3 grudnia 2004

Konferencja w Mołdawii

Gdzie leży Mołdawia? Jeszcze kilka miesięcy temu odpowiedziałbym na to pytanie w sposób bardzo ogólnikowy: gdzieś na południu, na wysokości Odessy. Przed laty stanowiła jedną z zachodnich republik byłego ZSRR. Teraz jest państwem niepodległym.

Całkiem niedawno, podczas jazdy samochodem, wysłuchałem ciekawego reportażu radiowego z Mołdawii. Od tej chwili kojarzę ją z malowniczymi winnicami i domkami, gdzie na progach siedzą serdeczni wieśniacy, częstując niespodziewanych gości wspaniałym młodym winem. Pomyślałem, że bardzo bym chciał zobaczyć tę ziemię, na której według tubylczej legendy Pan Bóg postanowił umieścić raj. I wtedy niespodziewanie pojawiło się zaproszenie. Federacja Polonijnych Organizacji Medycznych postanowiła uczcić swoje dziesięciolecie konferencją w Kiszyniowie. Jej głównym tematem miało być „Kształcenie specjalizacyjne i pospecjalizacyjne lekarzy ze szczególnym uwzględnieniem krajów Europy Wschodniej”. Ja miałem mówić o kształceniu ustawicznym w warszawskiej Izbie. Przewodniczącemu Federacji, kol. Jakubowi Bodzionemu, zasugerowałem podtytuł: „Od idei do praktyki”, oczywiście mając na myśli niedawno utworzony Ośrodek Doskonalenia Zawodowego OIL.
Rzeczywistość rzadko ulega tęsknotom naszej wyobraźni. Wspólna podróż autokarem zaczęła się 23 września w Katowicach. Trwała aż 30 godzin, głównie z powodu specyficznej gorliwości urzędników na ukraińskich granicach, szczególnie tej z Mołdawią, na przejściu o wdzięcznej nazwie Mamałyga.
Słodka Mołdawia przywitała nas europejskim chłodem i pochmurnym, siąpiącym niebem. Ci, którzy zdecydowali się na wycieczkę poza Kiszyniów, zobaczyli rozebrane ruiny warowni i urwiska nad rzeką Rut, wykuty w skale monastyr i pustą wioskę wydobywców kamieni.
Oficjalna inauguracja konferencji odbyła się w wielkim Domu Mniejszości Narodowych, w obecności mołdawskich oficjeli, ambasadora RP Piotra Marciniaka i senatora Wojciecha Pawłowskiego. Przemówienia związane były z dziesięcioleciem Federacji, złożonej obecnie z 16 polonijnych organizacji medycznych, demokratycznie równych, chociaż różniących się niezmiernie siłą i liczebnością, co – jak zauważył prezes Bodziony – stwarza wiele problemów, z którymi musi się mierzyć rozproszona z natury rzeczy Rada Federacji.
W części artystycznej serca zebranych podbił dziecięco-młodzieżowy zespół taneczny „Krokus” z Domu Polskiego w Bielcach. Po występach dowiedziałem się ze zdumieniem, że świetnie śpiewający po polsku i tańczący polskie tańce młodzi artyści na ogół nie rozmawiają w swoich domach w języku przodków. Dwa dni później, w drodze powrotnej do kraju, mikrobus zatrzymał się w gościnnym Domu Polonii w Bielcach. Zobaczyłem tam szkolne tablice z wykaligrafowanymi kredą polskimi słowami. Praca nauczycieli wyraźnie nie poszła na marne.
Uczuciom uczestników konferencji dał wyraz kol. Borowiec ze Szwecji. Nawiązując do ogólnej idei pomocy spajającej Federację, wskazał na bliski, konkretny cel: Zrobi wszystko, aby „Krokusy” pojechały na występy do Szwecji, a teraz – zbiórka do kapelusza na bieżące potrzeby zespołu (choćby na jednakowe pantofle do tańca). Wśród ogólnego aplauzu nastąpił powszechny ruch rąk do torebek i kieszeni. Pod czujnym, przynaglającym spojrzeniem Bożeny Pietrzykowskiej omal nie wypuściłem z rąk portmonetki. Do łańcucha dobrej woli włączył się senator Pawłowski – na apel Tatiany Kurczewskiej z Gruzji, która przedstawiła przypadek ciężko chorego dziecka, wymagającego bardzo kosztownego leczenia, odpowiedział z naciskiem, że wybrała dobry adres, bo Senat RP jest właśnie od tego. – Męczcie mnie, jestem do waszej dyspozycji – deklarował.
W części roboczej konferencji mieszały się odmienne światy, opisywane przez kolegów z Kanady, Szwecji, Francji, Mołdawii, Gruzji, Ukrainy i in. Kol. Pietrzykowska omówiła polski system szkolenia podyplomowego. Gorącą dyskusję wywołały przedstawione przeze mnie problemy kształcenia ustawicznego i próby ich rozwiązywania w Izbie warszawskiej. Potwierdza się prawda, że kształcenie ustawiczne jest nieustającym wyzwaniem dla lekarzy we wszystkich zakątkach świata.
W rozmowach kuluarowych, przynoszących całe bogactwo informacji, uderzyło mnie bardzo, że w wielu krajach byłego Związku Radzieckiego oprócz oficjalnie niskich zarobków lekarzy istnieje jeszcze zjawisko wyraźnej dominacji i samowoli urzędniczego aparatu państwowego prowadzące do oczywistych nadużyć, w obliczu których osamotniony, łatwo ulegający szantażowi lekarz jest zupełnie bezbronny. Wyraźnie widać, jak bardzo brakuje tam silnych, niezależnych organizacji, czy to związkowych, czy samorządowych, takich jak izby lekarskie.
Niestety, nie widziałem winnic, chociaż winoroślą opleciony był nasz hotel. Ale do podziwiania było wiele innych rzeczy, ukrytych, ważniejszych, jak chociażby zdumiewająca aktywność małego Polskiego Towarzystwa Medycznego, zorganizowanego w trzech niezależnych oddziałach: w Bielcach, Kiszyniowie i Styrczy.
W drogę powrotną wyruszyliśmy rano, żegnani serdecznie przez niezmordowaną Andżelę Bogucką, główną organizatorkę konferencji ze strony mołdawskiej. Wracaliśmy przez północne, mokre równiny Mołdawii, z polami kukurydzy i sczerniałych słoneczników; przez rozległą Ukrainę, intrygującą znajomymi nazwami miast. Prut wprawdzie nie szumiał, ale błyszczał z dala. Przemknęła Kołomyja. Minęliśmy Lwów. Zapraszali koledzy lekarze, którzy notabene nie dorobili się jeszcze Domu Polskiego, ale niestety nie było czasu na odwiedziny.
Po długich przestojach granicznych wjeżdżamy na polską stronę. Szybkie sprawdzenie paszportów, życzenia szczęśliwej podróży. Europa! Ü

Krzysztof SCHREYER

Archiwum