12 lipca 2007

Gorzkie pigułki

Nikt nie mówił, że będzie lekko. Ale nikt też chyba się nie spodziewał, że rozpoczęty w maju strajk potrwa tak długo. Rządowa taktyka okazała się – przynajmniej w pierwszym miesiącu protestu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy – dość konsekwentna: pozostawić strajkujących samym sobie, niech się wykrwawią, wymęczą, znudzą. I niech pozostaną bez pieniędzy. Trzeba przyznać, że ta lekcja z funkcjonowania systemu ubezpieczeniowego będzie dla środowiska medycznego ważniejsza od niejednej debaty sejmowej i negocjacji kontraktów. Pokazuje bowiem, jak bardzo system ten różnicuje dziś placówki i w jak odmiennych stawia je warunkach. Groźba odejścia od łóżek pacjentów w szpitalu A nie robi na nikim wrażenia, bo szpital B chętnie przejmie chorych. Niewypisywanie druków dla Narodowego Funduszu Zdrowia? Proszę bardzo, nie zapłacimy za wykonane świadczenia i dostaniecie mniejszy kontrakt w przyszłym roku. Złożenie rezygnacji z pracy też jest na rękę lokalnym władzom, bo wymusza konieczną i odkładaną od lat restrukturyzację. Wygląda na to, że tak jak ubiegłoroczny strajk lekarzy doprowadził do uchwalenia nie najlepszej ustawy podwyżkowej, tak ten może być początkiem reformy, jaką politycy bali się przeprowadzić własnymi rękami. Obawiam się tylko, że związek zawodowy lekarzy nie to miał na myśli, rozpoczynając swój majowy protest.
Wypowiedzi premiera wieńczące demonstracje pracowników ochrony zdrowia w Warszawie po raz kolejny pokazały, że rząd nie ma pomysłu, jak rozwiązać konflikt z lekarzami i pielęgniarkami. Mam wrażenie, że dyskusje (bo przecież nie negocjacje!) odbywają się na gałęzi, którą podcinają lekarzom politycy odpowiedzialni za system, jaki dziś obowiązuje. Ubezpieczenia miały wprowadzić konkurencję i w efekcie podnieść nakłady finansowe – a tego celu nie udało się dotąd zrealizować, mimo corocznego wzrostu składki. Im gorliwsze stają się protesty, tym więcej pieniędzy ubywa – więc każdy ruch ze strony strajkujących wydaje się zły, co wprawia rządzących w niezmiennie dobry nastrój. Gdy pojawia się groźba strajku na kolei – wizja zatrzymanych pociągów i frustracja podróżnych skierowana przeciwko władzy działa na jej umysł jak sól trzeźwiąca. Zamknięte szpitale to przede wszystkim kara dla tych, którzy tam pracują – w takiej rzeczywistości po kieszeni dostają zwłaszcza ci, którzy chcą przyzwoicie zarabiać. Trudno więc będzie zakończyć ten protest tak, by nikogo nie skrzywdzić, a jednocześnie nie rozchwiać całego systemu, jak kiedyś uczynił to minister Łapiński. Nie da się bezboleśnie pogodzić dwóch skrajności: prywatyzacji i konkurencji z życzeniowym postulatem, by o wysokość pensji lekarzy decydował minister albo najlepiej Sejm.

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki

Archiwum