12 lipca 2009

Na marginesie – Wycieczka w Himalaje

Hipokryzja i zakłamanie w polskiej polityce osiągają kolejne szczyty Himalajów, szkoda tylko, że dotyczy to pro-blematyki ochrony zdrowia. Dawne hasło z MZ, powieszone przez J. Żochowskiego – „Polityce wstęp wzbroniony”, jest od lat tak nieaktualne, że prawie nikt o nim nie pamięta. Dlaczego akurat przypomniałam je sobie? Obserwowałam końcowe prace parlamentu (senackiej, a następnie sejmowej komisji zdrowia), nad tzw. ustawą o koszyku świadczeń gwarantowanych. Otóż ostatnie poprawki przyjęte przez parlamentarzystów i zaakceptowane przez rząd (a może właściwiej byłoby powiedzieć odwrotnie) doprowadziły do stworzenia takiego aktu prawnego, który utrzymuje status quo. Oznacza to, że wszystkie (prawie wszystkie) świadczenia medyczne dotychczas opłacane przez publicznego płatnika znalazły się z mocy ustawy w koszyku świadczeń gwarantowanych. Czyli dalej rozdajemy obywatelom naszego kraju „Inflanty”, bo jest publiczną tajemnicą, że NFZ-u nie stać przy obecnym poziomie finansowania ochrony zdrowia na pełne opłacenie świadczeń medycznych. W dalszym ciągu także nie wiemy i nie będziemy wiedzieć, jakie świadczenie medyczne ile naprawdę kosztuje.

Przypomniały mi się gorzkie chwile, kiedy to Andrzej Włodarczyk popsuł fetę ministrowi Relidze, gdy przed ponad dwoma laty minister obwieścił powstanie „koszyka świadczeń gwarantowanych”. Powtórzę przykład, który przedstawiałam dziennikarzom dla przybliżenia istoty sprawy. Brak wyceny świadczeń medycznych to tak, jakbyśmy weszli do sklepu pełnego towarów z określoną sumą pieniędzy, ale nie wiemy, co za nie możemy kupić, bo nie ma cen.
Na dodatek w uchwalonej ustawie znalazł się zapis, który powoduje, że każdorazowo minister zdrowia (jeżeli będzie chciał usunąć jakieś świadczenie z koszyka świadczeń gwarantowanych) będzie musiał proponować nowelizację ustawy! Nawet posłowie koalicji, której głosami ustawa została przyjęta, w kuluarach zadawali pytanie – po co ta ustawa? W konsekwencji kolejny sztandarowy do niedawna projekt PO, który miał się przyczynić do zreformowania systemu ochrony zdrowia w Polsce – ustawa o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych – właściwie nie ma sensu.

Kolejnym przykładem wszechobecnej w polskiej polityce „filozofii Kalego” była dyskusja nad wykonaniem budżetu za rok 2008 przez Ministerstwo Zdrowia. Oto posłowie Prawa i Sprawiedliwości skwapliwie uczepili się zastrzeżeń Najwyższej Izby Kontroli (nomen omen kontrolowanej przez polityków PIS) dotyczących programu trzyletniego (od 2007 roku) wsparcia bezpieczeństwa zdrowotnego. Program ten pozwalał Ministrowi Zdrowia, po ustaleniu kryteriów, przyznać pomoc finansową szpitalom na łączną kwotę bodajże 300 mln złotych. Zarzuty NIK dotyczyły m.in. podstawy prawnej (pieniądze wydawano nie na podstawie ustawy, tylko w wyniku uchwały Rady Ministrów). Posłowie z PIS zapomnieli, że to za ich rządów i z inicjatywy ówczesnego wicepremiera Gosiewskiego powstała ta uchwała. Stare porzekadło mówi: przyganiał kocioł garnkowi…
Ewa GWIAZDOWICZ

Archiwum