1 kwietnia 2020

Media w czasach (nie tylko) zarazy

Małgorzata Solecka

Przełom stycznia i lutego, spotkanie – w szerszym gronie – dziennikarzy i wysokich urzędników Ministerstwa Zdrowia. Koronawirus z Wuhan to bardziej ciekawostka niż problem – i tak traktują go obie strony. Padają, owszem, zapewnienia o czynionych przygotowaniach, ale nie tylko dla mnie brzmią niezbyt wiarygodnie, skoro jeden z zaproszonych kolegów pyta wprost: – Przygotowujecie się, bo sytuacja może być poważna, czy trochę na pokaz, dla nas? Dla nas, czyli – dla mediów.
Dla opinii publicznej.

Nieważne, jaka była odpowiedź. Na pewno niekompromitująca, bo w ostatnich dniach stycznia o zagrożeniu nie wiedzieliśmy nic, a wydawało się minimalne. Ta sytuacja dobrze pokazuje jednak miejsce mediów w układzie sił czy też szerzej – w rzeczywistości, jaka nas otacza. Dziennikarze doskonale wiedzą, że decydenci, również w ochronie zdrowia, często podejmują działania, podejmują (lub nie) decyzje nie tylko pod wpływem mediów, ale wręcz na ich użytek. Dlaczego? Duża część społeczeństwa oprócz adresu w świecie realnym ma niemal stałe „zameldowanie”w Internecie, z jego informacyjną kroplówką. Widownia jest wystarczająco istotna (treści przekazywane w mediach są zwielokrotniane w formie komentarzy, linków, poleceń w mediach społecznościowych), by trzeba było się z nią liczyć.

Pozostając jeszcze przez chwilę przy koronawirusie: właśnie dlatego, gdy już stało się oczywiste, że mamy do czynienia z poważnym zagrożeniem i na pewno nie będą to „ćwiczenia”, przedstawiciele rządu – najpierw minister zdrowia Łukasz Szumowski, potem szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk – przyjęli zaproszenie od portalu Gazeta.pl i odpowiadali na pytania użytkowników medium (czy też raczej mediów), które do tej pory Prawo i Sprawiedliwość w najlepszym przypadku ignorowało. W dobie epidemii wszystkie media stały się ważne (choć nie na tyle, jak wytknęli złośliwi, by w „Wyborczej” wykupić całostronicowe rządowe ogłoszenie z kluczowymi informacjami na temat sytuacji).

Media są ważne. Kropka. Niezależnie od epidemii, co warto podkreślić. Czy mogą mieć realny wpływ na rzeczywistość? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Zależy – jak wszystko – od sytuacji. Niekiedy wydaje się, że nacisk medialny musi doprowadzić do zmiany decyzji urzędników, ministerstwa, rządu, a jednak tak się nie dzieje. Przykład, całkiem niedawny: wybór szczepionki przeciw pneumokokom. Nie sposób policzyć, ile w ostatnich miesiącach, wręcz latach, ukazało się materiałów nie tylko z sugestiami, ale wręcz z rekomendacjami „nie do odparcia”, częstokroć opatrzonymi chwytliwymi i jednoznacznymi tytułami, że tylko szczepionka 13-walentna. Gdyby wpływy mediów były nieograniczone, kto inny piłby szampana po rozstrzygnięciu przetargu.

Czasami wydaje się też, że opisane przez dziennikarzy, nagłośnione problemy muszą przynieść szybkie i radykalne zmiany. Że „coś” musi się – po reportażu, artykule, wywiadzie – stać. I mimo to nie dzieje się nic. Lub prawie nic. Tak jak po wstrząsającym (nawet jeśli obarczonym pewnymi ułomnościami warsztatowymi) materiale portalu Onet.pl „Miłość w czasach zarazy”. Notabene, chwytliwy tytuł przyćmiła prawdziwa „zaraza” i w obliczu epidemii problem zbladł – zupełnie bez uzasadnienia, bo profesjonaliści alarmują, że niepokój i napięcie, jakie odczuwamy wszyscy, może owocować kolejnymi problemami psychicznymi osób już potrzebujących specjalistycznej pomocy, może też doprowadzić do szybkiego wzrostu liczby potencjalnych pacjentów. Czy dziś ktoś myśli o psychiatrii, zwłaszcza psychiatrii dzieci i młodzieży? Jedynym głosem, który przebił się przez medialny koronawirusowy szum, był marcowy apel prof. Andrzeja Cechnickiego, by w przyszłym roku WOŚP zagrała dla psychiatrii dziecięcej.

Niekiedy jednak media rzeczywiście mogą zmieniać świat, również w obszarze ochrony zdrowia. Tak stało się w przypadku akcji „Rodzić po ludzku”. Dawno, dawno – a konkretnie 27 lat temu – nikomu szerzej nieznany Ośrodek Edukacji Ekologicznej EKO-OKO we współpracy z dość niszowym miesięcznikiem „Twoje Dziecko” (była to zdecydowanie era „przedparentingowa”) rozpoczął akcję zbierania opinii kobiet o oddziałach położniczych. Chodziło o opracowanie przewodnika zawierającego ranking placówek. Po kilku miesiącach do akcji przyłączyła się „Gazeta Wyborcza”, dzięki czemu kampania nazwana „Rodzić po ludzku” zyskała rozmach. Organizatorzy w czasie dwóch pierwszych edycji, w 1994 i 1995 r., otrzymali 15 tys. listów, na podstawie których opracowano przewodnik. Część z nich była publikowana na łamach „GW” i stała się początkiem dyskusji o standardach opieki położniczej w Polsce. Społeczne zapotrzebowanie, dobry pomysł, zaangażowani dziennikarze i sprzyjające okoliczności – wszystko jednocześnie sprawiło, że w tym przypadku zdecydowanie można było mówić o sukcesie.

Sprzyjające okoliczności, towarzyszące początkom akcji „Rodzić po ludzku”, to nic innego jak początek transformacji, kiedy wydawało się, że wszystko jest możliwe i dużo rzeczywiście było. Po niemal trzech dekadach znacznie trudniej akcją medialną (nie mówiąc o pojedynczych publikacjach) wpłynąć na rzeczywistość. Nawet, jeśli pojawiłyby się – po stronie medialnej – taki potencjał i takie ambicje.

Nie pojawiają się, przynajmniej na razie. Dużo łatwiej dziennikarzom i tytułom medialnym zaangażować się w wielomilionowe zbiórki na leczenie określonej grupy dzieci, niż podjąć poważną (a więc długą i z natury rzeczy niezrozumiałą dla dużej części odbiorców) debatę o finansowaniu systemu ochrony zdrowia. Czy choćby jego wycinka, jakim są – pozostańmy przy zbiórkach – choroby rzadkie. Zresztą, czy można dziwić się mediom
i nie najlepiej opłacanym dziennikarzom, gdy podobne pokusy mają najwyżsi przedstawiciele władz państwowych, występujący z ideą Funduszu Medycznego spełniającego wszystkie kryteria plastra na ropiejące rany systemu ochrony zdrowia (oby przetrwał doświadczenie epidemii, chciałoby się westchnąć).

Media – rozproszone, osłabione i cierpiące na tabloidozę – nadal oczywiście wywierają wpływ. Przede wszystkim jednak na nastroje społeczne, w znacznie mniejszym stopniu na opinię publiczną, rozumianą jako zbiór postaw i poglądów wobec ważnych społecznych problemów. Świadczą o tym również wyniki ostatniego (z listopada 2019 r.) rankingu zaufania wobec zawodów, według którego dziennikarze cieszą się zaufaniem 55 proc. Polaków (znacznie mniejszej liczby niż profesjonaliści medyczni, znacząco większej niż zawody „polityczne”). Jednak im wyższe wykształcenie, tym poziom zaufania wobec przedstawicieli czwartej władzy niższy.

Kształtowanie nastrojów to jednak ciągle potężna broń. I, mimo że to media społecznościowe rosną w siłę, częściowo również kosztem mediów tradycyjnych, to właśnie te ostatnie mają na tyle duży zasięg – w każdej skali (miasta, regionu, kraju, globalny) – by pozostać ważnym graczem, z którym liczyć się muszą wszys-cy. Rozpoczynając nowe projekty, przygotowując kampanię, stawiając sobie cele do osiągnięcia, nie trzeba mieć mediów po swojej stronie, ale na pewno nie można ich mieć przeciw sobie. O tym warto pamiętać, bo gdy już opadnie kurz po epidemii, trzeba będzie wrócić do dyskusji o systemie ochrony zdrowia. Zakładając oczywiście, że będzie o czym dyskutować. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum