28 marca 2015

Homo homini res sacra

Tadeusz Tołłoczko

Osoby wierzące zadać mogą pytanie, dlaczego Bóg dopuszcza człowieka do takiej wiedzy, która otwiera drogę do nadużyć? Dobrze wiemy, że przecież każdej wiedzy można nadużyć, nawet tak prostej, że kamień jest twardy, a ogień spala. Odkrycie sekretów fizyki jądrowej umożliwiło zbudowanie bomby atomowej i doprowadziło do wielu groźnych wybuchów, ale pozwoliło na szerokie wykorzystanie tej dziedziny wiedzy dla dobra ludzkości. Toteż osiągnięcia nauki i techniki napawają optymizmem. Jednak Albert Einstein z pozycji ex post stwierdził: „Gdybyśmy wiedzieli, co robimy, nie nazwalibyśmy tego nauką”. Przytoczę też inną jego myśl: „Najważniejszych problemów, przed którymi stoimy, nie da się rozwiązać na tym samym poziomie myślenia, na jakim je stworzyliśmy”. Bowiem niepokój budzi moralny relatywizm związany z tymi osiągnięciami.
Wobec tylu wątpliwości i występującego ryzyka, czy nie lepiej jest jednak zapewnić sobie kontrolę i decydujący wpływ na wykorzystanie tych osiągnięć, rozwiązując problemy „na innym poziomie myślenia” – na poziomie moralności?
Kłopoty techniczne związane z klonowaniem będą z pewnością stopniowo usuwane. Ujawniać się więc będą nowe problemy moralne, a z tym zarówno nadzieje, jak i zagrożenia dla jednostki i dla społeczeństwa, a także gatunku. Jednak wobec możliwych niezwykłych korzyści klonowanie i inne procedury molekularne, podobnie jak „człowiek z probówki”, szybko stracą charakter innowacji, sensacji i zagrożenia. Dlatego nikt nie rozważa ceny, jaką trzeba zapłacić za aktualne i planowane osiągnięcia. Czy nie jest to droga kreowania postępu cywilizacyjnego bez humanizmu? Czy człowiek kierujący się w życiu samym tylko rozsądkiem nie myli się częściej?
Od wynalazku koła i ognia nie ma jednak odwrotu. Raz odkrytych praw przyrody i prawdy nie da się ukryć. Orwe llowskie prawo przyszłości mówi, że: „każda nowa technologia, która może zostać wypróbowana, zostanie pewnego dnia wypróbowana”. Podobnie sądził również Czesław Miłosz, stwierdzając, że „nie ma odwrotu od następstw nowoczesnej wiedzy rozpętującej reakcje łańcuchowe w odkryciach naukowych”. Dlatego więc światopoglądu naukowego dziś już nikt ignorować nie może i zdawać sobie musimy sprawę, że nauki i naukowców nie można myślowo ani uwięzić, ani okiełznać. Przypomina mi się aforyzm Stanisława Jerzego Leca, który przynajmniej w części może mieć zastosowanie: „Czy jest to postęp, gdy kanibal zaczyna używać widelca i noża?”.
Poza nakładami finansowymi ileż inwencji twórczych i talentu wymagają prowadzone badania. Ale czym jest „talent, a nawet geniusz bez mądrości”, bez wizji moralnych zagrożeń związanych z tymi odkryciami? Już Konfucjusz mówił: „Wiedzieć, że się wie, co się wie, i wiedzieć, że się nie wie tego, czego się nie wie – oto prawdziwa wiedza”. Myślę jednak, że to, o czym wiemy, że nie wiemy, jest ultramikroskopijną cząstką tego, czego nie wiemy, że nie wiemy. A nauka z kolei „wie, czym jest, ale nie zawsze wie, czym być powinna”, ponieważ nie posiada metody decydującej o tym, co jest etyczne, a co nie. Dlatego myśl etyczna nie podąża za rozwojem cywilizacyjnym. Rozwój ten nakłada ograniczenia na myśl etyczną i wymusza z kolei zakres i drogi jej rozwoju. Finalnym skutkiem nauki powinno być bowiem tylko dobro człowieka. Ludzie nauki są z jednej strony skazani na ciekawość i wieczne jej niezaspokojenie, a z drugiej – należą do bardzo dyspozycyjnych wobec pieniędzy i władzy. Bardzo głębokie konsekwencje ma również fakt, że miejsce dawnych mędrców zajęli eksperci, podszywający się pod ich miano.
Stanowisko wobec klonowania i innych procedur molekularnych w bardzo dużym stopniu zależne jest od światopoglądu i wyznawanej wiary. Dla osób, które wierzą w istnienie Boga, życie jest celem przedostatecznym. Akceptacja pojęcia świętości życia jest najczęściej konsekwencją wiary w Boga. Dla niewierzących życie jest różnego stopnia wartością, ale nie najwyższą, skoro można je (najczęściej cudze) poświęcać celom utylitarnym. Dla osób, które nie wierzą w istnienie Boga, życie jest celem ostatecznym i tylko formą istnienia białka. Ani metafizyczny sens życia, ani metafizyczne idee nie są dla nich do zaakceptowania. Ważna jest tylko biologiczna egzystencja, uzbrojona w zmysły i myśl z możliwością wzbogacenia poczuciem miłości, piękna, dobra. Wszystko ma charakter bardzo doczesny i chwilowy, zwłaszcza w odniesieniu do wieczności. Dlatego wiodącym kryterium, sensem i celem życia nie jest jego wartość, lecz jakość życia, w tym oczywiście stale rosnąca potrzeba konsumpcji. Czy nie oznacza to, że człowiek, już nie jako stworzenie, ale jako twór, staje się istotą bezsensowną w bezsensownym świecie? Ale sens życia jest „…niemożliwy do zrozumienia bez absolutnego punktu odniesienia” (C. Miłosz). Czy nie oznacza to, że ludzie to takie „nicoście”, które w końcu rozpływają się w nicości raz na zawsze (myśl C. Miłosza). Czy nie jest to taki światopoglądowy i moralny daltonizm połączony z krótkowzrocznością, bez chęci dociekania tego, co jest „za horyzontem”?
Niewątpliwie nie ma prostych odpowiedzi na pojawiające się wątpliwości, także odnośnie do wiary, ale proces wątpienia chroni nas jednak przed zwątpieniem i postawą pełnej negacji. Spotkałem osoby niewierzące, które przyznają, że jest wiele argumentów przemawiających za potrzebą wiary w Boga, choć ich zdaniem Bóg nie istnieje. Ale przecież rozum potrafi nie tylko wierzyć, ale także zaakceptować twierdzenia teologii lub etyki jako wyrażające prawdę i sens. Tak więc światopogląd zmienia poczucie i zrozumienie sensu istnienia, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ze względu na nie państwo powinno funkcjonować w oparciu o porządek naturalny. Obowiązywać powinien liberalizm światopoglądowy, ale nie w obniesieniu do wartości najwyższych, jakimi są życie, zdrowie, sprawiedliwość, sumienie i wolność.
Dla wierzącego życie jest epizodem, a dla niewierzącego epilogiem ludzkiego istnienia, ze wszystkimi tego następstwami.

Archiwum