7 stycznia 2004

Po księstwach cesarstwo

Felieton ten piszę w połowie grudnia (do Czytelników trafi on w styczniu), do Nowego Roku pozostały dwa tygodnie, a wciąż nie mam pewności, jak będzie wyglądał system ochrony zdrowia w przyszłym roku – konkurs ofert w NFZ trwa, a jednocześnie Sejm debatuje nad propozycją przedłużenia dotychczasowych umów do czerwca 2004 r. Skoro ta niepewna sytuacja jest niekomfortowa dla dziennikarza, jak muszą się czuć dyrektorzy szpitali i lekarze, którzy nie wiedzą, na jakich warunkach będą pracować od stycznia? Można cynicznie stwierdzić, że był czas do tej niepewności przywyknąć – już od kilku lat zmieniający się ministrowie zdrowia fundują nam na przełomie grudnia i stycznia identyczny chaos, jak gdyby odkładanie najważniejszych decyzji na ostatnią chwilę było wpisane w ustawę o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, a obecnie – w Narodowy Fundusz Zdrowia. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze rok temu zapewniano nas, iż wprowadzenie Funduszu i likwidacja kas chorych ujednolicą politykę zdrowotną i uspokoją nastroje. Nie trzeba głęboko szperać w pamięci, by przypomnieć sobie te obietnice: zaprowadzenia porządku w systemie, odzyskania kontroli, przywrócenia odpowiedzialności, zlikwidowania nierówności… Dziś Mariusz Łapiński twierdzi, że gdyby nie odszedł z resortu zdrowia, sytuacja byłaby inna, ale czy na eksponowanym stanowisku wiceministra nie pozostaje nadal Ewa Kralkowska, która również obiecywała gruszki na wierzbie? Jakże rozczarowani muszą być ci wszyscy – często prominentni profesorowie medycyny – którzy wspierali poprzednią ekipę, także w Sejmie i siedzibie Senatu warszawskiej Akademii Medycznej? Rektor Janusz Piekarczyk optymistycznie recenzował koncepcję Funduszu: „Projekt Mariusza Łapińskiego zmierza do tego, by państwo ponownie przejęło odpowiedzialność za politykę zdrowotną. To szansa na poprawę sytuacji naszych szpitali. W ostatnich latach panował chaos, wywołujący negatywne skutki”. I co? Czy tegoroczna jesień nie upłynęła w chaosie? Najpierw był bunt szefów oddziałów NFZ, żądających zmiany planu finansowego, potem bunt dyrektorów, co ciekawe: właśnie szpitali klinicznych, bunt lekarzy rodzinnych. A zamiast 17 znienawidzonych kas chorych jest jedno cesarstwo, które narzuciło wszystkim państwowy monopol. Nie przeszkadza to wcale Ewie Kralkowskiej zachowywać dobrego nastroju wiceministra i jednocześnie zajmować miejsca w Naczelnej Radzie Lekarskiej, która od początku kontestuje reformę. Taką decyzję urzędnika państwowego można wytłumaczyć względami politycznymi, ale jak muszą się czuć lekarze, którzy uwierzyli w kolejną reformę?

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum