28 kwietnia 2015

Koniec gwiezdnego czasu

Paweł Kowal

Ostatnie 25 lat było dla Polaków gwiezdnym czasem.
Oczywiście, niejeden powie, że można było lepiej przeprowadzić transformację. Jednak wybory 1989 r., wcześniej Okrągły Stół, zmieniły kraj: ci, którzy nie mieli po wojnie i komunizmie nic, kupili sobie, choćby za franki, mieszkania. Ci, którzy siedzieli nad Wisłą jak w klatce, a ciągnęło ich zagranicę, zaczęli podróżować itd. Trudno byłoby nam ten dorobek, zarówno materialny, jak i niematerialny, odebrać, odziedziczą go kolejne pokolenia Polaków. Coś jednak w ciągu 25 lat niepodległości straciliśmy: wiarę w mity, które zrodziły się wraz z upadkiem komunizmu. W mity, że teraz wokół Polski już będzie bezpiecznie.
Pierwszym złudzeniem był wyrosły w Ameryce mit końca historii, który w swoim idealizmie tak pasował do odczuć Europejczyków ze środka kontynentu, innym był mit, że jeśli nawet historia się nie skończyła, to Stary Kontynent jest już na wieki wieków bezpieczny. Dramatyczne okoliczności rozpadu Jugosławii wydawały się wypadkiem przy pracy. Europejskie armie wyprzedawały broń, państwa przycięły budżety wojskowe, a Amerykanie, szczególnie w ostatniej dekadzie, starali się jak najwięcej swojego wojska wyprowadzić z kontynentu. Słynne waszyngtońskie think tanki, pełne głów analizujących sytuację międzynarodową, jeszcze kilka lat temu już chyba tylko z nudów i przyzwyczajenia opisywały sytuację w Europie, wszystkie intelektualne siły poświęcając analizie procesów politycznych w basenie Pacyfiku.
Padł też jak domek z kart pielęgnowany we Francji i Niemczech mit o modernizującej się Rosji. Mówił o tym, że mniej lub bardziej meandrując, Rosja zmierza do szybkiego finału, w którym będzie racjonalna jak każde inne państwo w Europie. Padł mit, tak pielęgnowany w Polsce, że trzeba dać Ukraińcom czy Gruzinom nasze europejskie prawo, jak w średniowieczu nam darowano prawo magdeburskie, i zmienią się nie do poznania, bez większych tarć doszlusują do naszej wspólnoty.
Ostatnim mitem było przekonanie, że granica NATO i UE na wschodzie jest jak żelazna kurtyna, ale nie w churchillowskim pojęciu z przemówienia w Fulton w 1946 r.
Raczej w rozumieniu pierwotnym, że – jak w porządnym starym teatrze – ognioodporna kurtyna międzynarodowych gwarancji rozwinie się automatycznie w razie jakiegokolwiek zagrożenia. Polacy widzą na ekranach telewizorów, jak rosyjskie samoloty igrają z naszą kurtyną, podlatując aż pod granicę Wielkiej Brytanii. Słyszą, że porwany na terytorium NATO estoński oficer nie wrócił do domu. Rozumieją, że i w tej kurtynie Kreml chce wywiercić przynajmniej dziurkę. Zadają sobie pytania, jak szybko zareaguje Zachód „jakby co”. Pewność szybkiej reakcji ze strony NATO – jeśli wziąć pod uwagę badania opinii publicznej – spadła w ostatnich miesiącach o 10 punktów procentowych. Tak stanęliśmy na cmentarzysku mitów. Historia koniec naszego gwiezdnego czasu w polityce zagranicznej zapewne wyznaczy na wiosnę 2014 r., kiedy Putin zajął Krym i rozpoczął interwencję na Ukrainie. Ćwierćwiecze niepodległości minęło nam wśród dobrych scenariuszy: wiedzieliśmy, że są na świecie niebezpieczeństwa, ale „gdzieś daleko”.
Nowy czas będzie całkiem inny: będziemy pytali się nawzajem przede wszystkim o te gorsze scenariusze. Będziemy pytali o wydatki na armię, o to, czy potrzebna jest „armia europejska”, czy Niemcy mogą skutecznie zastąpić USA w Europie, a przede wszystkim o to, co dalej zrobi Putin i jego następcy.

Archiwum