24 czerwca 2008

Bez znieczulenia

Przeciek z posiedzenia kierownictwa PO, na którym omawiano m.in. plany prywatyzacji szpitali, wywołał kolejną falę zainteresowania kształtem reformy opieki zdrowotnej w wykonaniu koalicji. Na czym polegają nowe pomysły PO? Można je streścić w czterech punktach: obligatoryjne przekształcenie wszystkich szpitali w spółki kapitałowe, zniesienie minimalnego poziomu udziałów samorządu w kapitale zakładowym szpitala-spółki (dotychczas było to 51%), przekazanie szpitali klinicznych pod nadzór Ministerstwa Zdrowia oraz kolejne oddłużenie szpitali.

Konieczność pomocy publicznej dla kilkudziesięciu najbardziej zadłużonych szpitali nie budzi w zasadzie wątpliwości, choć dopiero poznanie szczegółów projektu pozwoli na jego pełną ocenę. Natomiast odebranie szpitali klinicznych wyższym uczelniom medycznym i przekazanie ich w gestię ministerstwa jest całkowicie niezrozumiałe, jako niezgodne z zasadą pomocniczości państwa, a także sprzeczne z deklarowaną przez PO decentralizacją państwa. Nie sądzę też, żeby udało się to przeprowadzić bez zgody autonomicznych przecież uczelni.

Skąd zatem ten ryzykowny pomysł? Jedyne racjonalne wyjaśnienie wiąże się z kluczową kwestią prywatyzacji szpitali. Najwidoczniej projektodawcy, dostrzegając zagrożenia wynikające ze sprzedaży prywatnym przedsiębiorcom większości szpitali samorządowych, chcą zostawić sobie bezpiecznik w postaci upaństwowionych szpitali klinicznych.

Czy zagrożenia są realne? Tak, bo reguły działalności gospodarczej są twarde. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Dążenie do maksymalizacji zysku jest silną motywacją i zarazem siłą napędową gospodarki. Jednak w ochronie zdrowia, a zwłaszcza w szpitalnictwie daje to odmienne skutki niż w gospodarce. Widać to w krajach, w których komercjalizacja opieki zdrowotnej osiągnęła większe rozmiary.
W prywatnej służbie zdrowia występuje zjawisko selekcji ryzyka i spijania śmietanki. Ciężej chorujący pacjenci, których leczenie jest bardziej kosztowne (czytaj: złe ryzyka) – są kierowani do publicznej części systemu. Uśrednione stawki za leczenie powodują, że tracą na tym placówki publiczne, bo mają większe koszty. Skutek – łatwy do przewidzenia: rosnące zadłużenie szpitali publicznych i gorsze warunki leczenia. Natomiast prywatni właściciele spijają śmietankę, bo mają niższe koszty leczenia.

Pozostawienie szpitali klinicznych pod kontrolą ministerstwa będzie gwarancją, że najciężej chorzy będą mieli gdzie się leczyć. Tyle że powstaną nowe niezawinione długi, a rząd prędzej czy później będzie zmuszony do… kolejnego oddłużenia.

Te zagrożenia powodują, że w krajach rozwiniętych większość szpitali funkcjonuje na zasadzie „not for profit”. To znaczy, że ich celem nie jest maksymalizacja zysku, a ewentualna nadwyżka przeznaczana jest na potrzeby rozwojowe szpitala oraz większe wynagrodzenia personelu. Z doświadczeń międzynarodowych warto korzystać. Dlatego prywatne szpitale komercyjne powinny stanowić jedynie uzupełnienie systemu.

Marek BALICKI

Archiwum