6 marca 2005

Porządki – nieporządki

Dawno już nie mieliśmy w ochronie zdrowia tak silnej polaryzacji opinii na temat uzdrowienia systemu, jaki przyniósł projekt ustawy o pomocy publicznej i restrukturyzacji szpitali. Zdaniem sejmowej opozycji i związków zawodowych – projekt skrajnie zły. Zdaniem rządu oraz przekonanych na skutek licznych ustępstw samorządów lokalnych i dyrektorów placówek – pilnie potrzebny. Argumenty każdej ze stron nie były pozbawione sensu. Prawdą jest przecież, że ostatnie poprawki zaproponowane przez ministra Balickiego (wychodzące naprzeciw żądaniom środowisk medycznych) w momencie decydującego głosowania w Sejmie były tylko wirtualne (szkoda, że minister tak silnie przekonany o ich słuszności nie lobbował za nimi na posiedzeniach rządu wcześniej, bez czekania na osłabienie pozycji Jerzego Hausnera). Prawdą jest też, że zagwarantowane
w tegorocznym budżecie 2,2 mld zł na spłatę zadłużenia (które wynosi według różnych szacunków 6 – 8 mld zł) jest kroplą w morzu potrzeb – i to kroplą, którą łatwo roztrwonić przy istotnym złagodzeniu rygorów zaciągnięcia tej pożyczki.
Ale – i tu z Markiem Balickim trzeba się zgodzić
– ustawa jest jedynym w tej chwili zastrzykiem finansowym, który pomógłby wielu placówkom medycznym wyjść z pętli zadłużenia. Idę o zakład, że nie wszystkim, bo skoro nawet dzisiaj mamy w kraju publiczne szpitale bez długów, które potrafią sobie radzić w trudnej sytuacji finansowej, to pomoc udzielona placówkom źle zarządzanym, od których nikt nie będzie niczego wymagał, żadnych owoców nie przyniesie. Czy jednak nie warto skorzystać z tej szansy? Zaryzykować? Zrobić jakiś krok do przodu?
Mam wrażenie, że dalsze wsłuchiwanie się opozycji
w głos związków zawodowych, które od początku stanowczo opowiadały się przeciwko nowym zapisom, jest ślepą uliczką prowadzącą donikąd. Słynna „ustawa 203”, która wszystkim odbija się czkawką do dzisiaj, w dużej mierze została uchwalona pod wpływem protestujących pielęgniarek i z tego doświadczenia powinny dla polityków wypływać jakieś wnioski. Choćby ten, że związki zawodowe nie są dobrym doradcą, gdy chodzi o systemowe i radykalne zmiany w ochronie zdrowia. Ich populistyczne hasła niczego nie porządkują, a jedynie konserwują stare przyzwyczajenia.
Ani rząd, ani parlament niczego dotąd nie zdołały uzdrowić w ochronie zdrowia, bo przez 15 miesięcy projekt ustawy o pomocy publicznej ewoluował w Sejmie, a kolejni ministrowie zdrowia nie mieli absolutnie żadnej wizji, jak zatrzymać spiralę zadłużenia.
Najświeższy projekt skierowany przez prezydenta też przypomina raczej gaszenie pożaru niż spójny program funkcjonowania systemu na najbliższe lata, ale trudno spodziewać się czegoś innego w roku wyborczym. Szkoda, że ofiarami politycznych harców znów są ludzie, którzy niekoniecznie w politykę chcą być uwikłani: pacjenci oraz ci, którzy ich leczą. Ü

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum