3 maja 2009

SMS z Krakowa – Pochwała kryzysu

Dziwnie spokojnie rozpoczęła się tegoroczna wiosna w Krakowie. Nagle okazały się zbędne rozmaite pomysły, jak turystycznie uatrakcyjnić miasto, bo z pomocą przyszedł… kryzys. A kryzys dla zagranicy oznacza, że Polska stała się tania. I oto bez jednej złotówki wydanej na promocję miasta pojawili się ponownie turyści z Anglii „na piwo”. Knajpki i chodniki w Śródmieściu i na Kazimierzu już się zapełniły wielojęzycznym tłumem.
Medyczny Kraków tym razem ustąpił miejsca dociekaniom „z metką” IPN. Wprawdzie zupełnie nie pojmuję, jakie to mechanizmy sprawiły, że jakaś praca magisterska stała się tematem ogólnokrajowej debaty, bo jak świat światem nikt nigdy na Uniwersytecie Jagiellońskim do owych prac nie zaglądał. Gigantyczne połacie powierzchni magazynowej dziekanatów i instytutów zajmuje owa „twórczość” (czy raczej „wytwórczość”) i nikt się nad nią nie pochyla poza nieszczęsnym promotorem. W każdym razie kudy aresztowaniu jakiegoś dyrektora wielkiego szpitala do takiej sensacji, jak praca magisterska? Nadzieja jedynie w 400-leciu Szpitala Zakonu Bonifratrów planowanym na koniec maja, bo Zakon raczej się „przebije”.
A Izba krakowska odbyła przede wszystkim swój doroczny zjazd budżetowy, tym razem w Krasiczynie koło Przemyśla (bo aż tam sięga jedna z naszych delegatur). Ustępujące władze otrzymały absolutorium jednogłośnie. Sytuacja finansowa Izby też jest niezła – ORL była w stanie pożyczyć kilka złotych stołecznej Izbie na dokończenie remontu jej siedziby.
W Krakowie natomiast nadal trwa walka o odzyskanie majątku przedwojennych izb lekarsko-dentystycznych, ku czemu warunki stwarza przygotowywana nowelizacja ustawy o izbach. Ale rzecz idzie jak po grudzie. Gdybyśmy byli zakonem, związkiem wyznaniowym lub sportowym – nie byłoby problemu. Ale zwrócić coś lekarzom – to się nie mieści w głowie. Prędzej będziemy stać na straży stalinowskich decyzji nacjonalizujących w latach 50., co się tylko dało. Dziwne i niezrozumiałe są przesłanki intelektualne tej grabieży. Gdybyż jeszcze chodziło o skalę decyzji, kładącej się znaczącym ciężarem na podatnikach. Ale nie. Chodzi o pojedyncze kamienice w dwóch czy trzech miastach kraju. Wstyd.
I niczym też się nie tłumaczy owa niechęć do uznania samorządu lekarskiego za kontynuatora lekarskiej reprezentacji z okresu II Rzeczypospolitej. O co u licha chodzi, notabene w roku dwudziestolecia odrodzonych izb? Może by tak wreszcie publicznie ktoś wytłumaczył motywy skreślania tej kwestii z projektu nowelizacji!

Wasz Cyrulik z Rynku Głównego

Archiwum