1 listopada 2004

Moje życie z Leninem

Od kilkudziesięciu lat w moim mieszkaniu, w pokoju gościnnym, na szafce pod regałem, stoi popiersie Lenina autorstwa Wojciecha Grzymały. Gabaryty rzeźby: 30/20 cm. Jest to Lenin niezwykły. Surducik ma pomalowany na czarno, pod nim zieloną kamizelkę w żółtą kratkę, a pod kamizelką beżową koszulę i czerwony krawat. Bródka i resztki włosów na głowie mają kolor brązoworudy. Ale co przykuwa szczególną uwagę, jak się na niego patrzy, to złe, niebieskie i zimne oczy. Moje wnuczki boją się do niego podejść i dotknąć – takie wzbudza niesympatyczne uczucia.
Jak do tego doszło, że Lenin znalazł się w moim mieszkaniu? Było to tak. W końcu lat 60. ubiegłego wieku zostałem z żoną zaproszony na kolację do Zofii i Wojciecha Grzymałów. Wojciech Grzymała, znany rzeźbiarz, znakomity grafik i karykaturzysta, często rysował w „Szpilkach”, zrobił później karierę w Nowej Zelandii. Jest człowiekiem komunikatywnym i niezwykle sympatycznym. Wśród zaproszonych gości byli też Jerzy Urban, wówczas znany felietonista „Polityki”, „Szpilek” i „Kulis” (Kibic), z drugą żoną, Kariną, oraz znany chirurg, obecnie profesor i dyrektor Instytutu Transplantologii, Janusz Wałaszewski z żoną, Hanią, również lekarką.
Zakąsek i trunków nie brakowało. W dobrych humorach, podochoceni alkoholem, zaczęliśmy się szykować do wyjścia, żegnając się serdecznie z gospodarzami. I wtedy moją uwagę zwróciła wspomniana rzeźba Lenina, stojąca w przedpokoju, na półce na kapelusze. Lenin był zrobiony tak niekonwencjonalnie, w tym swoim pomalowanym odzieniu, że zacząłem ryczeć ze śmiechu, co potęgowało jeszcze to, że byłem „pod wpływem”. Rzekłem do gospodarza: Wojtku, daję ci wszystko za tego Lenina (wzorem Ryszarda III, który dawał królestwo za konia). Wojtek, widząc moją determinację i chęć posiadania rzeźby, która niezależnie od tego, że była śmieszna, stanowiła sama w sobie dzieło sztuki, autorstwa znanego przecież rzeźbiarza, dał mi ją. I tak Lenin, zawinięty w gazetę, został zabrany do mojego mieszkania. Postawiłem go, jak wspomniałem, na szafce pod regałem.
W tamtych latach rachunki za światło i gaz wystawiał inkasent, który co miesiąc przychodził do mieszkań. Był to sympatyczny człowiek. W czasie krótkich wizyt lubił opowiedzieć jakiś polityczny dowcip warszawski. W następnym miesiącu przyszedł, spojrzał na Lenina, spoważniał nagle i sposępniał. Wypisał rachunek i słowem się nie odezwał. Pomyślał pewnie, biedaczysko, że lokator Borowicz jest na usługach bezpieki.
Wielu moich przyjaciół pytało, po co to trzymam, ale jestem pewien, że większość z nich chciałaby mieć rzeźbę Grzymały u siebie. Czasem bliżej podejdzie do niej mój pies. Pewnie gdybym się starał o jakieś eksponowane stanowisko, co mi nie grozi, sędzia Nizieński założyłby mi teczkę „TW” (tajny współpracownik) z adnotacją: „przyjaźni się z Leninem”. Ü

Jerzy BOROWICZ

Archiwum