22 maja 2011

Wspaniali i niezapomniani (cz. 3). Studia medyczne w latach 1941-1949

W ciągu ostatnich kilku lat ukazało się w „Pulsie” wiele tekstów, których tematem przewodnim było życie lekarzy. Zebrane były w rozmaite cykle, z których „Sagi rodzinne”, oparte na kanwie zakorzenionej w lekarskich rodzinach tradycji powołania, były najdłużej kontynuowane; wciąż cykl ten nie jest zamknięty. Wszystkie one mają wspólny mianownik i aspirację – zachowania od zapomnienia wydarzeń i postaw, będących podstawą etyki zawodu lekarza. Na tle trudnych sytuacji politycznych i zawiłości dziejów ukazujemy losy jednostek i ich zmagania, dające świadectwo wspaniałości lekarskiego stanu i wskazówki, jak nawet w najtrudniejszej rzeczywistości można być aktywnym i zachować godność. Także tekst poniżej, będący w gruncie rzeczy przesłaniem do młodego pokolenia, jest zwróceniem uwagi i przypomnieniem wartości, które obok technologii, odkryć naukowych, profesjonalizacji i aspektów materialnych – właściwych współczesności – stanowią o istocie „bycia lekarzem”.

kb

Studia medyczne w latach 1941-1949
Irena Ćwiertnia-Sitowska

Dr med. Tadeusz Bartoszek (ps. Cegielski) brał udział w Powstaniu Warszawskim w randze kapitana. Razem ze swoją kompanią „Ruczaj” miał zdobyć gmach gestapo w al. Szucha 25. 1 sierpnia 1944 r. został w Ogrodzie Botanicznym ranny w głowę. Przeniesiono go na ul. Chocimską. Nie mógł być operowany z powodu braku neurochirurga. Przetransportowano go z objawami zaburzeń umysłowych do szpitala na Okęciu, po kilkunastu dniach zmarł.
28 czerwca 1945 r. brałam udział w ekshumacji ciała cenionego i lubianego przez młodzież nauczyciela.
Na jesieni 1944 r. przeniesiono Szpital Przemienienia Pańskiego z ul. Sierakowskiego 7 na ul. Boremlowską 6/12. Przewiezienie wyposażenia trwało prawie miesiąc. Z wielkim wysiłkiem i poświęceniem dokonał tego dr med. Wandalin Massalski. Nowe lokum znajdowało się w opuszczonej szkole powszechnej. W auli Niemcy trzymali konie. Podłoga z klepki była nasiąknięta końskim moczem. Trudno było zlikwidować odór. Po doprowadzeniu pomieszczenia do stanu używalności zaczęto działalność dydaktyczną.
Na pierwszym piętrze budynku umieszczono klinikę wewnętrzną prof. Zdzisława Michalskiego, klinikę chirurgiczną prof. Tadeusza Butkiewicza oraz klinikę neurologiczną, w której ordynatorem był prof. Aleksander Domaszewicz. Drugie piętro zajęła klinika położniczo-ginekologiczna prowadzona przez prof. Henryka Gromadzkiego (1886-1952) oraz dr. med. Ireneusza Roszkowskiego (1909-1996).
Kilka razy w tygodniu odbywały się wykłady w jednym z budynków Instytutu Weterynarii na ul. Grochowskiej. Słuchaliśmy tam wykładów o chorobach wewnętrznych i zakaźnych. Z interny prowadził je świetny wykładowca i doskonały diagnosta, dr med. Edmund Bratkowski (1884-1958). Omawiał choroby przewodu pokarmowego ze szczególnym podkreśleniem schorzeń trzustki.

Z chorobami zakaźnymi zaznajamiał nas dr med. Bertold Kassur (1906-1982). Przedstawiał przebieg czerwonki i durów. W maju 1945 r. dr med. Władysław Szreder (1902-1995) (późniejszy bardzo czynny działacz PPR) omawiał objawy ziarnicy złośliwej. Po wyzwoleniu poznaliśmy nowych wykładowców z interny: doc. Andrzeja Biernackiego (1905-1963), który zajmował się wrzodami żołądka i dwunastnicy, oraz doc. Włodzimierza Filińskiego (1892-1979), ordynatora Szpitala św. Ducha, który referował choroby nerek i chorobę nadciśnieniową. Obydwaj wykładali na terenie Szpitala Dzieciątka Jezus.
Z docentem Janem Zaorskim (1887-1956), chirurgiem, organizatorem, właścicielem i dyrektorem administracyjnym okupacyjnej szkoły, po raz pierwszy spotkałam się na ul. Górskiego, w tragicznych okolicznościach. Było to następnego dnia (27 marca 1943 r.) po akcji pod Arsenałem. Docent oznajmił zebranym na wykładzie, że otrzymał od Niemców rozkaz okazania imiennych list słuchaczy szkoły – dotyczył on młodzieży męskiej w liczbie 120 osób. Niemcy mieli zamiar wysłać ich na teren Rzeszy, do pracy pomocniczej w szpitalach. Docent wyjaśnił, że aby uniknąć wyjazdu, każdy musi się starać indywidualnie o ausweis, który zapewni bezpieczeństwo i uchroni przed wywiezieniem. Był bardzo zatroskany, że musiał być zwiastunem takiej wiadomości, a my przerażeni.
Po raz drugi spotkałam docenta po wyzwoleniu. Brał udział w Powstaniu Warszawskim. Działał jako lekarz naczelny szpitala powstańczego na terenie PKO. Człowiek wielkiej odwagi, wspaniały organizator. Mimo szalejącego terroru zdołał zorganizować szkołę, w której pod szyldem nauczania niższego personelu medycznego kształcono przyszłych lekarzy. W ciągu dwóch lat studenci przyswajali sobie materiał z trzech pierwszych lat studiów lekarskich. 1920 młodych ludzi mogło zdobywać w niej upragnioną wiedzę.
Za swą działalność został 3 października 1943 r. aresztowany razem z synem Andrzejem, naszym młodszym kolegą medykiem. Przetrzymywano ich w al. Szucha, następnie przewieziono na Pawiak, gdzie przebywali do 2 grudnia. Dzięki usilnym staraniom żony docenta, znającej perfekt język niemiecki, zostali zwolnieni przed Bożym Narodzeniem.
Na wykładach z chirurgii operacyjnej i anatomii topograficznej w Instytucie Weterynarii docent Zaorski demonstrował narzędzia używane podczas zabiegów. Przy pokazach pomagał mu syn Andrzej.
Doceniając ogromne zasługi profesora podczas prowadzenia szkoły w czasie okupacji, w latach 90. nazwano jedną z ulic Ursynowa jego imieniem.
W sierpniu 1943 r. słuchałam wykładów z patologii prof. Franciszka Venuleta (1878-1967), przedwojennego dziekana Uniwersytetu Warszawskiego. Odbywały się na terenie Szpitala Dzieciątka Jezus. Na jednym z wykładów profesor wyjaśniał, na czym polega odczyn Wassermanna. Tego lata panowały wyjątkowe upały. Profesor z trudem mówił, wycierając pot z czoła. Wydawał się bardzo starym i nieporadnym człowiekiem, a miał dopiero 65 lat. Po wyzwoleniu prowadził działalność dydaktyczną w Łodzi i tam zmarł w 1967 r.
Na terenie Instytutu Weterynarii spotkałam się z prof. Jerzym Groerem (1887-1965). Wykłady o gruźlicy często ubarwiał opowiadaniami dotyczącymi swego życia. Wspominał, jak 4 lipca 1941 r. we Lwowie uniknął rozstrzelania razem z grupą 22 profesorów i Boyem-Żeleńskim. Władając doskonale językiem niemieckim, tak zagadał oprawców, wmawiając im, że pochodzi z junkrów pruskich, że jako jedyny został odłączony od grupy przeznaczonych do zagłady i puszczony na wolność. Po tym tragicznym wydarzeniu przedostał się na teren Generalnej Guberni, do Warszawy, i poświęcił działalności dydaktycznej. W latach 1948-1951 pracował jako pediatra w Otwocku, w Instytucie Gruźlicy. Propagował akcję masowych szczepień przeciwgruźliczych.
Przebywając na oddziale chirurgicznym w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, słuchałam pogadanek, które wygłaszał niekiedy do siedmioosobowej grupy (Andrzej Janowski, Jerzy Jendryszek, Anna Jeleńska, Janusz Haarich, Henryk Goralski, Lucyna Długosiecka i ja, Irena Ćwiertnia) doc. Tadeusz Butkiewicz (1881-1972). Odbywały się na tzw. brudnej sali opatrunkowej. Młodzi entuzjaści nauk medycznych stali, podpierając ściany. Trudno było tkwić nieruchomo około godziny, a już zupełną niemożliwością było zanotowanie czegokolwiek. Docent się nad tym nie zastanawiał. Takie traktowanie nas nie sprawiało dobrego wrażenia. Na oddziale wszyscy mieli dla docenta wielki respekt. Nawet starsi asystenci, jak dr med. Wincenty Kamiński (1901-1972), który był fundamentem oddziału, dr med. Mieczysław Pyrzakowski i dr Swinarski, nie mówiąc już o młodszej kadrze: dr. dr. Czekalskim, Lewandowskim, Twardowskim, Sadowniku, wszyscy drżeli na jego widok. Nasze pierwsze spotkanie nie było przyjemne. Grupa młodzieży zgłosiła się 7 grudnia 1942 r. rano do szpitala. Docent nie wpuścił jej na oddział, gdyż nie miała pisemnego skierowania. Musieliśmy czekać na korytarzu, aż został przysłany wymagany dokument z kancelarii Szkoły doc. Zaorskiego.
Docent Butkiewicz zaczął nas zauważać dopiero po kilku tygodniach. Zdziwiliśmy się, gdy z jego ust padły słowa na obchodzie sal chorych: „Niech młodzież to sobie zobaczy”. Dotyczyły ropowicy okołokolanowej. Nieregularne pseudowykłady na stojąco zaczęły się pod koniec lutego 1943 r.
W marcu docent zaprosił nas na odczyt dr. med. Wincentego Kamińskiego „Krwotoki podoponowe”. W kwietniu, podczas odwiedzania gabinetu lekarskiego, podał nam dłoń i zapowiedział częstsze wykłady. Jego własny gabinet, mieszczący się tuż obok, stanowił tabu i nigdy w nim nie byliśmy.
Gdy po powrocie z tułaczki, 7 marca 1945 r., zgłosiłam się na ul. Boremlowską do prof. Butkiewicza, który był dziekanem wydziału lekarskiego (w listopadzie 1944 r. przyznano mu tytuł profesora nadzwyczajnego), nie poznał mnie i nie wpuścił do gabinetu. Przez uchylone drzwi zakomunikował, że nie może mnie już przyjąć, gdyż ma zbyt duży nabór słuchaczy na wydział lekarski.
Następnego dnia uzyskałam ważne dla mnie pismo od doc. Janiny Dąbrowskiej, która mnie poznała i przyjęła bardzo serdecznie. Była szczęśliwa, że udało nam się przetrwać okropne czasy wojny i momentalnie napisała zaświadczenie o zdaniu całego kompletu kolokwiów z anatomii patologicznej.
9 marca zgłosiłam się ponownie do dziekana. Obawiając się zamknięcia drzwi przed nosem, po zapukaniu uchyliłam drzwi i wstawiłam stopę za próg. Profesor, wzburzony takim zachowaniem, podbiegł w moim kierunku, a ja, bez słowa, przez szparę w drzwiach wsunęłam znalezione zaświadczenie z jego podpisem, stwierdzające odbycie półrocznej praktyki na oddziale chirurgicznym, oraz pismo od docent Janiny Dąbrowskiej. Po obejrzeniu tych dokumentów odezwał się łaskawie, polecając zgłosić się do sekretariatu. W ten sposób już 10 marca słuchałam na ul. Boremlowskiej wykładów dla IV roku.
Podczas pobytu na chirurgii najbliższy kontakt miałam z dr. med. Wincentym Kamińskim. Na początku stycznia 1943 r. doktor wziął mnie pod swoją opiekę. Zapoznał z chorymi z sali 10., nad którą sprawował pieczę. Podczas przerwy na śniadanie, w gabinecie lekarskim, w obecności całego zespołu lekarzy, zakomunikował, że będę z nim pracować. Powiedział: „U mnie pani nie zginie. Wiele się nauczy i skorzysta, byle tylko były chęci”. Zaczął mnie przygotowywać do małych zabiegów, uczył iniekcji dożylnych, jak myć ręce, odkażać skórę, posługiwać się strzykawkami i narzędziami.
Docent Butkiewicz uwielbiał wykonywać blokady nowokainowe. Łagodziły one ból podczas kolki wątrobowej lub nerkowej. Z wielkim nabożeństwem i powagą wbijał kilkunastocentymetrową igłę w okolice zwojów współczulnych w okolicy lędźwiowej. W większości przypadków uzyskiwał pomyślny rezultat. Ból albo ustępował, albo się zmniejszał. Dr med. Wincenty Kamiński także wykonywał blokady, ale nigdy nie robił przy tym wielkich ceregieli. Do pomocy miał młodszego asystenta, dr. Lewandowskiego, który mu towarzyszył przy wszystkich czynnościach oraz na obchodach sal z chorymi.
Drugim starszym asystentem był dr med. Mieczysław Pyrzakowski, którego dyrektor szpitala doc. Zdzisław Michalski oddelegowywał czasem do ambulatorium na ul. Jagiellońską. Kilkakrotnie i mnie tam posyłano, abym pomagała przy małych zabiegach i opatrunkach.

Autorka jest lekarzem pediatrą.

Oprac. E. Dobrowolska

Archiwum