powinny zawierać także własne zdanie nauczyciela o cytowanych poglądach; 3) krótkie; 4) ułożone w pewnym porządku, według zamierzonego planu; 5) wypowiadane krótkimi zdaniami i jak najlepszą polszczyzną.
Nauczycielem jest się dlatego, że posiadło się wiedzę i umiejętności, których nie ma uczeń. Nauczycielowi zawsze łatwiej uczyć tych prawd i zasad, których sam się nauczył i które zaakceptował. Siłę nauczającą ma przede wszystkim to, co jest najważniejsze dla mówiącego, co powtarzał wielokrotnie i co potrafi powiedzieć krótko. Prof. Paszkiewicz, który w pierwszych latach mojej pracy profesora rozmawiał często ze mną, mówił mi tak: Jeśli mówisz więcej, niż umiesz – to jest to zły wykład; jeżeli mówisz tyle, ile umiesz, to także jest zły wykład; dopiero gdy mówisz mniej, niż umiesz, to wykład będzie dobry i pożytek z niego duży. Przekonałem się wielokrotnie, że „mniej niż umiesz” oznacza to, co można wyrazić krótkimi i prostymi zdaniami.
Powoływanie się na innych dowodzi erudycji nauczyciela. Powinno to mieć miejsce w każdym dowodzie prawdy lub w przemówieniu. Nauczyciel musi jednak zawsze uzupełnić cytat komentarzem własnym. Różnorodność poglądów, które nieraz są rozbieżne, stwarza początkującemu wiele trudności. Nie mając samemu doświadczenia, chce je najpierw przyjąć od nauczyciela. Nie dotyczy to podsumowań zjazdów i konferencji, które są pozostałością 40-letniego zniewolenia myśli ludzkiej. Myśl ta – nawet na zjazdach naukowych – winna być wówczas taka, jaką nakazywała osoba najważniejsza. Na zjazdach jednak są ludzie dorośli; każdy myśli samodzielnie, to, co słyszy, jest ważne, ciekawe, ale musi podlegać własnemu osądowi, który może być zupełnie inny niż zdanie osoby najważniejszej. Po to są zjazdy i sympozja, aby każdy wzbogacał swoje „ja” o rzeczy nowe i dobre, odrzucając złe i nieprawdziwe.
Myślę, że zdania tworzące referat lub wykład winny być krótkie. To stwierdzenie także zawdzięczam prof. Paszkiewiczowi, który mówił mi wielokrotnie, że najlepsze i najlepiej uczące są krótkie zdania, w których powinno się używać wyłącznie słów „nie ma”, „jest”, „powoduje”, „zawiera” itp., po czym powinno następować wyliczenie nazw sytuacji, czynności. Jest to szczególnie ważne dla piszących uniwersytecki podręcznik, jak też wygłaszających wykłady uniwersyteckie. Wartość dydaktyczną takiego układania słów przeżyłem na sobie. Wychowany w admiracji dla kultury i języka francuskiego, przez długie lata byłem przekonany, że piękne, okrągłe zdania z licznymi przykładami, przerywnikami, są szczytem doskonałości. Nauka i nauczanie języka francuskiego były dla mnie doskonałością. Wszystko zmieniło się raptownie, gdy pojechałem na dłuższy czas do USA i Anglii i gdy zetknąłem się z czymś diametralnie różnym; wszyscy mówili krótkimi zdaniami, zbudowanymi ze słów, których każde było pełne rzeczowej treści. Zmieniłem wówczas zdanie całkowicie. Sposób nauczania przyjęty przez Anglików uważam za najlepszy, najszybciej utrwalający się w pamięci i wzbudzający w odbierającym łatwość powtórzenia i rozumienia słyszanego lub czytanego tekstu. Myślę, że język angielski, jego zwięzłość, możność zawarcia wielu informacji w małej liczbie słów są przyczyną, dla której cały świat ludzi uczonych i uczących się mówi dzisiaj po angielsku. Imperium brytyjskie upadło, ale sposób nauczania wywodzący się z języka angielskiego podbił świat.
I rzecz dziwna, wielkich mistrzów mowy – Francuzów, których słuchałem w życiu, mogę wymienić z łatwością, ponieważ każdy mówił w sposób charakterystyczny dla siebie. To np. R. Leriche, którego jeszcze słyszałem w 1955 r., R. Fontaine, Ch. Dubost, J. Patele, a z Polaków L. Hirszweld lub B. Skarżyński. Często po takich pięknych przemówieniach nie potrafiłem sobie powiedzieć krótko, o czym była mowa. Natomiast nie umiałbym wskazać któregoś z Anglików jako na szczególnego mówcę. Wszyscy oni mówią podobnie, doskonale, i zawsze mogę sobie odtworzyć prawie cały wykład. Prosto, krótko, rzeczowo, w sposób łatwy do zapamiętania. Do anegdoty przeszło powiedzenie: Dopiero wtedy zacznie się pan dobrze uczyć chirurgii, gdy z własnej woli, z własnego wyboru, szukać pan będzie podręczników angielskich pisanych w tym języku.

Jan Nielubowicz
Przedruk z „Polskiego Tygodnika Lekarskiego”, 1991, t. XLVI, nr 37-39. Części I-IV zamieściliśmy w „Pulsie” nr 6, 11, 12/2003 i 1/2004.

Archiwum