6 kwietnia 2005

Chirurgia jednego dnia

Mam znajomego, który z pobytu w szpitalu najmilej wspomina… zupy, jakie podawano pacjentom w klinice ortopedycznej w Warszawie przy ul. Lindleya. Do dzisiaj, jeśli chce pochwalić żonę za to, że udała się jej zupa, mówi: zupełnie jak w szpitalu.
Niewielu jest pacjentów, którym wspomnienia ze szpitala kojarzą się z czymś dobrym, co warto powtórzyć. Choć są i tacy. Większość jednak chciałaby skrócić do minimum czas pobytu na łóżku szpitalnym, traktując to jako zło konieczne. Takim powszechnym oczekiwaniom wychodzi naprzeciw oddział chirurgii jednego dnia w Centrum Leczniczo-Rehabilitacyjnym ATTIS w Warszawie.
Cała organizacja szpitala nastawiona jest na skrócenie procesu leczenia do niezbędnego minimum. Do pobytu nie dłuższego niż 72 godziny, a w większości do tego, by pacjent – po zabiegu wykonanym rano – znalazł się w domu wieczorem tego samego dnia.
Nowa placówka rodziła się w dosyć dramatycznych okolicznościach. Powstawała na bazie upadającego szpitala Instytutu Medycyny Pracy Budowlanych, który został przeznaczony do likwidacji. W atmosferze protestów i strajków ówczesnej załogi. Dzisiaj w tym miejscu jest całkowicie zreorganizowana, nowocześnie zarządzana placówka, nastawiona na udzielanie doraźnej pomocy pacjentom niewymagającym dłuższego badania, diagnozowania, przygotowywania do zabiegów – i związanego z tym dłuższego pobytu w szpitalu.
Centrum jest zakładem publicznym, „na żołdzie” NFZ, działającym głównie na podstawie kontraktu i innych rozwiązań, które do dziś obowiązują w systemie ochrony zdrowia. Z tym, że nie jest to szpital pełnoprofilowy, lecz zorganizowany z założeniem, że będzie miejscem opieki krótkoterminowej, udzielanej przez internistów, ginekologów, laryngologów, ortopedów. I tak: chirurdzy operują tu najczęściej przepukliny, żylaki, pęcherzyki żółciowe, usuwają zmiany skórne (także kosmetyczne) i in.
Ginekolodzy wykonują zabiegi diagnostyczne i terapeutyczne, leczą patologie narządu rodnego. Ortopedzi specjalizują się najczęściej w operacjach artroskopowych kolana, stawów, barku, łokcia czy nadgarstka. Okuliści operują zaćmy, wymieniają soczewki itd.
Pacjent przychodzi na oddział już po wcześniej postawionej diagnozie, przygotowany do operacji, po niezbędnych badaniach i szczepieniach, z których część opłacił sam. Umawia się na określony termin, jest operowany i tego samego lub następnego dnia, a najpóźniej po dwóch dniach jest wypisywany do domu. Cały czas jest pod fachową opieką pielęgniarsko-lekarską, otrzymuje niezbędne leki, korzysta bezpłatnie z wyżywienia.

Koncepcja tego przedsięwzięcia nastawiona jest na skuteczność i oszczędność – mówi dr Wiesław Dideńko, szef oddziału chirurgii jednego dnia.
Pacjent ma zyskać na czasie i komforcie psychicznym, a system ochrony zdrowia zyskuje zaoszczędzone na „dobołóżkach” pieniądze, na niepotrzebnie wydłużanych pobytach pacjentów oczekujących na badania, przebywających w szpitalu w świątek i piątek, generujących koszty. Oszczędza też na ograniczeniu do niezbędnego minimum administracji i etatów, ponieważ większość lekarzy pracuje tu w systemie kontraktowym. Chociaż i tak pieniędzy wystarcza jedynie na bieżącą działalność – z dnia na dzień, od pierwszego do pierwszego. Bez możliwości inwestowania, unowocześniania, rozszerzania zakresu świadczonych usług. A i tak – dodaje dr Dideńko – lekarze z innych placówek służby zdrowia mają do nas niekiedy pretensje o to, że spijamy samą śmietankę, lecząc, a zwłaszcza operując przypadki o niskim stopniu ryzyka. Wybieramy same rodzynki, a im zostawiamy problemy, trudności, przypadki wymagające większego zaangażowania, więcej czasu i ponoszenia większych kosztów. Ale w sumie – dla NFZ są to oszczędności, a dla pacjenta wygoda, ulga, zadowolenie zarówno z jakości naszej pracy, jak i skróconego czasu pobytu poza domem i zakładem pracy. A zwłaszcza dziś, w warunkach konkurencji na rynku pracy, czas się bardzo liczy dla pracownika. Dlatego moi koledzy lekarze powinni kierować pacjentów kwalifikujących się do leczenia w naszej placówce systemem ekspresowym mając gwarancję, że czynią dobrze.

Kamelia BIEDRZENIEC

Archiwum