22 lutego 2009

Polacy w WHO – cz. III: Algieria

Fachowiec potrzebny od zaraz

Cz. I-II zamieściliśmy w „Pulsie” nr 6 i 11/2008

Dr Józef KIERSKI trafił do Algierii w 1971 roku, gdy fachowcy byli tam na wagę złota. Po Francuzach, którzy opuścili ten kraj 9 lat wcześniej, pozostała pustka kadrowa. Szczególnie dotkliwy był brak personelu w opiece zdrowotnej. Światowa Organizacja Zdrowia postanowiła pomóc w zorganizowaniu Instytutu Zdrowia Publicznego w Constantine, trzecim co do wielkości mieście Algierii.

Algierczykom zależało na stworzeniu systemu kształcenia i programów nauczania średniego personelu medycznego oraz bazy szkolenia praktycznego w terenie. Instytutowi powierzono też nadzór nad nauczaniem studentów medycyny różnych aspektów zdrowia publicznego, co w przypadku dr. Kierskiego sprowadzało się do opieki nad matką i dzieckiem, jaką może zaoferować ośrodek specjalistyczny.
Porada lekarska była wówczas w Algierii trudno dostępna. W ośrodku zdrowia lekarz przyjmował raz, dwa razy w tygodniu, bo musiał ich obsłużyć kilka. Pozostawała praktyka prywatna. „Przed gabinetem, na długo przed godzinami przyjęć, czekała kolejka. Czasami 80, a czasem i 100 osób – wspomina dr Kierski w książce „W cieniu złocistego węża”. – Pan Doktor siedział za stołem, przed nim leżały zawczasu wypełnione recepty, na których później asystent dopisywał nazwiska. Kasjerka, po odebraniu z góry opłaty za wizytę, wpuszczała jednocześnie po kilku pacjentów, ale koniecznie jednej płci. Chorzy ustawiali się w szeregu. Pan Doktor osłuchiwał ich przez koszulę lub suknię, wykrzykiwał do asystenta, które recepty należy wydać i przechodził do sąsiedniego pomieszczenia. Czekała tam następna grupa chorych i historia się powtarzała”. Na koniec niemal każdy chory życzył sobie zastrzyku. Za dodatkową opłatą wykonywał go asystent.

W tej sytuacji twórcom programu szkolenia kadr medycznych wydawało się oczywiste, że w prostych przypadkach lekarza może zastąpić personel pomocniczy. Zwłaszcza tam, gdzie lekarza nie ma w ogóle. Dlatego w programie szkolenia pielęgniarek i położnych uwzględniono zakładanie – w ściśle określonych przypadkach – kroplówki dożylnej i zastosowanie próżnociągu położniczego. „Filozofia tego podejścia jest prosta – uważa dr Kierski. – W przypadkach komplikacji zagrażających życiu albo pozwolimy komuś mniej wykwalifikowanemu niż lekarz podjąć ryzyko uratowania chorego, zdając sobie sprawę z możliwości powikłań, albo zaakceptujemy fakt, że pracownik służby zdrowia siedzi z założonymi rękami i patrzy, jak chory umiera”.

Oprócz wspólnych zajęć dla studentów medycyny, asystentów medycznych, pielęgniarek i położnych – szkoleniowcy z WHO organizowali dla nich 14-tygodniowe praktyki w wiejskich ośrodkach zdrowia. A po ukończeniu szkolenia jechali na wizytację do miejsc ich pracy. Bywało różnie. Dr Kierski pamięta młodą położną, która na pytanie, jak myje ręce przed porodem, odpowiedziała z godnością: Ja mam czyste ręce, myję je sześć razy dziennie, przed każdą modlitwą.
Podstawą sukcesu projektów pomocy realizowanych na świecie, uważa doktor, jest zaangażowanie miejscowego personelu. Bo zagraniczni eksperci prędzej czy później wyjadą, pieniądze na projekt się skończą i pozostanie pustka, jak po Francuzach. Gdy natomiast miejscowi pracownicy uczestniczą we wszystkich etapach powstawania projektu, traktują go jak swój własny, nie zaś importowany, i będą zabiegać o jego kontynuowanie. I to się ekipie WHO udało. Potwierdzeniem jest fakt utworzenia, już przez samych Algierczyków, podobnych instytutów szkolenia kadr w Algierze i w Oranie.
Założenia projektu przegrywały niekiedy z silnie zakorzenioną tradycją. Nie pozwalała ona młodej kobiecie na opuszczenie domu i zamieszkanie w internacie. Większość szkolących się położnych pochodziła więc z Constantine. Często nie miały ani zamiaru, ani możliwości (mąż by się nie zgodził) podjęcia pracy zawodowej. Zależało im tylko na dyplomie Instytutu WHO. Okazywały się jednak pomocne w pracach różnych komitetów społecznych, co podnosiło ich prestiż i pozwalało się wyrwać z domu. Inaczej rzecz się miała z położnymi wiejskimi. Były to przeważnie żony i matki, którym ukończenie szkoły zapewniało stałą pracę i stałe dochody.

Silny wpływ tradycji zaciążył też na działalności zawodowej dr Krystyny Kierskiej, specjalistki z cytologii, która na miejscowym uniwersytecie zorganizowała laboratorium cytologiczne i nim kierowała. Postanowiła wprowadzić badania przesiewowe dla mieszkanek Constantine. Zgłosiło się nadspodziewanie dużo kobiet. Gdy się jednak dowiadywały, że wyników nie będzie można otrzymać tego samego dnia,
a zostaną wysłane pocztą, podawały nieprawdziwe adresy. Zapewne mężowie nic o badaniach nie wiedzieli i zaczęłyby się kłopoty. W efekcie około połowy badanych, które wezwano ponownie w celu kontroli lub leczenia, okazało się nieosiągalnych.
Przyczyną niepowodzeń w działaniach prozdrowotnych prowadzonych przez zagranicznych specjalistów bywały również kłopoty językowe. Spektakularną wpadkę odnotowała ekipa WHO przy okazji walki z jaglicą. Na plakacie pokazano w ciągu trzy obrazki: oko zmienione przez chorobę, zastosowanie maści i oko wyleczone. Tekst był napisany po francusku. Algierskie Ministerstwo Zdrowia zażądało wydrukowania go po arabsku, tłumacząc, że jednak nie wszyscy obywatele znają francuski, i chcąc jednocześnie zamanifestować swoje poparcie dla narastającej arabizacji kraju. Tylko że po arabsku czyta się od prawej do lewej, czego cudzoziemscy eksperci nie wzięli pod uwagę, drukując arabską wersję plakatu (czyste oko zaropiało na obrazku po zastosowaniu maści). Rezultat: liczba pacjentów ośrodków zdrowia gwałtownie spadła.
„Powiedziano nam, że tylko dwie rzeczy jednoczą Algierię: islam i język francuski” – zauważa dr Kierski. Państwowość nigdy się w Algierii nie ukształtowała. Począwszy od Rzymian, przez kraj przetaczały się legiony najeźdźców, miejscowe grupy etniczne nie miały, całkiem dosłownie, wspólnego języka i kultury, a w drugiej połowie XIX wieku Algieria stała się częścią Francji. „Klasyczny arabski, oficjalny na równi z francuskim język kraju, był znany tylko ograniczonej grupie wykształconych ludzi – wyjaśnia dr Kierski. – Moja współpracownica, położna z Syrii, dla której arabski był językiem ojczystym, prawie nie mogła się porozumieć z miejscową ludnością”. Podobnie do łaciny jest to język martwy, ponieważ każdy kraj arabski mówi własnym dialektem. Tymczasem naciski władz na arabizację były coraz silniejsze. Coraz śmielej wkraczały też na obszar służby zdrowia. Polecenie pisania historii chorób po arabsku spotkało się jednak z oporem lekarzy, którzy z klasycznym arabskim najczęściej sobie nie radzili.
Żyjąc w Algierii pięć lat, Krystyna i Józef Kierscy na każdym kroku stykali się ze specyficzną obyczajowością. Oto poczciwa gosposia kolegi zwierza się jego żonie, że ma kłopot
z córką, bo ona się z kimś spotyka. To co z nią zrobić, poderżnąć gardło? Kandydatki na żony oficerów policji i wojska proszą lekarzy z WHO o zaświadczenie, że są dziewicami. Był w tej sprawie oficjalny przepis. Państwo Kierscy, spodziewając się wieczorem gości, zatrzymują gosposię dłużej. Goście jeszcze są, a pan domu chce ją odwieźć. Nie zdążyli ruszyć, a już podjechała policja. „W bardzo brutalny sposób wyciągnięto ją z mojego samochodu i zabrano na posterunek, gdzie została oskarżona o prostytucję i osadzona w areszcie – relacjonuje dr Kierski. – Na szczęście algierski dyrektor jeszcze nie odjechał i widział całe zajście z naszych okien”. Na wizytacje doktor jeździł zawsze z lokalnymi instruktorkami, położnymi. Byli wielokrotnie zatrzymywani przez policję i skrupulatnie legitymowani. To wszystko się działo w latach 70. XX wieku. A teraz, po trzydziestu latach, czy jest inaczej?

Dr med. Józef Kierski – absolwent warszawskiej AM, uzyskał specjalizację z ginekologii i położnictwa w Klinice przy ul. Karowej u prof. I. Roszkowskiego. Przez 25 lat (od 1971 r.) pracował w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jako przedstawiciel tej organizacji wcielał w życie projekty WHO w Algierii, Bangladeszu i na Fidżi. W 1984 r. został zatrudniony w Sekretariacie WHO w Genewie. Swoje wspomnienia z okresu pracy za granicą opisał w książce „W cieniu złocistego węża” (Wydawnictwo DOMENA, Warszawa, 2001).

Archiwum