28 marca 2008

Życiowe pasje: Krzysztof Popowski

Dziki lubią ciastka

Dr Krzysztof POPOWSKI, ginekolog położnik pracujący w szpitalu w Sokołowie Podlaskim, jest myśliwym od 20 lat. Na pierwsze polowania chodził już jako mały chłopiec. Jego dziadek i ojciec również byli myśliwymi. Dr Popowski wspomina:

Tę pasję zaszczepił mi ojciec. Jeszcze nie chodziłem do szkoły, a już towarzyszyłem ojcu. Wtedy polował na kuropatwy, było ich dużo. Potem uczestniczyłem już we wszystkich polowaniach, zbiorowych i indywidualnych. Chodziłem w nagance, dzięki czemu dobrze poznałem teren. Ojciec zdecydował, że na II roku studiów będę mógł również zdawać egzaminy myśliwskie. Od III roku medycyny jestem myśliwym.
Dwa lata temu – pamiętam – byłem w dość trudnej sytuacji. Na polowaniu zbiorowym naganka doszła już do linii myśliwych, ale było spokojnie. Nic nie zapowiadało nadejścia dzików. Stałem na linii myśliwych i nagle w dość gęstym lesie usłyszałem trzask gałązki. W odległości 30 metrów zobaczyłem dużego dzika biegnącego w naszą stronę. Zareagowałem natychmiast, przymierzyłem i oddałem strzał. Dzik ruszył na mnie. Uratowała mnie zimna krew. Gdy zwierzę zbliżyło się na 4 metry, strzeliłem jeszcze raz. Tym razem dzik padł prawie pod moimi nogami. Ważył ok. 100 kg – mógł być niebezpieczny.
Dziki czasami są groźne. Potrafią zrobić krzywdę myśliwemu, a nawet go zabić. Takie wypadki się zdarzają. Duże ranne odyńce, gdy nie widzą drogi ucieczki, atakują człowieka. Szablami potrafią rozpruć brzuch myśliwego, a gryząc, uciąć rękę lub nogę. Kości pękają jak zapałki.
Myślistwo to nie tylko polowanie na zwierzynę. To także dokarmianie. Jest również pewien rytuał, obchodzenie „Hubertusa”, przyjaźń z innymi ludźmi.
Od 3 kadencji jestem łowczym w naszym kole, zajmuję się dokarmianiem i odpowiadam za prowadzenie gospodarki łowieckiej. Dzięki temu wiem dobrze, jak wiele czasu i starań myśliwi poświęcają zwierzynie, zwłaszcza w trudnym dla niej czasie – zimą, gdy w lesie leży głęboki śnieg i brakuje pożywienia. Samochodami i traktorami przywozimy paszę: kukurydzę, ziemniaki, buraki, ziarno. Teraz mamy w magazynie ok. 6 ton paszy.
Jeden z kolegów jest piekarzem. Kupujemy od niego czerstwy chleb, bułki, pączki. Dziki bardzo lubią słodkie pieczywo. Gdy wywozimy je na karmisko, zawsze najpierw zjadają ciasto, potem bułki, a na końcu chleb. W ubiegłym roku w marcu, gdy było dużo śniegu, to wataha ok. 20 dzików przychodziła prawie do samochodu i w naszej obecności zaczynała jeść. Nie krępowały się nas za bardzo. Dziwiło to nas, bo dziki na ogół są bardzo ostrożne. (Myśliwi na karmiskach nie polują na zwierzynę). Gdy przyszła wiosna, dziki rozeszły się po lesie i już ich nie widzieliśmy. Staramy się dokarmiać zwierzynę przez cały rok.
Z moich samotnych wypraw do lasu zapadło mi w pamięć zabawne zdarzenie. Latem polowałem na dziki i obchodziłem teren, sprawdzając, co się dzieje. Szedłem lasem przed zmierzchem. W jednym miejscu zauważyłem ślady wyjścia dzików w owies. Zatrzymałem się, aby je obejrzeć, i nagle usłyszałem dziwne odgłosy dochodzące z lasu. Nie byłem pewien, czy to zwierzę, czy może ktoś jedzie. Przygotowałem się na ewentualne spotkanie dzika. Po chwili przez lornetkę zobaczyłem, że zbliża się rowerzysta. Jechał niepewnie, bo było już dość ciemno. Odsunąłem się na bok i stanąłem z bronią na ramieniu. Gdy rowerzysta dojechał i mnie zobaczył, zeskoczył z roweru i krzyknął: Stój, bo strzelam! Popłakałem się ze śmiechu, a on ogromnie przerażony tłumaczył, że myślał, iż ktoś chce go zastrzelić. Bardzo mnie przepraszał. Myśliwi na ogół zachowują się w lesie cichutko, ja w tym momencie też byłem spokojny. Stąd jego zaskoczenie.
Notowała: mkr

Archiwum