20 maja 2005

„Życie Medyczne”

Pisząc o Kole Medyków („Puls” nr 3/2005), wspomniałem, że wydawaliśmy miesięcznik „Życie Medyczne”.

No, może nieco przesadziłem z tym miesięcznikiem. Z pracy pod red. Andrzeja Doroby „Studencka prasa medyczna” (Warszawa 1980) wynika, że pierwszy numer nawiązujący tytułem do przedwojennego periodyku ukazał się w październiku 1945 r. W sumie wydano 22 numery, ostatni w październiku 1949 r. Było to więc raczej pismo o charakterze dwumiesięcznika. Jego losy ściśle wiązały się z historią Stowarzyszenia Samopomocowego Studentów Medycyny Uniwersytetu Warszawskiego „Koło Medyków”.
Członkiem zespołu redakcyjnego zostałem w 1947 r.
Redaktorem naczelnym był W. Pendich. Mam jeszcze zachowane trzy numery „ŻM”. Jeden zwłaszcza – nr 4 (15) ze stycznia 1948 r. – przechowuję starannie. Pośrednio wpłynął na moje dalsze losy. Tematem wiodącym były problemy związane z planami reformy studiów lekarskich. W słowie wstępnym prof. Marcin Kasprzak zajął bardzo zdecydowane stanowisko: „Tematy naukowe w piśmie studenckim nie mogą być poważnie traktowane, natomiast zagadnienia społeczno-lekarskie, dotyczące ideologii lekarza i jego roli w życiu społecznym, powinny być poruszane przez samych studentów”. Idąc za tym wezwaniem, kolega W. Pendich
w swoim artykule „Koło Medyków a reforma studiów lekarskich” przedstawił ogólne założenia memoriału przekazanego władzom przez pierwszy ogólnopolski zjazd medyczny, który odbył się w Łodzi. Podstawą do dyskusji było wystąpienie kol. Machowskiego (Poznań): „Studia lekarskie i ich reforma w świetle doświadczeń wojennych i powojennych”. W zespole redakcyjnym polecono mi przeprowadzić wywiad na ten temat z prof. Witoldem Orłowskim i prof. Adamem Czyżewiczem.
Miałem wielką tremę, ale jak się okazało – całkiem niezasadną. Obaj wybitni naukowcy przyjęli mnie niesłychanie uprzejme i podjęli w tej sytuacji najsłuszniejszą decyzję. Wręczyli mi maszynopisy własnych projektów reformy nauczania medycznego i rzekli: „Kolega się zapozna
i wnioski przedstawi w miesięczniku”.
Opinie dwu wybitnych klinicystów i ustalenia obradujących w Łodzi medyków były zbieżne. Zbyt mało kontaktów z chorym – to główny zarzut. Po upływie pół w wieku w „Pulsie” nr 82 znalazłem wypowiedź prof. Marka Krawczyka: „Absolwent medycyny, a nawet jeszcze student musi być bliżej tego, co go czeka po studiach, czyli bliżej chorego, w ambulatorium, na ostrym dyżurze. Nie mogą być, jak to dotychczas, seminaria i wykłady bez zajęć praktycznych”. Nic dodać, nic ująć. Zatoczyliśmy krąg i znajdujemy się w podobnym punkcie.
Przytoczę jeszcze opinię prof. Adama Czyżewicza dotyczącą modelu wychowania studenta medycyny: „Wolny w swych poczynaniach, niezależny, przeznaczony do indywidualnej pomocy chorym, zdany na własne siły, zmuszony ze względów współzawodnictwa do ciągłego kształcenia się i doskonalenia”. Zdecydowanie przeciwstawia się on typowi lekarza-urzędnika zabiegającego o stałą posadę
o jak najwyższych poborach, a jak najmniejszej pracy.
Omawiany przeze mnie egzemplarz „Życia Medycznego” pochodzi ze stycznia 1948 r. Kończył się właśnie okres względnej różnorodności światopoglądowej. W zespole redakcyjnym widać to było bardzo wyraziście. Życie wykazywało, że samorządność to slogany bez pokrycia w faktach. Włączanie do władz Koła przedstawicieli tzw. organizacji ideologicznych odbywało się na zasadach delegacji administracyjnej. Kiedy w 1945 r. rozpoczynaliśmy studia, mimo różnic pochodzenia, środowiska i statusu majątkowego stanowiliśmy dość zwartą grupę – pokolenie poakowskie. Grupa kolegów zaangażowanych politycznie, zwłaszcza członków Związku Walki Młodych, była widoczna, ale absolutnie nieizolowana. Byliśmy koleżeńscy i zdecydowanie tolerancyjni. Z upływem czasu stosunki, z różnych przyczyn, ulegały zmianie. W owym czasie ideologicznie słuszne były takie organizacje, jak: Związek Walki Młodych, Niezależny Związek Młodzieży Socjalistycznej, Wici, Związek Młodzieży Demokratycznej, Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych. Wkrótce wszystkie połączyły się w Związek Walki Młodych.
Po pewnym czasie dowiedziałem się, że numer „ŻM”,
o którym piszę, stał się przedmiotem ostrych ataków na zebraniu zarządu warszawskiego ZWM. W moim przypadku poparto je absurdalnym zarzutem „odchylenia klerykalnego”. (W czasie wizyty Augusta Kardynała Hlonda w kościele św. Anny na odnowieniu Ślubów Jasnogórskich byłem chorążym sztandaru Uniwersytetu Warszawskiego. Wraz z pocztem sztandarowym Politechniki zostaliśmy przedstawieni w zakrystii kościoła Prymasowi).
W omawianym numerze miesięcznika zamieszczono również ciekawy artykuł polemizujący z poglądami redakcji
– „Na marginesie zagadnień publicznej służby zdrowia”. Kiedy czytam tamto wystąpienie, myślę, że mieliśmy dużo dobrej woli do rzeczowej dyskusji. W numerze był apel o referendum i kupon plebiscytowy. Wcale nie byliśmy takimi ponurakami, wprost przeciwnie. Chodziło o zachowanie świetlicy, a właściwie kawiarenki. Kawiarenki „Paranoja”, w której grała modna muzyka i odbywały się ciekawe dyskusje. Stała się ona przedmiotem publicznych ataków.
Nasiliły się naciski, słabł indywidualny opór. Wzmagało się zniewolenie narodu oparte na wzorcach, co do których wmawiano nam, że są jedynie słuszne i postępowe.
Za koniec działalności Koła Medyków jako samodzielnej organizacji studentów Wydziału Lekarskiego przyjmuje się rok 1950. W ramach unifikacji zlikwidowano poszczególne organizacje młodzieżowe, niektóre o długiej i chlubnej tradycji. Na wzór sowieckiego komsomołu utworzono Związek Młodzieży Polskiej. Dla młodzieży akademickiej powstało Zrzeszenie Studentów Polskich.
Dlaczego to wszystko piszę? Nie tylko dla zachowania pamięci i historycznej prawdy dotyczącej dziejów organizacji naszej młodości, ale też z żalu nad utraconym czasem. Poprzedni odcinek wspomnień o Kole Medyków zatytułowałem „Szkoła samorządności”. Jakże nam jej brakowało, gdy przyszły chwile niosące możliwości jej realizacji! Pierwsze spotkania lekarskie przy tworzeniu,
w ramach „Solidarności”, niezależnych struktur przypominały sejmiki szlacheckie. Od zarania obserwuję działanie izb lekarskich i, niestety, często popadam w smętną zadumę. Ü

Jerzy MOSKWA

Archiwum