1 marca 2004

Minister-strażak

Od polityków wymaga się skuteczności. Aby polityk mógł być skuteczny, musi umieć patrzeć w przyszłość i przewidywać konsekwencje każdego działania bądź jego zaniechania. O tym, że powinien też mieć wizję – czyli umieć wyznaczać krótko-, średnio- i długookresowe cele, nie warto chyba nawet wspominać. Oceniając ministra zdrowia Leszka Sikorskiego pod tym kątem, można zadać wiele pytań.

1 kwietnia weszła w życie ustawa o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia. Sprzeciwiało się jej większość środowisk medycznych. Wiadomo było, że do rozpoczęcia kontraktowania na nowych zasadach nie zostało wiele czasu, a tych nowych zasad jeszcze nie ma. L. Sikorski był wiceministrem zdrowia, kiedy kolegium ministra przyjmowało program działań. Jednym z punktów tego programu było przygotowanie do końca drugiego kwartału 2003 roku ujednoliconych zasad kontraktowania w porozumieniu ze świadczeniodawcami.

Można przypuszczać, że ministerstwo zapomniało o porzekadle „pańskie oko konia tuczy”: zasady Fundusz przygotował sam i nie do końca drugiego, ale trzeciego kwartału. Dalej było już tylko gorzej. Pomimo ich krytyki ze strony niemal wszystkich środowisk świadczeniodawców – minister nie oponował, by je wprowadzać w życie. Efekt był taki, że temat kontraktowania świadczeń na 2004 rok nie znikał z pierwszych stron gazet. Konflikt z lekarzami rodzinnymi można było rozpocząć rozwiązywać wcześniej niż 2 stycznia, kiedy zrealizowali groźbę zamknięcia swoich gabinetów. Na marginesie: jeden z punktów w programie działań Ministerstwa Zdrowia przyjętym przez kolegium, w którym uczestniczył L. Sikorski, było wspólne z lekarzami rodzinnymi opracowanie modelu funkcjonowania podstawowej opieki zdrowotnej (do końca drugiego kwartału 2003 roku).
.
Jeśli ktoś zada sobie trud przejrzenia ogłoszonych 31 marca 2003 roku priorytetów resortu wraz z podaniem przybliżonych dat przygotowywania kolejnych aktów i opracowań, okaże się, że prawie żadne z planowanych zadań nie zostało zrealizowane, a tych kilka zakończonych – zrealizowano z dużym opóźnieniem.

Zastanawia też to, że po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o Funduszu nie było zdecydowanych i jasnych deklaracji co do tego, co dalej. Czy należy więc przypuszczać, że wyrok Trybunału był zaskoczeniem i nikt się nie spodziewał takiego werdyktu?

Tymczasem mnożą się problemy. Wchodzimy do Unii Europejskiej, a dopiero 10 lutego rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o Fundszu umożliwiający rozliczenia międzynarodowe za świadczenia zdrowotne po 1 maja. Do tej pory nie ma nawet zaczątków systemu rejestru kolejek na deficytowe procedury medyczne i tylko czekać należy na pierwszych pacjentów, którzy – wiedząc o sporych szansach na wygranie sprawy w Trybunale Sprawiedliwości – zaczną się leczyć w zachodnich klinikach. Takie sprawy mogą zaciążyć na i tak niezbyt dobrym wizerunku Polski w Unii.

L. Sikorski nie jest winien, że w ochronie zdrowia doszło do takiego – jak obecnie – wielkiego kryzysu. Nie ułatwia mu też pełnienia funkcji tradycyjny już w przypadku tego resortu brak politycznego zaplecza dla ministra zdrowia zarówno w rządzie, jak i w Sejmie. Można przypuszczać, że gdyby takie zaplecze było, dawno już pewnie skończyłaby się podjazdowa walka Funduszu z Miodową.

Niemniej jednak trudno kreować politykę zdrowotną, gasząc pożary. Najwyższy czas zacząć im zapobiegać.

Pola Dychalska

Archiwum