18 marca 2009

Przerabiamy Gruzinów na Polaków

Wiele jest porozrzucanych po świecie organizacji, które skupiają lekarzy przyznających się do polskości i wspólnie kultywujących polskie tradycje. Wiemy o dużej aktywności Polonii w krajach cieszących się dobrobytem, gdzie kwitną różne formy życia towarzyskiego, a także naukowego. Miałem okazję podziwiać lekarzy Polaków w krajach postsowieckich, w których istnieją liczne (np. Litwa czy Białoruś) lub mniej liczne, ale prężne polskie społeczności (np. Mołdawia), w trudzie podnoszących swój status materialny i rozwijających kontakty z macierzą. Jednak żadna z organizacji skupionych w Federacji Polonijnych Organizacji Medycznych nie wywarła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak Polskie Towarzystwo Medyczne w Gruzji, które, rzecz znamienna, nosi imię św. Grigorija Peradze.

W grudniu ub.r. brałem udział w Międzynarodowej Gruzińsko-Polskiej Konferencji Medycznej w Lagodechii – miejscowości leżącej 150 km od Tbilisi, u podnóża gór Kaukazu, gdzie mówiłem o nowoczesnym leczeniu nadciśnienia tętniczego, a w części „społecznej” starałem się przedstawić, na podstawie naszych doświadczeń, ideę samorządności lekarskiej. O samorządowej organizacji państwa, również biorąc za przykład Polskę, mówił Marcin Olejnik.
Będąc tam, na własnej skórze odczułem biedę tego wspaniałego, niezmiernie gościnnego, ale doświadczonego licznymi klęskami kraju. Obserwowałem aktywność potomków polskich zesłańców, często z trudem, jeśli w ogóle, posługujących się językiem polskim, posyłających jednak swe dzieci do polskiej szkoły niedzielnej. Daleko mi do łatwych wzruszeń, ale słysząc w wykonaniu małych śpiewaków nieskazitelne „Jeszcze Polska” i „Rotę” – musiałem mocno zaciskać powieki.
Rozróżnienie Gruzin czy Polak jest tu trudne, bo losy przodków są bardzo powikłane. Zasadniczo decyduje o tym samo pragnienie dołączenia do – żartobliwie tak się określającej – „polskiej mafii”, którą nadzwyczaj sprawnie kieruje Tatiana Kurczewska, radiolog z wojskowego szpitala w Gori. – Przerabiamy Gruzinów na Polaków – mówi ze śmiechem Tatiana, bo sama w dzieciństwie jeszcze nie znała języka polskiego.
I dodaje, że niczego by nie dokonała bez stałej przyjacielskiej pomocy. – Jakże jej nie pomagać – odpowiadają Gruzini – kiedy ona tak bardzo nam pomaga?
Obozy letnie i zimowe dla dzieci (zapoznają się na nich z polską kulturą), rozdział darów z Polski przysyłanych w formie pomocy charytatywnej – to obowiązki spoczywające na barkach Tatiany, osoby cieszącej się niekwestionowanym zaufaniem. Jej współpraca przy realizacji programów epidemiologicznych (gruźlica) i wciąż nowe projekty na przyszłość budują autorytet Polski i Polaków lepiej niż dziesiątki wzniosłych deklaracji.
Na Kaukazie, w Lagodechii, w gronie przyjaciół „polskiej mafii” poznałem też Walerego Ogiaszwilego, młodego Gruzina, wskrzesiciela pamięci i propagatora dokonań Ludwika Młokosiewicza, syna polskiego zesłańca, który odkrył w tej części Kaukazu nowe gatunki ptaków i roślin, pomagał ludności i posiał ideę pierwszego w tej okolicy i w carskiej Rosji rezerwatu przyrody. Już powstał pomysł założenia Gruzińsko-Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Młokosiewicza.
Dzieje się to w ciężko doświadczonym kraju, który – narzuca się to nieodparcie – wymaga sporej międzynarodowej pomocy, ale także wprowadzenia samorządowej reformy, zapobiegającej marnotrawstwu i wyzwalającej aktywność świetnych ludzi. Dopiero w tle tych przemian jawi się wizja samorządności lekarskiej. Wierzę, że moi nowi przyjaciele, Gruzini i Polacy ze szpitali w Lagodechii, Tbilisi i Gori, znajdą się kiedyś w tej nowej rzeczywistości. Powinniśmy im
w tym pomagać.

Krzysztof SCHREYER
przewodniczący Komisji Współpracy z Zagranicą

Archiwum