1 października 2002

Krzysztof Madej – kandydat do Rady Warszawy

Krzysztof Madej
Kandydat do Rady Warszawy. Kandyduje z listy Platformy Obywatelskiej w Okręgu Wyborczym Mokotów

Wszystkie niemal ugrupowania polityczne i obywatelskie idące do wyborów mają ten sam program dla Warszawy: komunikacja, bezpieczeństwo, przedsiębiorczość, ochrona zdrowia, inwestycje i podpisuję się pod tymi wszystkim programami zamaszyście i czterokończynowo. Aha! – i jeszcze wyszarpnąć dla Warszawy więcej pieniędzy z budżetu centralnego. Też jestem za! Tak naprawdę jednak najważniejsze na obecnym etapie przywracania państwu normalności jest odbudowywanie elementarnego zaufania do władzy politycznej i przedstawicielskiej, od samorządu gminnego poczynając.
Dr n. med. Krzysztof Madej – absolwent Akademii Medycznej w Warszawie (1978). Specjalista II stopnia chirurgii ogólnej. Wychowanek prof. Jana Nielubowicza. W latach 1993-2001 prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Obecnie pracuje w Klinice Chirurgii Ogólnej Naczyniowej i Transplantacyjnej AM w Warszawie.

Rozmowa „Pulsu”

Puls: Dlaczego, jako lekarz, czyli człowiek, którego powołaniem jest nieść ludziom pomoc i leczyć ich z chorób, angażuje się pan w sprawy pozaszpitalne i niezwiązane z leczeniem ludzi?
Krzysztof Madej: Dlatego że oprócz tego, że jestem lekarzem, jestem także doświadczonym działaczem społecznym i samorządowym, a ostatnio nabrałem ochoty do angażowania się w działalność struktur politycznych państwa. W demokracji od polityki, chociaż teraz w Polsce ma ona tak niskie notowania, nie ma ucieczki i nie ma dla niej alternatywy. Chyba że ktoś woli nomenklaturowe partyjniactwo i ulubionych przedstawicieli ludu wyjmowanych z teczki? Jest ona narzędziem do wyłaniania władzy na każdym szczeblu. O wartości polityki i sile władzy publicznej przekonałem się, będąc prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej – mają one decyzyjność. Jednak przy braku wyobraźni, braku skłonności do dialogu, ciasnocie poglądów, braku kultury i niechęci do uczenia się, możliwości te były rozmieniane na drobne. Przewlekła wojna na wzajemne lekceważenie się dała taki skutek, że i samorząd lekarski słaby, i władza publiczna znalazły się w kryzysie zaufania społecznego. Nie widzę sprzeczności pomiędzy powołaniem lekarskim, a działalnością publiczną. Jedyną kolizją, jaka może się tu przydarzyć, może wynikać z ograniczeń czasowych, a nie kolizji poglądów, postaw czy wyobraźni. Jest taki społecznie ugruntowany mit, że powołanie lekarskie, jeśli jest praw-dziwe, to wyklucza inne formy aktywności publicznej lekarza. Lekarz, tak postrzegany, ma obowiązek uzdrawiać cały czas, z takim napięciem woli i z takim poświęceniem, aby własną aktywnością niwelować mizerię systemu ochrony zdrowia oraz głupotę administratorów i polityków. Proponuję zacząć mówić o powołaniu urzędnika publicznego i polityka, i od nich oczekiwać takich samych postaw, jakich oczekuje się od lekarzy. Zatracenia się w służbie pojedynczemu człowiekowi i społeczności, pełnej dyspozycyjności, stałego uczenia się swojej sztuki, racjonalizmu i wysokiego morale.
Uważam, że uzdrawianie systemów, (w tym wypadku systemu ochrony zdrowia), co powinno być powołaniem polityka, może opierać się o kodeks norm etycznych do złudzenia przypominających normy deontologiczne. Otóż, wbrew tezie zawartej w pytaniu, działalność publiczna wcale nie musi być działalnością „pozaszpitalną” i niezwiązaną z leczeniem ludzi. To z jednej strony, a z drugiej – nie idę do wyborów jako lekarz, tylko jako kandydat Platformy Obywatelskiej.

Puls. Co Pana zdaniem jest najważniejsze dla Warszawy i jej mieszkańców, w co władze i organy samorządu terytorialnego mogłyby wnieść pozytywny wkład?
K.M. Nie lubię pytania o listę spraw najważniejszych w sytuacji, kiedy wybierane organy kolegialne i zarządy władzy samorządu terytorialnego mają określone ustawami zadania do wypełnienia. Nieodmiennie przypomina mi się patologiczne pytanie do dziecka: „kogo kochasz bardziej, tatusia czy mamusię?” Misję publiczną trzeba wypełniać w całości i przez cały czas. A więc nie: co? – tylko: jak, i w jakim stylu?
Rozumiem doskonale, że pytaniem o listę spraw najważniejszych zbliżamy się do podstawowej właściwości wyborów, składania obietnic. Tak się jednak szczęśliwie w tym roku składa, że wszystkie niemal ugrupowania polityczne i obywatelskie idące do wyborów mają ten sam program dla Warszawy: komunikacja, bezpieczeństwo, przedsiębiorczość, ochrona zdrowia, inwestycje i podpisuję się pod tymi wszystkim programami zamaszyście i czterokończynowo. Aha! – i jeszcze wyszarpnąć dla Warszawy więcej pieniędzy z budżetu centralnego. Też jestem za! Tak naprawdę jednak, najważniejsze na obecnym etapie przywracania państwu normalności jest odbudowywanie elementarnego zaufania do władzy politycznej i przedstawicielskiej, od samorządu gminnego poczynając.
Skoro więc trzeba obiecywać, obiecuję, w razie wejścia w skład Rady Warszawy, być uczciwym i przyzwoitym radnym, nie ulegać temu, co młodzież ostatnio nazywa „nawiedzeniem”, strzec cnoty racjonalizmu w działaniu, dużo pracować na rzecz samorządu, dużo się uczyć i pytać mądrzejszych o radę, a najlepiej pracować, mając stale pod ręką gremia eksperckie. Czy z tych obietnic uda się od razu zbudować drugą nitkę metra, co obiecuje wielu? – nie wiem, ale może trochę dałoby się zmniejszyć marnotrawstwo pieniędzy w ochronie zdrowia.

A.S. Czy Pana zdaniem to, że jest Pan lekarzem pomoże Panu w zdobyciu głosów wyborców i czy liczy Pan napoparcie środowiska lekarskiego?
K.M. Nie sądzę, żeby wyborcy szczególnie żywo reagowali na kandydata, który jest lekarzem, i żeby szacunek dla tego zawodu przekładał się na głosy. Obserwowałem w przeszłości batalie lekarzy w wyborach parlamentarnych i samorządowych, i nie zauważyłem żadnej dla nich preferencji, a nie-którzy robili sobie nawet zdjęcia wyborcze w białych kitlach ze słuchawkami na szyi i groźnymi diagnostyczno-terapeutycznymi minami. Trzeba pamiętać, że wysoki prestiż zawodu lekarskiego nie idzie w parze w badaniach opinii publicznej z innym parametrem socjologicznym, jakim jest zaufanie społeczne. Ten jest ostatnio dosyć niski. Należy jednak wierzyć, że wyborcy dokonują swoich wyborów racjonalnie i będą zwracać uwagę na kwalifikacje związane z działalnością publiczną. Mam więc nadzieję, że wyborcy, dokonując wyborów, w istocie politycznych, po pierwsze zechcą poprzeć pewien pomysł organizacji sceny władzy przedstawicielskiej, jaką niesie w swoich dotychczasowych dokonaniach i w programie Platforma Obywatelska, z której listy startuję; po drugie widzą Andrzeja Olechowskiego na fotelu prezydenta Warszawy, i po trzecie, wśród propozycji personalnych tego właśnie komitetu wyborczego znajdą sobie osoby, które dają nadzieję na realizację tego programu.
Liczę natomiast na poparcie środowiska lekarskiego, lecz nie jako lekarza, ale jako byłego prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. Mam nadzieję, że moje usilne poszukiwanie równowagi pomiędzy pragmatyzmem działacza publicznego i idealizmem lekarskim będzie mi odpisane na plus i uzyskam poparcie koleżanek i kolegów, mimo iż samorząd lekarski nie cieszy się obecnie najwyższą estymą.

A.S. Co Pan sądzi o przyszłości szpitalnictwa warszawskiego?
K.M. Szpitalnictwo warszawskie to bardzo skomplikowany system, nie poddający się łatwo jednolitym kryteriom opisu, diagnozy nieprawidłowości i programów naprawy. Ma wiele organów założycielskich: wojewodów, ministra zdrowia, rektorów. W zasięgu władzy prezydenta i Rady Warszawy znajdzie się 11 szpitali.
Pytanie o przyszłość szpitali warszawskich, które nie są przecież wydzieloną wyspą na mapie systemu ochrony zdrowia w Polsce, jest pytaniem o całość tego systemu. Ich przyszłość zależy od tego, co wydarzy się w najbliższym czasie i w jakim kierunku pójdzie reforma ochrony zdrowia. Taka perspektywa nakłada na rządzące w Warszawie ugrupowania konieczność myślenia w kategoriach „reformy służby zdrowia”. Gdyby więc radni Rady Warszawy mieli całościową wizję przyszłego systemu opieki stacjonarnej, mogliby pewne rozwiązania wprowadzać jako pilotażowe, zanim utwierdziłby je prawem ogólnym sejm. Wszystko sprowadza się do bardziej efektywnego wydawania pieniędzy na świadczenia zdrowotne. Tych, które są, bo już chyba nikt nie wierzy, że nowych pieniędzy ze źródeł publicznych będzie więcej. W opiniach wielu ekspertów pojawia się godna rozważenia koncepcja utworzenia konsorcjum szpitali warszawskich ze wspólnym wspomaganiem zarządzania (managing), ze wspólną polityką inwestycyjną, wspólnymi zakupami i wspólnym tzw. outsourcingiem. Zintegrowana byłaby też polityka negocjacyjna z kasami chorych dla całego miasta. Wraca się też do pomysłu wprowadzenie jednolitych stawek za jednolite usługi medyczne. Dalsze przyglądanie się, jak szpitale samodzielnie-publicznie zadłużają się, jest drogą donikąd. Pomysłów na naprawę jest wiele i być może porozmawiamy o nich po wyborach. Szpitale w Warszawie nie będą upadać, bo mogą służyć całej Polsce w jeszcze większym stopniu, a upadłość z nadmiaru zadań do wykonania, to byłby czas, w którym trzeba by było umierać.

Archiwum