28 maja 2015

Homo homini res sacra

Tadeusz Tołłoczko

Wobec dużej różnorodności światopoglądów i stanowisk, wobec oszałamiającego postępu nauki istnieje do rozwiązania niezwykle ważny problem odpowiedzi na pytanie: jak postępować, by nie antagonizować stanowisk i nie dyskredytować przekonań swoich adwersarzy. Kultura z szacunkiem dla odmiennie myślących i to, jaką się ma mentalność, decyduje o pełnej tolerancji lub bezsensownym konflikcie.
Religia oparta jest na wierze. Wiara wymaga posłuszeństwa opartego na myśli. A jeśli na myśli, to i na wątpliwościach prowadzących do zrozumienia lub co najmniej akceptacji. Podczas gdy rozum potrafi wierzyć, dostrzegając w tym sens, to nauka wyrasta ze zwątpienia i buntu. Zatem wiara i nauka to dwa odrębne obszary naszego poznania świata, życia i wieczności, przy czym rozum kojarzy się z doczesnością, wiara z wiecznością. Posługują się one odrębnymi i nieporównywalnymi metodami. Metod wykorzystywanych w naukach przyrodniczych nie można stosować w odniesieniu do wiary. Tak jak nauka niczego nie przyjmuje „na wiarę”. O ile jednak sobie przypominam, już C.K. Norwid powiedział, że dla przeciętnego człowieka nauka jest dziś całkowicie niezrozumiała i musi ją przyjmować na wiarę. Powtórzę myśl ks. prof. M. Hellera, że „nauka daje rozumienie świata, religia poczucie sensu”. Poszukiwania wiedzy i sensu są więc dla człowieka myślącego zadaniami uzupełniającymi się.
Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) jest „wyjątkową świętą”, bo wychowana w odmiennej od kultury chrześcijańskiej tradycji, przez naukę i rozum doszła nie tylko do wiary, ale i do świętości. Powiedziała, że „Bóg jest prawdą. A kto szuka prawdy, ten szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”. Ja dodam: choćby nawet w Niego nie wierzył. „Dla wierzącego Pan Bóg staje na początku, dla uczonego astrofizyka na końcu jego wszelkich dociekań” (Max Planck). Jak jednak przekonać tych, co ani nie wierzą, ani nie dociekają, tylko są bezrefleksyjnie pewni swoich stwierdzeń? Myślę, że wynikać to może z pychy ludzkiego rozumu.
Toteż w nadciągającej „erze genomu”, ograniczającej, a być może w przyszłości kończącej ewolucyjny rozwój ludzkości, aktualne staje się pytanie T.S. Eliota: „Gdzie jest mądrość, którą utraciliśmy w wiedzy?”. Z całego omawianego tu procederu może wyłoni się jakiś nowy „homo supersapiens”, który nie wiem, czy będzie w stanie nawiązać kontakt z tradycyjnym homo sapiens, przeistaczając się zapewne w kierunku animal rationale. Taki stwór, kierujący się tylko darwinowską zasadą walki o byt, bez najmniejszych przejawów emocjonalnych reakcji. A to cechuje zwierzęta – współczucie i altruizm są im nieznane. Na tym polega „zezwierzęcenie”. Interpretacja tak ukierunkowanej ewolucji mogłaby dowodzić, że to małpa pochodzi od człowieka.
Już nawet moje czasy i współczesne wartości podlegają prawu komercjalizacji, podobnie jak uprawianie nauki, opieka zdrowotna, edukacja, bezpieczeństwo i wiele innych rzeczy. I to jest ten najbardziej prawdopodobny przyszły kierunek zmian. Wszystko będzie przekalkulowane na zysk. Na ile jednak ta nowa racjonalność będzie racjonalna, zależeć będzie od przyjętych kryteriów prawdy i dobra.
Mianem utylitaryzmu (utilitas – użyteczność, korzyść) określa się działania zgodne z zasadą maksymalizacji użyteczności, korzyści, przyjemności, szczęścia dla możliwie największej grupy ludzi. Jednakże w celu uzyskania lepszych funkcjonalnie rezultatów usprawiedliwione stają się również działania uznawane dotychczas za nieakceptowalne. Cel uświęca środki. Celem staje się więc osiąganie pożytecznych w praktyce celów, ale nawet kosztem celów i wartości wyższych. Na przykład dobro, prawda, wolność i sprawiedliwość mogą być poświęcane dla uzyskania zamierzonego użytecznego wyniku. Ten tryb postępowania staje się modelową metodą uzyskiwania większych osiągnięć. Utylitarystyczne rozumienie prawdy i dobra stanowi więc co najmniej potencjalne zagrożenie dla odwiecznych wartości wypracowanych przez daną społeczność i całą ludzkość. Ostatecznym kryterium dobra i zła staje się tylko użyteczność.
W myśl hasła, że wszystko, co jest użyteczne w praktycznym działaniu, jest lub będzie dobre, można dokonać wielu nieprawości. Pamiętajmy, że w historii świata większość zbrodni dokonana została pod hasłem miłości, prawdy i wspólnego dobra ludzkości lub społeczeństw (np. komunizm). Toteż, jeśli utylitarystyczne działania miałyby stanowić metodę i wartość dominującą w życiu człowieka, oznaczałoby to, że zsuwamy się po równi pochyłej – od pojęcia człowieka jako wartości najwyższej do uprzedmiotowienia i instrumentalnego traktowania jego i jego praw. Człowiek stałby się środkiem, a nie celem działania.
W rzeczywistości godność, a nawet życie ludzkie, oraz lekarski etos skazane zostałyby na starcie i uległość wobec wielkich pieniędzy, zwłaszcza że zachowania utylitarne nie są hamowane nawet przez uczucia, takie jak współczucie, uczciwość czy sprawiedliwość. Człowiek w tej sytuacji staje się rzeczą. Motywem i celem dyktatu moralnego relatywizmu jest zysk, który staje się wartością najwyższą.

Archiwum