22 kwietnia 2010

NFZ-owskie akrobacje

Krzysztof Makuch

Dobrze funkcjonujące systemy opieki zdrowotnej oparte są na równych prawach i obowiązkach pacjentów, świadczeniodawców, płatników oraz nadzorującego system państwa. Ta oczywista reguła nie dotyczy, niestety, opieki zdrowotnej w Polsce. Jego grzechem głównym jest monopolistyczna pozycja płatnika, który staje się kreatorem polityki zdrowotnej pozbawionym właściwego nadzoru, z bardzo słabą pozycją świadczeniodawców z drugiej strony.
Oceniając system opieki zdrowotnej w Polsce z punktu widzenia finansów publicznych, mamy: świetnego, trzymającego reżim płatnika (fenomenalne państwo), które przy jednych z najniższych w Europie nakładach na służbę zdrowia, zapewnia tak wysoki poziom opieki zdrowotnej, pacjenta, który bez formalnego współpłacenia ma prawo do praktycznie wszystkich świadczeń, i tego najgorszego, bo zadłużonego świadczeniodawcę. Winą za ten stan rzeczy należy obarczyć dyrektorów szpitali, którzy nie radzą sobie z rozrzutnymi lekarzami. Trzeba ich więc ukarać albo wymienić. Takie rozumowanie niestety pokutuje u naszych decydentów i zamiast rzeczowej analizy prowadzi do ciągłej rotacji na stanowiskach menedżerskich. Tymczasem działania NFZ – które pod pozorem racjonalizacji wydatków wprowadzają chaos – uniemożliwiają prawidłowe zarządzanie. Na spotkaniu dyrektorów placówek, których organem założycielskim jest samorząd województwa mazowieckiego, padały liczne tego przykłady. Częste zmiany w systemie rozliczeń JGP wymagają regularnego szkolenie personelu i inwestycji w systemy informatyczne, co prowadzi do utrudnień w uzyskaniu pełnej refundacji wykonanych świadczeń oraz zaplanowaniu realnych dochodów. Od stycznia br. zmieniono naliczanie wag punktowych, powodując obniżenie cen jednostkowych, zwłaszcza w kardiologii, laryngologii i neurologii. Od kwietnia obniżenie wag punktowych ma dotyczyć większości oddziałów zabiegowych. Rozliczanie w terminie półrocznym ograniczy rozłożenie realizacji kontraktu wynikającego z okresu wakacyjnego. I wszystko to, pod szyldem poprawy jakości leczenia, prowadzi jedynie do jednego celu – by jak najmniej zapłacić świadczeniodawcy. Brak w systemie ustawowej reprezentacji świadczeniodawców uniemożliwia jakiekolwiek negocjacje, a każdy dyrektor sam w starciu z monopolistą jest z góry na przegranej pozycji. Przy braku właściwego nadzoru ze strony resortu, pozostaje tylko droga sądowa. Ale jest to droga przez mękę. Nawet mimo zwycięstwa, sytuacja pozostaje na kolejne lata podporządkowana regułom konstruowanym przez NFZ. Mam nadzieję – do czasu! Warto o tym ciągle przypominać politykom, a dyrektorom życzyć (nie tylko z racji Świąt Wielkanocnych) powrotu do normalności.

Archiwum