26 maja 2004

Okiem Adama Galewskiego (rewizora)

W sobotę przed Niedzielą Palmową obradował nasz XXI zwyczajny zjazd. Specjalnie podkreślam zwyczajność, bowiem w tej kadencji żadnych nadzwyczajności nie było.

Kol. Andrzej Sawoni doszedł do wprawy w przewodnictwie. Sie działem obok niego w Prezydium. Kworum zebrało się dość wcześnie. Można więc powiedzieć, że wybrani delegaci w dużej części nie zawiedli.
Za rok wybory. Należy głosować na tych, którzy z przyjętych obowiązków się wywiązują. Przewodniczący, Rada i wszystkie organy: Sąd, Rzecznik i Komisja Rewizyjna uzyskały jednogłośnie aprobatę. Przyjęto sprawozdanie finansowe i zatwierdzono budżet na ten rok. Wiele czasu zajął wniosek o zaskarżenie do Trybunału Krajowego, a nawet do Strasburga, sprawy dyżurów lekarskich. Wiąże się ona m.in. z czasem pracy lekarzy, nadgodzinami itd. Kwestię tę, w sposób bardzo profesjonalny, przedstawiła mecenas Barcikowska, radca prawny Izby. Najciekawsze jest to, że Unię Europejską bardziej interesuje czas wypoczynku na dobę w wymiarze tygodniowym. To tak jak z kierowcami: czy im się chce, czy nie – muszą odpoczywać. Do tego służą tzw. tachografy. Czy możliwe jest wprowadzenie ich u nas? Wniosek oddalono, bowiem mógł przynieść więcej szkody niż pożytku, a ogólnie rzecz biorąc, był przedwczesny. Cieszyć się należy, że nasza korporacja i jej najwyższe władze nad tymi problemami dyskutują. To jest właśnie jej rola. Zajmowanie się życiowymi kwestiami lekarzy, ich bytu, jest nadal istotne, może najważniejsze.
Dwa dni przed zjazdem zebrała się Komisja Rewizyjna. Dokonaliśmy analizy obowiązującego w Izbie regulaminu pracy i wynagradzania. Oczywiście należy go dostosować do ostatnich nowelizacji Kodeksu pracy. Ale zgodnie ze stanowiskiem Komisji Rewizyjnej – po wcześniejszych konsultacjach z szefową radców prawnych Izby – zgłosiliśmy wraz z kolegą Romanowskim pisemnie formalny wniosek do Komisji uchwał i wniosków, by:
– zlikwidować tzw. trzynastki jako obowiązkowe dla zatrudnionych w Izbie. Argument jest jeden – członkowie Izby dawno o tych wypłatach, tzw. rocznych nagrodach, zapomnieli;
– zmodyfikować tryb przyznawania nagród jubileuszowych za staż pracy, dostosowując go do zasad obowiązujących w służbie zdrowia;
– dać pracodawcy, przewodniczącemu ORL, najlepszy instrument zarządzania, czyli wprowadzić premię – nagrodę, ale bez żadnych zapisów o obowiązku jej przyznawania. To bardzo wzmocni pozycję przewodniczącego Rady. Wniosek nasz został uchwalony. Trzy osoby były przeciw. Kilkunastu delegatów, głównie płatnych funkcjonariuszy, wstrzymało się od głosu. Uważam to za kolejny ważny punkt w porządkowaniu spraw Izby.
Wzruszające chwile nastąpiły podczas wręczania medali LAUDABILIS najbardziej zasłużonym dla naszej, warszawskiej korporacji lekarskiej. Atmosfera w czasie zjazdu była godna i pełna spokoju.
Lista Koleżanek i Kolegów, którzy odeszli „na wieczny dyżur”, co rok wydaje się dłuższa. Niestety zawsze znajduję na niej wiele znajomych nazwisk. W tym z mojego bezpośredniego elektoratu. To ważne, że nazwiska te zostaną publicznie wyświetlone i uczczone.
Spotkałem wielu kolegów ze studiów, z Domu Medyka przy Oczki 7, a także swoich starych, doskonałych nauczycieli, w tym pierwszego. Kiedy w 1960 r. wszedłem po raz pierwszy do tzw. Anatomicum przy rogu Chałubińskiego i Oczki, na parterze, po lewej stronie, w Zakładzie Anatomii Prawidłowej było prosektorium. I tam powitał mnie dr Ryszard Aleksandrowicz, dziś już emerytowany profesor, a wtedy mój pierwszy asystent. Wiele mu zawdzięczam. Teraz jest szefem Stowarzyszenia Wychowanków Medycyny i Farmacji Warszawskiej Alma Mater. Działa też w Towarzystwie Lekarskim Warszawskim, prowadząc podobne koło. Cieszyć się trzeba, że spotykamy się na zjazdach, uroczystościach, a nie na pogrzebach.
Co dalej z systemem ochrony zdrowia? Co z nami? Słuchałem wielu ekspertów z ważnych zespołów. Wszyscy proponują współpłacenie, wprowadzenie koszyka, decentralizację, mają różne inne pomysły. Ale to wszystko jest próbą naprawy złego. Trzeba zbudować nowy, zdrowy model. W żadnym z przedstawionych przykładów nie zauważyłem nic o naszych wynagrodzeniach lekarskich. I to jest zadanie izb lekarskich.
Podobało mi się wystąpienie senatora Marka Balickiego. Szczególnie kiedy mówił o tym, że nikt nie ma patentu na mądrość, że trzeba wysłuchać wielu. Jak w medycynie: co dwie głowy, to nie jedna, a trzy – nie dwie. To się nazywa konsylium. Powtórzył to dr Jarosław Pinkas z zespołu prof. Religi, mówiąc o licencji na mądrość.
A co będzie, jeżeli do końca roku wysoki Sejm nie znowelizuje ustawy o NFZ, zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego? Wtedy wrócimy do nowego (starego?). Do chorych kas. Można sięgnąć dalej wstecz, do wojewodów. To oczywiście dywagacja teoretyczna, ale w naszym pięknym kraju wszystko jest możliwe.
Ze wszystkich projektów najlepszy i najbardziej zdrowy wydaje mi się pomysł przekształcenia Narodowego Funduszu Zdrowia w bankowy, z możliwością lokat, z funduszami inwestycyjno-kapitałowymi. Czyli coś w rodzaju amerykańskich funduszy ubezpieczeniowo-zdrowotno-kapitałowych. Można będzie zarabiać i gromadzić środki, a nawet mądrze je inwestować. Ważne, aby Rada Nadzorcza była ciałem normalnym, niepolitycznym, aby nie było w niej wysokopłatnych stołków dla kolesiów. Najlepiej, aby żadna instytucja polityczna nikogo nie wybierała. Prawo delegowania miałyby instytucje zaufania publicznego, pożytku publicznego, np. stowarzyszenia, towarzystwa czy korporacje zawodowe.
Istnieje na pewno możliwość zmuszenia wszystkich koncernów farmaceutyczych do współfinansowania systemu, i to stałego. Szansa na wprowadzenie nowego modelu jest niewielka, dopóki istnieje zła ordynacja wyborcza. Skoro więc mamy poprawiać, powyższa propozycja jest mi najbardziej bliska. To oczywiście teoria. Odnoszę wrażenie, że przeważy system mieszany. Budżet + kilka chorych kas. W naszym pięknym kraju nic nas nie zaskoczy. Przeżyjemy.
Po wystąpieniu prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej Konstantego Radziwiłła powiedziałem mu, że była to dla mnie miła niespodzianka. Zebrał zasadnicze postulaty środowiska, zbieżne z interesem pacjenta. Gratulacje. Prof. Tadeusz Tołłoczko błysnął jak zawsze. Otóż baron Münchhausen nie utopił się w bagnie, bo sam się wyciągnął za włosy. I tak nasi politycy wyobrażają sobie reformę ochrony zdrowia – bez pieniędzy. Do zobaczenia w Unii Europejskiej.

Archiwum