26 listopada 2006

W sieci

Minister zdrowia na początku października zapowiedział likwidację 200 szpitali. O sieci szpitali mówi się coraz głośniej.
Ale spokojnie… Jedyne, co może się wydarzyć w najbliższym roku, to powstanie Rady ds. Szpitalnictwa i Regionalnych Rad ds. Szpitali.

-Wszyscy, mówiąc o sieci szpitali, myślą o jednej rzeczy. Nastąpi likwidacja pewnej części szpitali po to, żeby zaoszczędzić pieniądze, żeby te pieniądze były na działanie szpitali, które znajdą się w sieci. Jest to absolutnie fałszywe podejście do tego zagadnienia – mówił minister Zbigniew Religa w Sejmie. Miesiąc później w jednym z wywiadów stwierdził: „Gdy szpitali jest za dużo, a NFZ musi je wszystkie obdzielić, to wszystkie one dostają za małe kontrakty. Jeśli szpitali będzie mniej, to te, które zostaną, będą znacznie lepiej dofinansowane”.
Podobnie jest z harmonogramem tworzenia sieci: najpierw projekt ustawy zapowiadano po wyborach samorządowych, potem na koniec września 2006 r.
W każdym razie na początku października br. kierownictwo Ministerstwa Zdrowia przyjęło projekt założeń sieci szpitali. Wiadomo też, że proces tworzenia sieci ma mieć charakter ewolucyjny i będzie rozłożony na wiele lat. Pierwszy krok – zgodnie z ustawą o ratownictwie medycznym – to stworzenie przez wojewodów sieci jednostek ratownictwa medycznego. Włączenie do „sieci ratowniczej” będzie tylko jedną z przesłanek dalszego istnienia placówki, ale w żaden sposób nie będzie zabezpieczać przed „restrukturyzacją organizacyjną łóżek”. Kolejny krok – 3 miesiące od wejścia w życie ustawy o sieci – to powstanie Rady ds. Szpitalnictwa i Regionalnych Rad ds. Szpitali. 14-osobowa Rada ds. Szpitalnictwa składałaby się z przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia (3 osoby), samorządów terytorialnych (4), MON i MSWiA (3), Konferencji Rektorów Uczelni Medycznych (2) i Narodowego Funduszu Zdrowia (2). Nie przewiduje się w nich udziału samorządów zawodowych ani związków zawodowych działających w ochronie zdrowia. Rady regionalne działałyby pod przewodnictwem właściwego marszałka województwa, a w ich skład wchodziliby przedstawiciele podmiotów reprezentowanych w Radzie ds. Szpitalnictwa. Rady te w rok od wejścia w życie ustawy mają przedstawić projekty regionalnych (wojewódzkich) planów sieci łóżek. Zważywszy więc na praktykę rządowo-parlamentarną i skalę całego przedsięwzięcia, można powiedzieć, że przez najbliższy rok będzie się dużo mówiło, ale nic ważnego się nie wydarzy.
Dyskusje te mogą jednak być niezwykle ciekawe. Nie jest bowiem przypadkiem, że przedstawiciele resortu w każdym wywiadzie prasowym mówią inaczej. Po prostu koncepcje się zmieniają, a tworzenie sieci to faktycznie tworzenie zupełnie nowego systemu ochrony zdrowia. Na przykład według pierwotnych koncepcji wejście do sieci miało dawać „gwarancję kontraktu z NFZ, ale nie jego wysokości” (przedstawiciele resortu wskazywali, że dzięki „wypadnięciu” owych 200 szpitali – pozostałe dostaną znacznie większe kontrakty). W ostatniej wersji stoi czarno na białym, że „szpitale włączone do sieci będą finansowane na podstawie wystandaryzowanych kosztów świadczeń zdrowotnych”. Skoro od 2008 r. ma funkcjonować koszyk świadczeń gwarantowanych, w którym wyceniona będzie każda procedura, to nie będzie sensu przeprowadzać żadnych konkursów ofert dla szpitali włączonych do sieci. Chyba że dla tych spoza sieci. W pewnym sensie będzie to powrót do finansowania budżetowego. Zasadne będzie wówczas pytanie o sens istnienia NFZ-u. Kolejny problem to zadłużenie szpitali, zwłaszcza tych o znaczeniu ponadregionalnym. Według obecnej wersji szpitale kliniczne i instytuty badawczo-rozwojowe do sieci wejdą automatycznie, ale obejmie je – dziś jeszcze bardzo mglisty – program restrukturyzacji. Bez względu na to, jaki się w końcu wyłoni, będzie wymagać znacznych środków. Bo pech chce, że 50 szpitali tego typu ma łącznie kilka miliardów długów. Z kolei, jeśli koszty procedur zostaną rzetelnie wyliczone, a nakłady na ochronę zdrowia znacząco nie wzrosną, to może się okazać, że sieć szpitali będzie miała bardzo duże oczka… Ü

BOJ

Archiwum