18 sierpnia 2011

Niedopowiedzenia

Można czy nie można? Oto jest pytanie. Zadają je lekarze szpitali publicznych od dawna: czy wolno zarabiać na odpłatnym leczeniu pacjentów, skoro mamy zakontraktowane usługi z Narodowym Funduszem Zdrowia? Kilku ministrów mocowało się już z dyrektorami, którzy po swojemu interpretowali przepisy, próbując wykorzystać wolne moce przerobowe. Logika podpowiada, że jeśli w szpitalu można wykonać dodatkowy zabieg spoza przyznanego przez NFZ limitu i znalazł się pacjent, który chce za tę usługę zapłacić, to należy się tylko cieszyć, że sprzęt nie będzie stał bezczynnie, zarobi personel, a chory szybciej wróci do zdrowia. To dla szpitali szansa podreperowania budżetu, z czego korzystali dotąd nieliczni, gdyż urzędowa wykładnia była jednak taka, że za pobieranie od pacjentów pieniędzy grozi surowa kara.
Nie wdając się w prawnicze dysputy, należy żałować, że obowiązująca od lipca ustawa o działalności leczniczej w niczym nie pomaga rozwikłać tej zagadki. A była okazja, aby przygotowując nowe prawo, poprawić w nim to, co dotąd niejasne i prowokuje do sporów. Owszem, po przekształceniu w spółkę prawa handlowego każdy szpital nawet z podpisanym kontraktem będzie mógł zarabiać jak prywatna lecznica, ale nie możemy zakładać, że tą drogą podążą wszystkie placówki. Co z tymi, które pozostaną publiczne? Obecna ustawa, tak jak jej nieszczęsna poprzedniczka, znów nie zawiera przepisu, który jednoznacznie zabraniałby odpłatnego leczenia. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby pozostawienia luki w przepisach nie traktować jak zachęty do omijania prawa lub naginania go dla własnych interesów.
Wszystko, o czym mówię, wpisuje się w długą listę zarzutów wobec stanowionego prawa dotyczącego ochrony zdrowia. Jest od lat niedopracowane, nielogiczne, dające zbyt dużą dowolność. Ciasne regulacje to nie najszczęśliwsze rozwiązanie, ale najgorszym grzechem są niedopowiedzenia, które pozwalają różnie interpretować to, co ustawodawca miał na myśli. Fakt, że Departament Prawny w resorcie zdrowia od lat należy do najsłabszych, nie jest okolicznością pocieszającą, jednak dużo więcej należałoby oczekiwać od legislatorów w Sejmie i Senacie. Ale tam bardziej się liczą polityczne przepychanki i awantury, które zagłuszają merytoryczne wnioski. Stąd niedopatrzenia w ustawach, na które początkowo nikt nie zwraca uwagi. Dopiero gdy stają się obowiązującym prawem, wychodzą na jaw niedoróbki. Żal zmarnowanej okazji, bo można było zrobić coś lepiej. Cieszą się tylko prawnicy, gdyż każdy spór pomnaża ich dochody. Może dlatego luki w przepisach są z góry zaplanowane? A ministerstwo przymyka na nie oko, dając szpitalom szansę, by w majestacie dziurawego prawa radziły sobie same. Tylko traci na tym pacjent, który nigdy nie wie, na co może liczyć: lepiej zapłacić, czy czekać na zmiłowanie?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum