3 lutego 2006

Bez znieczulenia

Czyżby niektórzy członkowie nowego kierownictwa Ministerstwa Zdrowia zmienili zdanie na temat prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych? Dlaczego takie pytanie stawiam? Ano tuż przed końcem minionego roku w „Rzeczpospolitej” ukazała się informacja, że Ministerstwo ma wątpliwości co do umów zawieranych przez prywatnych ubezpieczycieli z publicznymi szpitalami. Umowy te miały być poddane analizie, a jej wyniki przedstawione w styczniu w specjalnym raporcie.
Ministerstwo mówi, że nie może dopuścić, by osoby z prywatnym ubezpieczeniem omijały kolejki do zabiegów w szpitalach publicznych. Prima facie, jak mówią prawnicy, bez zagłębiania się w sprawę, trudno się z takim stanowiskiem nie zgodzić. Problem jest jednak na tyle istotny, że warto się chwilę nad nim zastanowić. Spójrzmy na trzy kwestie.
Po pierwsze, czy rzeczywiście prywatne ubezpieczenia mogą pogorszyć dostęp do usług szpitalnych zwykłym pacjentom.
Po drugie, czy jest możliwy rozwój prywatnych ubezpieczeń komercyjnych bez zawierania umów przynajmniej z częścią szpitali publicznych. I po trzecie, czy jest racjonalne ograniczanie dostępu do prywatnych źródeł zasilania placówkom publicznym.
A teraz po kolei. Sprawa pierwsza – ograniczenie dostępu do usług szpitalnych dla ubezpieczonych. Moim zdaniem, dzisiaj takiego zagrożenia nie ma. Przede wszystkim nic nie zapowiada masowego wykupu polis prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego na leczenie szpitalne. Kosztują co najmniej 250 zł miesięcznie. Ilu Polaków na to stać? Dr Katarzyna Tymowska mówi, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wykupi prywatnej polisy, jeśli nie otrzyma nic ponad to, co gwarantuje państwo. Dodajmy, że prywatna polisa nie zwalnia z obowiązku płacenia składki na NFZ. Załóżmy jednak, że reklama towarzystw będzie skuteczna i wielu z tych, których na to stać, ubezpieczy się prywatnie. Kto to będzie? Dobrze wykształceni i świetnie zarabiający mieszkańcy dużych miast.
A więc ci, którzy i tak rzadko korzystają z leczenia szpitalnego. Jeśli jednak mają poważny kłopot, to zwykle sobie radzą. Mają znajomości i pieniądze. Już dzisiaj lepiej niż przeciętni pacjenci potrafią wykorzystać możliwości publicznego systemu. Także przeskoczyć kolejkę. Dlatego nie sądzę, by nieliczne prywatne polisy mogły pogorszyć sytuację przeciętnych pacjentów. Raczej społeczna presja skłoni NFZ do lepszego dbania o interes swoich ubezpieczonych.
Po drugie, bez publicznych szpitali nie ma mowy o prywatnych ubezpieczeniach. Prywatne szpitale nie będą w stanie zapewnić pełnego zakresu usług. Wysokie koszty utrzymywania stanu gotowości przekreśliłyby ekonomiczny sens takich zamierzeń. Potencjalna skala ubezpieczeń prywatnych jest zbyt mała. I ostatnia sprawa. Prawo pozwala samodzielnym publicznym szpitalom sprzedawać swoje usługi również prywatnym instytucjom. Pod warunkiem, że nie ograniczy to dostępu ubezpieczonym w NFZ. A tego powinien już pilnować NFZ. Prywatne polisy to dodatkowe środki, ale także wyżej ustawiona poprzeczka w zakresie jakości. A na tym powinno nam zależeć.
Nie wierzę w szybki rozwój prywatnych ubezpieczeń w Polsce. Nie rozwiążą one też problemów publicznej opieki zdrowotnej.
Ale nie widzę powodów, żeby stawiać im przeszkody. Zwłaszcza gdy na liście ministerialnych priorytetów znalazło się wprowadzenie dobrowolnych ubezpieczeń komercyjnych. Ü

Marek BALICKI

Archiwum