6 września 2007

Emocjonalne naginanie języka

W pewnym czasopiśmie lekarskim wydrukowałem artykuł „O znachorstwie raz jeszcze. Ścinać czy nie ścinać” (2005) o istocie medycyny i jej wzajemnych stosunkach z paramedycyną. Nie zajmowałem się w nim żadnymi ocenami, po prostu opisałem sytuację filozoficzną, przedstawiłem wszystkie stanowiska jednej i drugiej strony, bez kwalifikacji, co jest w nich słuszne, a co niesłuszne. Ponadto opisałem zachowania lekarzy wobec wyznawców doktryn medycznych i odwrotnie. Nic więcej.
W tekście nie ma ani słowa, nawet w podtekście, o tym, jaka jest moja własna opinia ani która strona przeważa. Wydało mi się, że tak będzie właściwie i uczciwie – opiniowanie pozostawiłem czytelnikom, którzy swoje sądy ukształtują na podstawie zebranego w tekście materiału argumentowo-dowodowego.
Jakież było moje zdumienie, kiedy owo czasopismo w następnym numerze opublikowało tekst, zawierający liczne przeinaczenia i potępiający artykuł za sprzyjanie znachorstwu, a następnie wbrew Prawu prasowemu (art. 31, 32, 46 i in.) odmówiło druku odpowiedzi prostującej. To emocje. Otrzymałem sporo listów (i do dziś je dostaję), w których lekarze nastawieni na naukowość medycyny dziękują mi za zaprzeczenie znachorstwu, a nastawieni na homeopatię, osteopatię, irydologię odwrotnie – za gloryfikację paramedycyny. Dałem więc artykuł do oceny filozofom i profesorom medycyny, nie informując, kto go napisał. Ci potwierdzili moje stanowisko – tekst jest, jak to ktoś nazwał, „obrzydliwie obiektywny”, nie ukrywa żadnych argumentów. Mimo to niektórzy czytelnicy odebrali jego sens opacznie. Rzecz ostatecznie wyjaśniła się na sesji poświęconej doktrynom medycznym. To jednak wszystko emocje! To one utrudniają czytanie, a nawet zasłaniają czytelnikom te fragmenty tekstu, choćby słowo nie, których znaczenie jest niezgodne z ich poglądami. Homeopaci uważali artykuł za dowód swoich racji, a lekarze negujący homeopatię – za swoich. W jaki sposób więc czytali? Mój szkolny błąd polegał na tym, że w pierwszym zdaniu nie uprzedziłem, o czym i jak praca traktuje. Zapomniałem o możliwości naginania języka.
Zdarzenia te mówią wiele. Wyobraźmy sobie lekarza, który rozemocjonowany albo (częściej) po prostu zmęczony zagląda do opisu leku i czyta w nim tylko to, co mu w danej chwili odpowiada, resztę zaś pomija. Fachowe opisy leków są z założenia obiektywne, a jednak wnioski z nich wyciąga się rozmaicie, gdy tymczasem każde słówko jest tu ważne, nie ma także żadnych opinii pozanaukowych. Im dłuższy opis, tym trudniej z niego skorzystać, bo informacje się mnożą, ale to jest właśnie klucz do sprawy. Duża liczba danych wymaga od czytelnika-zawodowca szczególnej uwagi i dążenia do ustalania ocen obiektywnych, a nie profilowanych, pasujących do gotowego poglądu, wygodnego lub chwilowego.

http://http://www.lpj.pl

Piotr MLDNER-NIECKOWSKI

Archiwum