28 maja 2009

Marne pożytki z reformy

Gdziekolwiek spojrzeć, wszyscy świętują 10. rocznicę wprowadzenia ubezpieczeń zdrowotnych. Debaty, konferencje, w Poznaniu wręczono nawet pamiątkowe ordery z tej okazji – jakby faktycznie był powód do satysfakcji. Jakby dzieło zostało skończone i opromieniało twórców reformy. Istotnie, jeśli oceniać minioną dekadę pod kątem zmian w ochronie zdrowia, okazuje się, że początek był nie tylko najważniejszy, ale też najlepiej się udał. Po wielu latach dyskusji (o których mało kto teraz pamięta) system budżetowego dokarmiania lecznictwa odszedł do lamusa, niemal z niczego wyrosły kasy chorych, zaczęły obowiązywać twarde reguły finansowe. Kontynuatorzy nie stanęli już na wysokości zadania. Częściej psuli, niż naprawiali. Kolejne rządy przychodziły z własną receptą na zmiany, co nie było dobre ani dla systemu, ani dla rządzących
(i jak dotąd wszyscy na zdrowiu polegli). Tak naprawdę tylko to, co udało się twórcom kas chorych, a czego nie rozbiła w pył kontrrewolucja Mariusza Łapińskiego – a więc sama idea powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, finansowanie świadczeń zamiast etatów i łóżek – okazało się trwałym fundamentem zapoczątkowanego przed 10 laty nowego porządku w ochronie zdrowia. I na tym koniec.
Gdy dziś słyszymy o rządowym planie B, który nie wiadomo, w czym miałby być lepszy od planu C lub D, widać, jak bardzo brakuje wizji co do przebiegu dalszej reformy. Będziemy mieli decentralizację systemu czy nie? Powstaną konkurencyjne dla NFZ ubezpieczalnie czy też zostanie utrzymany monopol jednego płatnika? Koszyk świadczeń upleciemy – czy nikomu nie jest do niczego potrzebny? A co z RUM-em, o który kiedyś toczyły się tak zażarte boje – nie chcemy go już wprowadzać? Kto zna odpowiedzi na te pytania?
Nie da się ukryć, że rząd – po porażkach ubiegłorocznych projektów zdrowotnych – nie za bardzo wie, co dalej począć. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi i wegetujemy. Jak obrazowo nazywa naszych polityków Anna Knysok: są tym ostatnim baranem, a nie przewodnikiem stada! Ubiegłoroczne podwyżki trochę uspokoiły nastroje lekarzy, gorączki strajkowej nie ma, więc Ministerstwo Zdrowia zapadło w błogi letarg. Pacjenci nie mają swojej partii, by w ich imieniu dopytywała
o szczegóły reformy; a zainteresowanie innych partii jest, jak wiadomo, wybiórcze – i jeśli nie można zbić na tym politycznego kapitału, zdrowiem nikt się nie interesuje. Jakoś jest i zawsze jakoś będzie. Gdyby taką filozofią zadowalano się 10 lat temu, ciekawe, jak teraz wyglądałaby nasza ochrona zdrowia. Jak w takim razie będzie wyglądać za następnych 10 lat?

Paweł WALEWSKI

Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum