12 kwietnia 2017

Płace w służbie zdrowia

Wokół Reformy Służby Zdrowia

Małgorzata Solecka

Od lipca 2017 r. wzrosną najniższe płace pracowników służby zdrowia – zapowiedział w połowie marca Konstanty Radziwiłł. Jednak projekt ustawy, który przewiduje wprowadzenie płacy minimalnej dla etatowych pracowników medycznych, mimo zapewnień ministra nie może przebić się na posiedzenie rządu. I choć woli politycznej nie brakuje, wszystko wskazuje, że może zabraknąć armat. Czyli pieniędzy.

Temat ustawy o płacy minimalnej poruszano m.in. podczas marcowego posiedzenia Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia. Nie bez powodu – latem premier Beata Szydło obiecała przedstawicielom „Solidarności”, że ustawa wejdzie w życie w lipcu 2017 r. (pierwotnie zakładano, że w styczniu 2018). I co prawda tegoroczny wzrost płacy minimalnej ma być rzeczywiście minimalny (10 proc. różnicy między obecnym poziomem a wysokością docelową, wyznaczaną w relacji do średniej krajowej), ale – ma być. Dla „Solidarności”, niechętnej podwyżkom wywalczanym przez poszczególne grupy zawodowe – lekarzy czy pielęgniarki – to kwestia „być albo nie być”. A i dla rządu, przynajmniej w obszarze ochrony zdrowia, to kluczowy problem. Szefowa „S” służby zdrowia, Maria Ochman, niejednokrotnie w ostatnich miesiącach dawała publicznie wyraz swojej dezaprobacie wobec reform Konstantego Radziwiłła. „Przeciąganie w czasie kwestii wzrostu minimalnych wynagrodzeń jako związkowca irytuje mnie najbardziej – mówiła w lutym Maria Ochman w rozmowie z „Rzeczpospolitą”. – Dysproporcje w obrębie samych grup są olbrzymie, czasami wręcz demoralizujące. Wystarczy porównać wynagrodzenie niektórych specjalistów i lekarzy rezydentów. Kandydat na senatora Radziwiłł deklarował, że trzeba jak najszybciej wyciszyć konflikty wokół tej kwestii. Mija półtora roku i minister proponuje podwyżki, których jako działacz izb nigdy by nie zaakceptował”. Odstąpienie od projektu ustawy o płacy minimalnej mogłoby być dla „S” wystarczającym powodem do zorganizowania ogólnopolskiego protestu w służbie zdrowia. Tymczasem prace w rządzie nad projektem się przeciągają. W połowie marca projekt tkwił między Komitetem Stałym Rady Ministrów a Komitetem Ekonomicznym, który – jak przyznał Konstanty Radziwiłł – zgłasza do niego „pewne zastrzeżenia”. Zastrzeżenia dotyczą m.in. oceny skutków regulacji. Resort zdrowia, przedstawiając projekt ustawy, koszty jej wprowadzenia obliczył na nieco ponad 11 mld zł w ciągu dekady. Tymczasem według najnowszych szacunków, o których partnerzy społeczni zostali poinformowani podczas posiedzenia Zespołu Trójstronnego, wyniosą około 18 mld zł w ciągu najbliższych pięciu lat (od lipca 2017 do końca 2021 r.). Skąd placówki służby zdrowia mają wziąć te pieniądze? Zarówno w uzasadnieniu ustawy, jak i w OSR ministerstwo wskazuje jednoznacznie, że zewnętrznego źródła finansowania podwyżek nie będzie, muszą wystarczyć środki z NFZ i jego ewentualnego następcy. Konstanty Radziwiłł obiecuje jednak, że pieniędzy od publicznego płatnika będzie więcej. W wywiadach udzielanych w marcu mówił m.in., że podwyżki przewidziane w mechanizmie wyrównywania płac pracowników medycznych do poziomu wynagrodzeń minimalnych można będzie sfinansować dzięki rosnącym, zgodnie z założeniami „mapy drogowej”, nakładom publicznym na ochronę zdrowia. Problem w tym, że projekt ustawy, w którym zapisano „mapę drogową” (wzrost nakładów od 2018 r. o 0,2 punktu procentowego PKB aż do 2025 r. i osiągnięcia 6 proc. PKB), nie trafił jeszcze nawet do konsultacji publicznych. Minister odwołuje się więc do planów i zamiarów, które – najprawdopodobniej – nie mają nawet stuprocentowego poparcia w rządzie. Konstanty Radziwiłł o „mapie drogowej” i zwiększaniu nakładów na zdrowie mówi bowiem od lipca 2016 r. (pierwsza prezentacja całości reformy). Przez dziewięć miesięcy ani razu nie padło ze strony ministra finansów – ani gdy był nim Paweł Szałamacha, ani teraz, gdy jest nim Mateusz Morawiecki – stwierdzenie, które można by interpretować jako zgodę na ów scenariusz. Z uwag zgłaszanych przez resort finansów do kolejnych projektów ustaw zdrowotnych można wręcz wnioskować, że strażnicy budżetu nie przewidują zwiększenia finansowania ochrony zdrowia. Część polityków PiS ocenia, że ustawa o płacy minimalnej jest przedwczesna. Bolesław Piecha w wypowiedzi z 20 marca dla „Gazety Wyborczej” stwierdził, że najpierw rząd i Sejm powinny zająć się ustawą o Narodowej Służbie Zdrowia, by było wiadomo „ile będzie pieniędzy na zdrowie i kto je dostanie. Dopiero potem można narzucać szpitalom i poradniom podwyżki. Inaczej to się wszystko może nie poskładać i wtedy będzie skandal”. Inni politycy nie kryją obaw związanych z faktem, że ustawę o płacy minimalnej proceduje się w sytuacji podwójnie dla szpitali trudnej. Ich zadłużenie w III kwartale 2016 r. zwiększyło się dość gwałtownie (do ponad 11,2 mld zł, ale największym problemem jest wzrost zobowiązań wymagalnych), a jednocześnie od października zmieni się sposób finansowania świadczeń szpitalnych. I choć Konstanty Radziwiłł zapewnia, że żaden szpital, który wejdzie do sieci, finansowo na tym nie straci, nie jest to – mówiąc oględnie – prawda. Kształt sieci poznamy dopiero w czerwcu, ale eksperci nie mają wątpliwości, że szpitale powiatowe, które prowadzą w tej chwili oddziały specjalistyczne, mogą stracić znaczącą część kontraktu. Jest jeszcze problem tych placówek – również publicznych – które w sieci się nie znajdą. Tymczasem zgodnie z prawem pracownicy już w lipcu będą mogli się domagać realizacji ustawy – podkreślają moi rozmówcy. W teorii do szpitali (choć ustawa ma obowiązywać nie tylko w nich) w drugiej połowie roku mają trafić nieprzewidziane w kontraktach pieniądze. W sumie NFZ chce wydać dodatkowo nawet 3 mld zł, z których m.in. sfinansuje podwyższenie wartości punktu z 52 do 54 zł oraz rozliczy (przynajmniej częściowo) nadwykonania za pierwsze półrocze. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy: ustawa o płacy minimalnej będzie kosztowna. Ministerstwo Finansów kwestionuje prawidłowość obliczeń resortu zdrowia i podaje własne szacunki, znacznie przekraczające kwoty, o jakich mówi Konstanty Radziwiłł. To pokazuje skalę problemu niskich płac w ochronie zdrowia – z jednej strony. Z drugiej, wydaje się, że nikogo (może poza związkowcami z „Solidarności”) ustawa o płacy minimalnej nie satysfakcjonuje. Na pewno nie lekarzy, którzy wprost mówią o fikcji podwyżek. Ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych nie kryją irytacji. Według siatki płac minimalnych technicy rentgenowscy czy ratownicy mają zarabiać 50 proc. średniej krajowej (obecnie to około 2050 zł), podczas gdy płaca minimalna wynosi w tej chwili 2 tys. zł. Tymczasem szpitale już obecnie mierzą się z problemami wynikającymi ze stosunkowo gwałtownego wzrostu płacy minimalnej, choć dotyczy to przede wszystkim pracowników niemedycznych (ochrony, salowych etc.). Dyrektorzy podkreślają też, że ich koszty podniósł program 500+, bo większa jest m.in. absencja związana ze zwolnieniami lekarskimi na czas ciąży i urlopami macierzyńskimi.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum