13 lutego 2006

Miłe złego początki

Frustracja i wściekłość – trzeba przyznać, że dość lapidarnie władze samorządu podsumowały atmosferę panującą podczas Krajowego Zjazdu Lekarzy. Do tej skromnej epikryzy lekarskiego stanu ducha Anno Domini 2006 dodałbym jeszcze – wybaczcie! – naiwność i brak konsekwencji. Bo jak to jest, że delegaci na Zjazd „dopieszczają” swojego prezesa, głosują za nim w wyborach, dość pokornie wsłuchują się w perliste obietnice, po czym mają za złe, że Naczelna Izba Lekarska nie robi nic w sprawie podwyżki pensji albo ekonomicznych warunków doskonalenia zawodowego. Główne postulaty, które z sali obrad popłynęły w świat, są przecież identyczne jak 4 lata temu (a nawet jeszcze starsze): wyższe zarobki, znaczący wzrost nakładów na ochronę zdrowia i w razie niespełnienia tych żądań – groźba ogólnopolskiej akcji protestacyjnej. Postawmy więc sprawę jasno: albo ludzie reprezentujący lekarskie lobby się do tego nie nadają, albo sprawa, w której mają występować, nie nadaje się do załatwienia. Bardziej prawdopodobne jest to, że ta druga ewentualność jest tu, niestety, prawdziwa.

Naiwnością jest wierzyć, że uposażenia lekarskie można dziś podnieść ustawą sejmową lub prezydenckim rozkazem. Co prawda spośród zjazdowych projektów uchwał kilka zaadresowano do Ministerstwa Zdrowia
i Opieki Społecznej (choć taki urząd nie istnieje już od kilkunastu lat), ale widać niektórzy nie tylko przespali zmianę szyldów, lecz nie zauważyli nawet zmiany ustroju. Dziś pensji większości lekarzy nie ustala minister, tylko dyrektor szpitala, i są one pochodną podpisanego kontraktu oraz sytuacji finansowej placówki.
To zrozumiałe, że lekarze, jak wszyscy dobrze wykształceni ludzie, mają prawo do życia w wyższym standardzie, a pragnienia te zrealizować trudno, jeśli nie wygra się w lotto, nie zatrudni się w szpitalu prywatnym albo nie odziedziczy po ojcu-profesorze dobrze prosperującej praktyki. Niemniej trzeba zdawać sobie sprawę, że w systemie ubezpieczeń zdrowotnych postulat podniesienia zarobków do trzykrotnej średniej krajowej nie ma swojego adresata – jest hasłem, którego nie zrealizuje w najbliższej kadencji najbardziej bojowo nastawiona Naczelna Rada Lekarska ani nawet dobrze wypadający w mediach prezes Radziwiłł.

Być może wielu delegatów na Zjazd o tym nie wie.
Ale dlaczego nierealnym żądaniom nie przeciwstawiają się ci, którzy świetnie są zorientowani? Dlaczego na konferencji prasowej to dziennikarze muszą studzić optymizm szefa korporacji, utrzymującego swoich kolegów
w ułudzie, że w najbliższej kadencji wszystko pójdzie jak z płatka? Nowym władzom samorządu lekarskiego wypada życzyć realizmu. Ja wiem, że każda kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami i poczucie rzeczywistości to akurat ostatnia rzecz, dzięki której się ją wygrywa.
Ale ile razy można się na to nabierać? Ü

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum