7 lutego 2018

Gorzka pigułka

 Moim zdaniem

Hanna Odziemska

lek. chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

Przeczytałam opublikowany w „Rzeczpospolitej”z 3.11.2017 r. wywiad Eweliny Pietrygi z prof. dr. hab. Włodzimierzem Piątkowskim z UMCS w Lublinie o lekarzach i problemach służby zdrowia widzianych z perspektywy socjologa medycyny (http://www.rp.pl/Plus-Minus/311029932-Socjolog-medycyny-Lekarzom-nie-zalezy-by-sluzba-zdrowia-dzialala-lepiej.html). Widziałam też najnowszy film Patryka Vegi „Botoks”, byłam nawet na premierze, gdyż mój znajomy grał w nim epizodyczną rolę.

Zarówno artykuł, film, jak i odbiór społeczny problematyki związanej z ochroną zdrowia i środowiskiem lekarskim, to zaledwie przedsmak „gorzkiej pigułki”, którą jako praktykujący lekarz codziennie dostaję do przełknięcia w konfrontacji z rzeczywistością.

Zacznę od filmu. Pominę walory artystyczne, bo widziałam lepsze dzieła tego reżysera. Twórca filmu zniekształca obraz polskiego środowiska lekarskiego w przeciwnym kierunku, niż zrobił to Łukasz Palkowski w filmie „Bogowie”, w którym idealizowano lekarzy. Vega pokazuje ich natomiast jako pozbawionych skrupułów przestępców, których należy unikać, jeśli chce się żyć i zachować zdrowie. Ratownicy medyczni w tym filmie to alkoholicy i złodzieje, farmaceuci – oszuści. Nawet pacjentów nie oszczędzono – większość z nich to według twórców filmu „Botoks” seksualni dewianci i maniacy poprawiania własnej urody. Przedstawiony tam świat pozbawiony jest wszelkich wartości, nie ma w nim nic pozytywnego, żadnej nadziei. Wątpię, czy takiego przesłania potrzebuje polski pacjent, nie mówiąc już o tym, że najcenniejsza jest zwykle prawda. A obiektywny obraz rzeczywistości jest taki, że obok pojawiających się oczywiście czasem błędów i wynaturzeń istnieją także takie postawy jak ofiara z życia, ofiara z własnego czasu, z osobistych ambicji i komfortu. Ofiara, którą codziennie ponoszą dla pacjenta lekarze, pielęgniarki, ratownicy. „Czy lekarze mają realny interes w likwidowaniu kolejek, a tym samym przysparzaniu sobie konkurencji?” – pyta prof. Piątkowski. Ja zadałabym to pytanie inaczej: czy to możliwe, że za utrzymywaniem kolejek do specjalistów kryje się czyjś interes? Od momentu transformacji ustrojowej obserwuję nieudolność kolejnych ekip rządzących w rozwiązywaniu problemów ochrony zdrowia w Polsce. Przez te wszystkie lata nikt nie miał efektywnego pomysłu, jak to sprawnie zorganizować.
Powoływano i rozwiązywano kolejne instytucje, decentralizowano i na powrót centralizowano zarządzanie opieką zdrowotną. Nie konsultowano projektów zmian z praktykami, nie kalkulowano rzeczywistych kosztów. Decyzyjność była oddawana w ręce osób, które nie były w stanie zanalizować problemu interdyscyplinarnie. Nie wystarczało im wiedzy medycznej albo ekonomicznej, albo umiejętności menedżerskich. Gdybym była pasjonatką teorii spiskowych, pokusiłabym się o stwierdzenie, że komuś zależy na systemowo podtrzymywanym chaosie w służbie zdrowia. Ale nie jestem. Zgadzam się za to z Arthurem Schopenhauerem, który głosił: „Każda prawda przechodzi przez trzy etapy: najpierw jest wyśmiewana, potem zaprzeczana, a na końcu uważana za oczywistą”. Dlatego ponawiam pytanie: gdzie leży źródło czyjegoś interesu w utrzymywaniu niewydolnej ochrony zdrowia? Nie stawiam tez co do tożsamości interesariuszy, choć moim zdaniem nie są to raczej lekarze. Oni bowiem są w znakomitej większości ofiarami systemowej niewydolności. Głównie dlatego, że są zakładnikami własnej odpowiedzialności. A gra toczy się o najwyższą stawkę – czyjeś życie.

Żując „gorzką pigułkę”, muszę przyznać pewną rację prof. Piątkowskiemu. Rzeczywiście, środowisko lekarskie to hermetyczna, zhierarchizowana korporacja, w której kolejne pokolenia bezkrytycznie przejmują pałeczkę w sztafecie pogardy dla niżej postawionych w hierarchii kolegów, wyniosłości wobec średniego personelu i przepaści komunikacyjnej w stosunku do pacjenta. Będąc znakomitymi pod względem merytorycznym ekspertami, fachowcami i autorytetami w danej dziedzinie, często nie potrafimy zwyczajnie spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi, pochylić się nad jego cierpieniem i ofiarować mu trochę ciepła. A to ma często znacznie silniejsze działanie terapeutyczne niż niejeden preparat farmakologiczny, a zwłaszcza słynny „cukier puder” z filmu „Botoks”. Brakuje nam miękkich kompetencji, bo nikt w procesie kształcenia lekarza nie próbuje ich kształtować. Nieliczni posiadacze wrodzonych cech altruistycznych nie mają szans uzewnętrznienia ich w praktyce, bo system wymusza powierzchowność relacji z pacjentem, spowodowaną przez biurokrację i brak czasu. Dlatego postrzegam ostatni bunt młodych lekarzy jako pewną nadzieję na złamanie powielanych dotąd bezkrytycznie złych schematów. Oni walczą nie tylko o godność własnej egzystencji, lecz także o prawo pacjenta do dobrej opieki, do poczucia bezpieczeństwa i o przywrócenie etosu zawodu lekarza. Pacjent, który doświadcza cierpienia, potrzebuje nie tylko pomocy w postaci zabiegu lub leku, ale także zaufania do osób, które mogą mu pomóc.

W ostatecznym rozrachunku każdy zostanie kiedyś naszym pacjentem.

Medycyna holistyczna? Tak, jak najbardziej. W czasie mojej wieloletniej praktyki lekarskiej przekonałam się, że podstawą w uprawianiu medycyny jest zrozumienie dwóch spraw. Po pierwsze, że pacjent to człowiek, który myśli, czuje, boi się i cierpi. Z powodu dolegliwości szuka drugiego człowieka, który go zrozumie oraz ma wiedzę i umiejętności, żeby mu pomóc. Po drugie, że pacjent przychodzący do lekarza nie zawsze ma świadomość własnych oczekiwań. Nie zawsze wie, czego oczekuje. I to jest zadanie lekarza – rozwikłać tę zagadkę. Aby to było możliwe, system ochrony zdrowia powinien wspierać obie strony i tworzyć środowisko, w którym nawiązanie wzajemnej relacji jest możliwe. Tymczasem do tej pory system stanowi w tej materii barierę. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum