16 lipca 2009

Rocznik 1959

50 lat minęło jak jeden dzień. Na początku było nas ponad 560 studentów na wydziałach ogólnym, pediatrycznym i stomatologicznym. Dotrwało do końca studiów (1959) 549. Dzięki integracyjnym wysiłkom naszych „wodzirejów”: Marysi Głogowskiej i Andrzeja Martynowskiego, mogliśmy, po 50 latach, spotkać się w przestronnej sali balowej w jednym z budynków przy ul. Żwirki i Wigury.
Na koleżeńskie spotkanie stawiło się ponad 170 koleżanek i kolegów. W holu-recepcji otrzymaliśmy plakietki z nazwiskami, co było jednoznaczne z wejściem na salę, gdzie czekały na nas zastawione stoły.
W holu zebrał się tłum. Wszyscy nawzajem staraliśmy się po tylu latach rozpoznać. Nie było to łatwe. Sam, bez trudu, rozpoznałem około 1/3 koleżanek i kolegów, w drugiej 1/3 miałem wątpliwości, a ostatniej 1/3 w ogóle nie poznałem. Plakietki z nazwiskami znacznie sprawę ułatwiły.
Pierwszą osobę, którą przy wejściu spotkałem, był Andrzej Kidawa, znakomity urolog, lekarz-humanista. Wchodząc głębiej, zobaczyłem Basię Paskudzką. Wpadliśmy sobie nawzajem w objęcia. „Basiu – powiedziałem – czy wiesz, że na pierwszym roku studiów podkochiwałem się w tobie ?”. Ona skromnie odrzekła: „Ja też…” Trzeba było czekać 50 lat, aby to usłyszeć. Nie ukrywam, że wszyscyśmy się postarzeli i zmienili. Nieubłagany czas zrobił swoje. Przewiduję, że Krzysio Galus, który jest profesorem geriatrii, będzie miał sporo pracy.
Z naszego rocznika wyszło kilku znakomitych profesorów, oprócz wspomnianego już Krzysia Galusa, Jacek Gryglewicz, Romek Lorenc i Marian Szamatowicz. A propos, Marian jest znakomitym ginekologiem i niekwestionowanym autorytetem w stosowaniu metody zapładniania
in vitro.
Setkom kobiet przywrócił wiarę w możliwość urodzenia dziecka. Powiedziałem mu: „Marian, zrobiłeś wspaniałą robotę i za to należy ci się wieczna chwała – jesteś dumą naszego rocznika”.
Kiedy w sali balowej zasiedliśmy przy zastawionych stołach, na scenę wkroczyli nasi „wodzireje”, wspomniani już Marysia Głogowska i Andrzej Martynowski. Po powitaniu i uczczeniu minutą ciszy zmarłych koleżanek i kolegów oraz wysłuchaniu komunikatów rozpoczęliśmy rozmowy i koleżeńskie wspomnienia. Nie ukrywaliśmy, że przeciętna naszego wieku to 70 lat.
Wyściskałem się z wieloma koleżankami, a najmocniej z Basią Chełstowską, starościną mojej grupy. Basia dostała czerwony dyplom i po krótkim pobycie w Polsce wyjechała do Szwecji, gdzie jest wziętym anestezjologiem.
Przyjechali też inni koledzy z zagranicy, m.in. Jurek Brzeski, który przyleciał aż z Calgary w Kanadzie.
Po posiłku, wspomaganym winem, postanowiliśmy spotkać się za rok, kiedy to wręczą nam ponownie (po 50 latach) dyplomy. A w ogóle to było super i po pierwszym szoku oswoiliśmy się z naszym podstarzałym wyglądem. Oczywiście, mam na myśli kolegów, bowiem kobiety, jak powszechnie wiadomo, prawie nigdy się nie starzeją.

Jerzy BOROWICZ

Archiwum