9 marca 2006

Mości dobrodzieje „uzdrowiciele”

Jak ten czas leci! Od powstania tzw. Polski Ludowej (22 lipca 1944 r.) do chwili obecnej mieliśmy 29 ministrów zdrowia. Każdy uważał się za lepszego od poprzednika. Tylko 5 nie było lekarzami (B. Drobner, F. Cegielska, W. Rudnicki, J. Hausner i M. Czakański).
Na czas komuny przypadło ich 13. Od momentu kiedy przestaliśmy być komuną, co w czerwcu 1989 r. uroczyście ogłosiła w TV Joanna Szczepkowska, naliczyłem ich 16.
Statystycznie rzecz ujmując, za komuny jeden minister przypadał średnio na 3 i pół roku, zaś od oświadczenia Joanny Szczepkowskiej – jeden minister na rok (choć było kilku, którzy wytrwali dłużej). Obecny minister będzie rządził już w IV Rzeczpospolitej, o ile braciom Kaczyńskim uda się ją wprowadzić.

Listę ministrów otwiera Bolesław DROBNER (21.07.1944-31.12.1944). Działacz socjalistyczny, kierownik resortu zdrowia PKWN. Przez 5 miesięcy urzędowania wiele nie zdziałał (w Polsce była jeszcze wojna), ale był.

Sukcesję po nim objął Wiktor TROJANOWSKI (31.12.1944-11.04.1945). Nic więcej o nim powiedzieć nie mogę poza tym, że był taki minister.

Po nim nastał Franciszek LITWIN (11.04.1945-8.02.1947). Zastał Polskę zrujnowaną, głodną i chorą – okres jego urzędowania przypadł na koniec wojny. Szerzyła się gruźlica i malaria.
W kraju szalał też ubecki terror.

Kolejny minister to Tadeusz MICHEJDA (8.02.1947-10.01.1951). Przedstawiciel Stronnictwa Pracy. Okres jego „panowania” przypadł na czasy wszechwładnego stalinizmu. Premier Mikołajczyk, po sfałszowanych przez bezpiekę wyborach, musiał uciekać z kraju. Kadra lekarska była przetrzebiona i unicestwiana (vide: prof. Grzybowski), szpitale źle wyposażone i częściowo zrujnowane.

Następnym ministrem był Jerzy SZTACHELSKI (10.01.1951-13.11.1956). Wywodził się z lewicowych działaczy wileńskich. Człowiek sympatyczny, ale mogący niewiele. Po wybuchu powstania w Budapeszcie (1956) i krwawym rozprawieniu się przez Sowietów z powstańcami, ja – jako przedstawiciel personelu pomocniczego (technik rtg. i student III roku medycyny) – wraz
z dr. Andrzejem Wiczyńskim (przedstawicielem lekarzy) udaliśmy się do min. Sztachelskiego, oferując chęć wyjazdu na Węgry celem niesienia pomocy solidarnościowej. Minister przyjął nas grzecznie, ale stanowczo odmówił. Później, po latach, doktor Sztachelski, już nieminister, przyszedł do mnie na badanie rtg. Skierowany przez prof. Askanasa. I tak kółko się zamknęło – minister (już były) teraz przyszedł do mnie. Nie spotkał się z odmową.

Po historycznym październiku 1956 r., kiedy W. Gomułka został szefem państwa, nastąpiła chwilowa moda na ministrów bezpartyjnych.

I tak ministrem zdrowia został: Rajmund BARAŃSKI (13.11.1956-18.05.1961). Profesor pediatra, skrupulatny biurokrata i pedant. Lubił np. przecierać dłonią kurz z szafy i jak stwierdził, że jest zakurzona, stawiał na nogi cały swój personel. On też wprowadził zwyczaj, że każdy urzędnik, od wiceministra po referenta, musiał używać kolorowych długopisów (każdy miał swój kolor).
W ten sposób, kiedy dostawał pismo z kolorowym podpisem, wiedział, od którego urzędnika ono pochodzi. Był dobrym pediatrą, ale ministrem – bez charyzmy.

Następny był – ponownie mianowany – Jerzy SZTACHELSKI (18.05.1961-
-15.07.1968). Ministrował ponad 7 lat i było to 7 lat marazmu. Autor nieszczęsnego powiedzenia „Lekarz sobie dorobi”, które skutkuje do dziś nędznymi uposażeniami lekarzy.

Zastąpił go później Jan KOSTRZEWSKI (15.07.1968-30.04.1972). Wybitny naukowiec, związany z PZH, epidemiolog, prezes PAN-u. M.in. z jego inicjatywy powstało Centrum Zdrowia Dziecka. Nie przystawał trochę do prostactwa, jakie opanowało rządy w PRL-u.

Jego następcą został Marian ŚLIWIŃSKI (1.05.1972-20.11.1980). Profesor kardiochirurg, członek KC PZPR, pupilek premiera Jaroszewicza. Jego zasługą jest powstanie Instytutu Kardiologii w Aninie. Zapisał się jako jeden z lepszych ministrów.

Tadeusz SZELACHOWSKI
(1981-
-6.11.1985). Reprezentował w rządzie ludowców, którym za czasów komuny z reguły był przyznawany resort zdrowia. Przyzwoity i sympatyczny człowiek, szwagier naszego kolegi Tadzia Jeglińskiego, znakomitego laryngologa. Na pewno był to minister, który chciał zrobić coś dobrego.

Po nim urząd objął Mirosław CYBULKO (12.11.1985-24.10.1987). Nie zrobił większego wrażenia na społeczności lekarskiej. Zapamiętałem go z balu lekarzy w hotelu FORUM, w towarzystwie kol. Woya-Wojciechowskiego. Tylko tyle zapamiętałem z jego rządów.

Następnie władzę przejął Janusz
KOMENDER
(24.10.1987-13.10.1988). Profesor, histolog, szef banku tkanek. Doskonały nauczyciel akademicki. Ministrem został przez przypadek. Złożył rezygnację. Rzekłbym: „nie pasował do tego towarzystwa”.

Izabela PŁANETA-MAŁECKA
(14.10.1988- -12.09.1989). Profesor medycyny. Do tej pory nie wiem, co przyszło do głowy ówczesnemu premierowi Rakowskiemu, że powołał ją na to stanowisko. Niczym się specjalnie nie wyróżniła. Wśród lekarzy utarło się powiedzenie: „minister nie z tej planety”.

Rok 1989. Powstaje pierwszy niekomunistyczny rząd. Tadeusz Mazowiecki – premier od sierpnia 1989 r. do grudnia 1990 r. – na stanowisko ministra zdrowia powołuje Andrzeja KOSINIAKA-
-KAMYSZA
(12.09.1989-11.01.1991). Wsławił się tym, że był pierwszym ministrem w niekomunistycznym rządzie. Urzędował krótko.

Następny był Władysław SIDOROWICZ (12.01.1991-23.12.1991). Liczyłem na to, że kiedy psychiatra zostanie ministrem, to zmieni wiele niemądrych zarządzeń. Nic z tego. Rządził krócej niż poprzednik.

Oddał władzę w ręce Mariana MIŚKIEWICZA (23.12.1991-10.07.1992). Jego kadencja przeszła bez echa i szybko odszedł w zapomnienie.

Jego następcą został Andrzej WOJTYŁA (11.07.1992-26.10.1993). Podobno był dobrym ministrem. Powrócił teraz do ministerstwa, obejmując stanowisko wiceministra.

Ryszard Jacek ŻOCHOWSKI
(26.10.1993- -17.09.1997). Osobowość, która przyćmiła poprzedników. Zapamiętałem go jako ministra inteligentnego, błyskotliwego, pełnego dobrych pomysłów. Nie wszyscy oceniali go w ten sposób. Późniejszy minister Marek Balicki, wówczas w Sejmie przedstawiciel opozycji (Unia Wolności), zgłosił wniosek o votum nieufności dla Żochowskiego. Przegrał.
Z pracy wyeliminowała Żochowskiego śmiertelna choroba. Przyjemnie było
z nim pracować, bo wiedział, czego chce. Były to czasy modnych kas chorych, które zamiast poprawy wprowadziły nowe, nieznane utrudnienia w służbie zdrowia.

Po coś znaczącym Żochowskim ministrem nadania AWS-u został Wojciech MAKSYMOWICZ (31.10.1997–26.03.1999). Wyróżnił się niesłychaną pomysłowością. Neurochirurg, działacz samorządu lekarskiego, prominentny uczestnik protestów służby zdrowia (zanim został ministrem). Aliści, niepokoje wśród bractwa lekarskiego szerzyły się nadal. Na czele strajku anestezjologów stanął dr Wutzow, z Łodzi. Co zrobił Maksymowicz? Powołał „rozrabiakę” na stanowisko wiceministra zdrowia i w ten sposób go spacyfikował. Przez strajki i demonstracje można czasem dojść do wysokich stanowisk w państwie. Wprowadził kasy chorych.

Franciszka CEGIELSKA
(26.03.1999-
-22.10.2000). „Desant” z Gdańska. Mogę o niej powiedzieć tylko tyle, że być może chciała dobrze, ale śmiertelna choroba jej na to nie pozwoliła. Kochała nade wszystko papierosy. Jej gabinet tonął w oparach dymu, a wszystkie popielniczki w promieniu kilkunastu metrów były pełne niedopałków.

Jej następcą został Grzegorz OPALA (7.11.2000-19.10.2001). Profesor neurolog. Ukochany minister premiera Buzka. Kasy chorych znajdowały się w swoim negatywnym rozkwicie, zaś kolejki do specjalistów systematycznie się wydłużały. Ale izby lekarskie otrzymały (tylko wtedy) pełną refundację za zadania przejęte od administracji państwowej.

Mariusz ŁAPIŃSKI
(19.10.2001-
-17.01.2003). Faworyt premiera Millera. Kasy chorych przekształcił w równie nieudany Narodowy Fundusz Zdrowia („zamienił stryjek siekierkę na kijek”). Działalność NFZ przykro odczuwamy do dzisiaj. M. Łapiński wplątał się, biedaczysko, w jakieś negatywne przygody i odszedł w niełasce.

Zastąpił go Marek BALICKI (17.01.2003- -2.04.2003). Psychiatra, bo tylko taki człowiek mógł się starać o to stanowisko w czasach upadłości służby zdrowia. Ambitny, inteligentny, trochę kameleon (kochał UW, a później SLD). Na wszelki wypadek, z chęci objęcia eksponowanego stanowiska, startował w wyborach na prezydenta Warszawy. Przegrał z Lechem Kaczyńskim. Nie dał za wygraną
i po niedługiej przerwie powrócił na stanowisko ministra zdrowia.

Leszek SIKORSKI
(2.04.2003-2.05.2004). Lepszy ortopeda niż minister. Bałagan
w NFZ, gdzie prezesi zmieniali się jak rękawiczki (jeden popełnił samobójstwo), jaki był – taki pozostał, a kolejki pacjentów i czas oczekiwania na badania jeszcze się wydłużyły.

Wojciech RUDNICKI
(2.05.2004-
-11.06.2004). Nim zagrzał stołek ministra, choroba zmusiła go do odejścia.

Jerzy HAUSNER
(20.05.2004-0.06.2004). Wicepremier w rządzie Marka Belki, pełnił obowiązki w czasie bezkrólewia. Oczywiście przez 20 dni nic nie mógł zdziałać.

Marian CZAKAŃSKI
(11.06.2004-15.07.2004). Minister na jeden miesiąc, więc nic nie zmienił.

Jego następcą został minister „bumerang” – Marek BALICKI (15.07.2004-
-31.10.2005). Powołany przez premiera Belkę. Udało mu się uporządkować niektóre problemy, zwłaszcza z NFZ,
i złagodzić nieco opór opozycji.

Od listopada 2005 r. ministerstwem niepodzielnie rządzi Zbigniew RELIGA. Znany profesor kardiochirurg. Trochę showman. Miłośnik Platformy Obywatelskiej, ale po cichu flirtujący z PiS-em. Swoje usługi zdrowotne ofiarował braciom Kaczyńskim. Został przyjęty z otwartymi ramionami. Oczywiście, reformuje zdrowie. Ważne, że za dwa lata chce zlikwidować NFZ (lepiej późno niż wcale). Wszyscy liczą na nowego ministra zdrowia. Jak pisze „GW” (30.11.2005), osobiście nie lubi metody zapładniania in vitro – w sytuacji, gdy mam do wyboru ratowanie ludzkiego życia czy dofinansowywanie metody in vitro, dla mnie wybór jest jasny – mówi minister (szczęśliwy, bo ma własne dzieci). Nie przepada za środkami antykoncepcyjnymi. Pierwszy minister zdrowia IV Rzeczpospolitej. „Uwidzimy” – zobaczymy.

Ale ducha nie traćmy!
Czasem myślę sobie, że chyba nasi decydenci oglądają serial „Na dobre i złe” i w ten sposób kształtuje się ich fałszywy obraz naszej służby zdrowia, która w tym serialu jest cudeńkiem.
W rzeczywistości – chorzy czekają
w ogromnych kolejkach do specjalistów, bo z braku pieniędzy szpitale
i przychodnie zawieszają do nich zapisy. Współczuję ministrowi Relidze. Ü

Jerzy BOROWICZ

Archiwum