28 czerwca 2015

Komu medal, komu do pomyślenia?

Paweł Kowal

Kościan, stare wielkopolskie miasto. 5 czerwca 2015 r. w licealnej auli zebrali się radni z ostatnich 25 lat.
Kwiaty, medale i podziękowania. Zasłużone jak mało kiedy. Ludzie dumni z chodników, parku, wieży ciśnień zamienionej w osiemnastometrową ściankę wspinaczkową i obserwatorium astronomiczne. I tak w całej Polsce. Jak wtedy, w 1990 r., pierwsze wolne wybory, te do samorządu, toczyły się w cieniu „wojny na górze”, tak i obecnie obchody ćwierćwiecza samorządu odbyły się w cieniu wielkich zmian w polityce po wyborach prezydenckich. Zawsze jest jakaś „ważniejsza” polityka niż ta na dole. Transformacja przez wielkie „T” była planowana w salonach władzy na kilka lat przed Okrągłym Stołem, inna sprawa, w jakim stopniu udało się te plany zrealizować. Podczas szykowania przez ówczesną władzę planu zmian stratedzy negocjacji z opozycją nie zaprzątali sobie głowy sprawą rad miast i przyszłych burmistrzów. Tak to samorządy, najszlachetniejsze dziecię polskiej transformacji, powstały po cichu, bez medialnego tumultu. Rodziły się w oparciu o analizy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, intelektualistów i społeczników związanych z antykomunistyczną opozycją. Może i na tym polegał ich sukces, że utrzymały dystans do partyjnej polityki?
W jednym z bastionów prawicy był sobie samorząd. Gdy słychać było kilka lat temu, że na scenę polityczną wchodzi z szumem Janusz Palikot, zapytałem, czy u nich w gminie także powstanie oddział Ruchu Palikota. Odpowiedź była jak wystrzał z dubeltówki: jeśli ktoś tu założy ten Ruch, to jego bliscy „nie znajdą roboty” w całym powiecie. Nawet sklepu nie otworzą, bo im koncesji na alkohol lokalna władza nie wyda. I kropka. W rękach samorządu są dzisiaj szkoły, domy kultury itd. Po kilku latach przedstawiciel Palikota został w miasteczku burmistrzem.
Nie zagłaskaliśmy więc samorządu na śmierć i jubileuszowo nie przytulili za mocno, aż do uduszenia. Ćwierć wieku po wyborach z 1990 r. „trza se pomyśleć”, jak mawiał ks. Tischner, także o wadach i problemach samorządu w Polsce. Czas więc i na mały bilans. Czy nie należy liczby kadencji burmistrzów i prezydentów ograniczyć do dwóch, choćby dłuższych, pięcioletnich? Czy za często nie tworzą się w samorządach kliki, które nie dopuszczają inaczej myślących? Czy na pewno powinno być tak wiele powiatów i czy na sto procent są potrzebne, skoro prawie nie mają swoich dochodów? Co będzie z budżetami samorządów, szczególnie wojewódzkich, gdy skończy się za kilka lat strumień unijnych pieniędzy? Z czego dofinansują inwestycje, które dzisiaj błyszczą, ale nie są nastawione na zarabianie? Czy w Warszawie naprawdę potrzeba kilkuset radnych?
Tak całą stronę tekstu można by zapełnić pytaniami, z którymi wchodzimy w drugie ćwierćwiecze Samorządnej…

Archiwum