24 lutego 2011

Haiti, tam kobiety rodząc śpiewają

Zdjęcie przedstawia taras, widać niskie budynki, tropikalną roślinność, w tle błyszczy zatoka. – Ulubione miejsce, można było pospać – śmieje się czwórka lekarzy i dwoje położnych. Zdjęcie wygląda jak pamiątka z wakacji, z kompleksu hotelowego w tropikach. Jednak postać odpoczywająca na plastikowym krześle ma na sobie szpitalne ubranie. Twarz drzemiącego nie przypomina też twarzy wypoczętego turysty. Ktoś uchwycił odpoczynek Radka w przerwie w pracy.

Na zdjęciu nie widać zniszczeń. Trudno uwierzyć, że to Haiti, Port-au-Prince we wrześniu 2010 roku – osiem miesięcy po trzęsieniu ziemi, które zabiło ponad 220 tysięcy ludzi. Szpital Św. Damiana, na którego terenie znajduje się taras, kataklizm szczęśliwie ominął.
– Byliśmy „na gwizdek”. Nie mogliśmy wyjść ze szpitala, jak coś się działo, trzeba było tam biec. Czasami wyrywaliśmy się do włoskich karabinierów – tłumaczy Monika.
Też są z nimi zdjęcia. Karabinierzy byli uzbrojeni. Na Haiti stacjonują wojska ONZ, by patrolować i utrzymywać porządek w mieście i na wyspie. Ich obecność i pełne uzbrojenie sprawiają wrażenie stanu wojennego. – Ani oni, ani my, ani haitańscy lekarze nie byliśmy do końca przekonani, że jest to zasadne – mówi Monika. Ci, do których przychodzili polscy medycy w ramach relaksu, pełnili warty przy bramie wjazdowej do szpitala. – Wszyscy, którzy wchodzili na teren szpitala, byli sprawdzani. Nie było jednak żadnych awantur. Wszyscy spokojnie czekali na swoją kolej – mówi Piotr.

Szpital
Szpital Św. Damiana to jedna z dwóch placówek medycznych na Haiti, w których pacjenci nie płacą za swoje leczenie. Początkowo był to świetnie wyposażony 120-łóżkowy szpital pediatryczny. Budowę części ginekologiczno-położniczej rozpoczęto jeszcze przed trzęsieniem ziemi. Po kataklizmie prace przyspieszono. To właśnie na nowo powstałym, stale rozrastającym się oddziale położniczym i oddziale patologii ciąży pracowali polscy wolontariusze: lekarze – Monika Przybyłkowska, Marzena Piasecka, Piotr Klimas, Maciej Gawlak oraz położni – Radosław Niedźwiedź i Anna Soszyńska. Na oddziale odbywało się kilkanaście porodów na dobę.

Father Rick
Ojcem wielu przedsięwzięć mających na celu pomoc Haitańczykom jest zakonnik Richard Frechette – lekarz, matematyk i filozof. Jest to jedna z najbardziej rozpoznawanych postaci na Haiti. – Wszyscy wiedzą o Father Rick – mówi Radek. Wspomina, jak szpital opuszczała Haitanka z noworodkiem. Poskarżyła się, że właściwie nie ma dokąd wrócić, ma zniszczony namiot. – Father Rick przyniósł jej zaraz nowy – mówi Radek.
Urodzony w 1953 r. Richard Frechette ukończył filozofię i matematykę. Kiedy wstąpił do zakonu, podjął studia teologiczne. Święcenia kapłańskie uzyskał w 1979 r., a w 1983 r. rozpoczął pracę w Meksyku, w sierocińcu zamieszkiwanym przez około 1000 dzieci. Kilka lat później był już na Haiti, gdzie zakon Sióstr Miłosierdzia Matki Teresy niósł pomoc dzieciom, których matki zmarły w połogu lub w czasie porodu. Wiele z tych dzieci było zakażonych wirusem HIV. Wkrótce na Haiti działał sierociniec zarządzany przez ojca Richarda Frechette’a. Obecnie przebywa w nim około 450 dzieci. Father Rick nie opuścił Haiti nawet wtedy, gdy sytuacja na wyspie wymykała się spod kontroli. W odpowiedzi na naciski, by ewakuować się z uwagi na zwiększające się ryzyko, mówił: „Jaki pasterz zostawia swoje stado, gdy zbliżają się wilki?”.
Po pewnym czasie pojechał jednak do USA, ale tylko po to, by ukończyć studia medyczne, by efektywniej nieść pomoc Haitańczykom jako lekarz. Dyplom lekarza medycyny otrzymał w 1998 r. Wkrótce zarządzał Szpitalem Św. Damiana.

Poza szpitalem
Kolejne zdjęcia – ciągnące się kilometrami szałasy, z byle czego zbudowane chatki. Mnóstwo śmieci. Trzy, cztery razy w tygodniu polscy lekarze wyjeżdżali zadaszoną ciężarówką ze szpitala, by w prowizorycznych przychodniach badać pacjentki przenośnym usg i udzielać porad. Zawsze już czekały, od samego rana – cierpliwie. W razie konieczności lekarze kierowali zagrożone kobiety do szpitala. Seria zdjęć z polami prowizorycznych chatek, szałasów czy namiotów pochodzi właśnie z takich wyjazdów. Wszędobylski brud i śmieci; koszy na odpadki nie ma. W tych warunkach są dramatyczne problemy z wodą, za którą wielu Haitańczyków musi drogo płacić. Tę do picia kupuje się w torebkach foliowych.
– Z miejsc o takich warunkach przychodziły do nas pacjentki. I były zawsze czyste, umyte – mówi z naciskiem Piotr.
O skutkach braku powszechnego dostępu do wody i kanalizacji czytamy dziś w gazetach. Zmarłych z powodu cholery przybywa.

Pacjentki
Słuchamy nagrania z sali porodowej. Jęki rodzącej przechodzą w gardłowy, zawodzący, piękny śpiew. – To było typowe – mówi Monika Przybyłkowska. Muzyka jest światem Haitańczyków, potomków niewolników, których całymi dziesięcioleciami przywożono na wyspę.
Typowe jest również to, że wyroki losu przyjmuje się z pokorą. – Widziałam kobiety, które urodziły martwe dziecko. Żadnych łez, niemal żadnych reakcji, czasem tylko na chwilę zastygały, jakby były nieobecne – opowiada. – Żyją chwilą. Ważne jest to, co teraz. Są bardzo sympatycznymi, otwartymi ludźmi – dodaje Anna. Radość jest częścią ich życia, śpiewają i tańczą w każdej nadarzającej się chwili.
Radek wpadł na pomysł, by kupować dzieciakom lizaki.
W małej amerykańskiej kantynie, odkąd pomysł zaczął realizować, lizaków zaczęło brakować. – Ale nie dla Radka – zastrzega Piotr. Radek przynosił lizaki do szpitala i w kolejce po nie ustawiali się wszyscy pacjenci, także dorosłe kobiety.
Na innym zdjęciu roześmiane twarze i mężczyzna z gitarą – Alen, Francuz, który kiedyś pracował w korporacji, a teraz jest wolontariuszem. Nie ma wykształcenia medycznego, lekarstwem przez niego aplikowanym jest zabawa. A do zabawy pacjentów i pacjentek – małych i dorosłych – namawiać nie trzeba. Podobnie jak i haitańskiego zespołu pracowników.
– Pacjentki okazywały nam zaufanie. Żadnych awantur czy skarg. Czekały cierpliwie na pomoc. Nie przychodziły z błahostkami. Tam pomaga się naprawdę chorej osobie. Zajmowaliśmy się medycyną, a nie zapisywaniem ton papierów – mówi Piotr.
Lekarze oceniają, że za pracę i pomoc, którą dawali, otrzymywali od Haitanek ogromną wdzięczność i życzliwość. Mieli wrażenie, że Haitanki bardziej szanują ich wysiłek niż pacjentki w Polsce. Podkreślają, że ani w pracy w szpitalu, ani poza nim nie spotkali się z żadną nieprzyjemną czy niebezpieczną sytuacją, chociaż wiadomo, że na Haiti, zwłaszcza po zmroku, nie jest bezpiecznie.

– Tu było miejsce na prawdziwą kliniczną medycynę – dodaje Monika. – Ważne było oko i doświadczenie. Kiedyś przy mnie haitański lekarz u pacjentki rozpoznał listeriozę niemal na pierwszy rzut oka. Badania potwierdziły jego diagnozę.
Pracy bardzo dużo, rozmaitej. Były takie dyżury, kiedy na bloku porodowym nie było położnej.
Antybiotyki – prawie niestosowane. Pacjentki – szczupłe i silne. Noworodki – małe: waga 2500-2800 g. – W ciągu dwóch tygodni miałem tylko dwa nacięcia krocza – mówi Maciek. Powikłania – najczęściej nadciśnienie ciążowe. Anestezjolog – czasami trudno dostępny. – O północy musieliśmy zrobić cięcie cesarskie, a anestezjolog mógł przyjść dopiero za pięć godzin – wspomina. Doczekali, utrzymując kobietę na lekach przeciwskurczowych. – Udało się – mówi.
A Monika dodaje, że haitańskim pacjentkom brzuchy goiły się „jak na psie”.
Najgorsze były donoszone ciąże obumarłe, których – w porównaniu do Europy – było „sporo”. Przyczyna to brak nadzoru nad ciężarnymi, który jest w krajach rozwiniętych. – Porody martwych dzieci, kilka tygodniowo, które wszyscy obserwowaliśmy, zrobiły na nas ogromne wrażenie – mówi Monika.
Wielkim utrudnieniem w pracy była bardzo mała ilość leków i sprzętu potrzebnego w sytuacjach nagłych i niebezpiecznych. W razie krwotoku położniczego czy stanu zagrożenia życia trzeba było zdać się na naturę. OIOM-u nie było. Dla europejskiego lekarza to olbrzymie doświadczenie nie tylko zawodowe, ale i życiowe.

Haiti – parę faktów
Nawet przed kataklizmem Haiti było jednym z najbiedniejszych krajów świata. Średnia długość życia nie przekracza tam 54 lat. Przyczynia się do tego jeden z najwyższych na świecie wskaźników umieralności dzieci poniżej 1. roku życia – 80,4 na 1000 żywych urodzeń. Jeśli dziecko przeżyje pierwszy rok, potem nie jest wiele lepiej: niemal połowa śmierci na Haiti to zgony dzieci poniżej 5. roku życia. Śmiertelność okołoporodowa matek wynosi 523 zgony na 100 000 porodów. Populacja osób powyżej 64. roku życia stanowi zaledwie ok. 4 proc. Roczny wydatek na opiekę zdrowotną na Haiti to ok. 5,6 PKB, ale tylko niespełna 38 proc. tej wartości stanowią wydatki publiczne, resztę płacą pacjenci z własnej kieszeni bądź międzynarodowe organizacje charytatywne. Przed kataklizmem tylko 46 proc. ludności miało dostęp do wody. Prawie 80 proc. społeczeństwa na Haiti żyje poniżej granicy ubóstwa (dane WHO).

Dzieci
Na niektórych zdjęciach widać makabrycznie wyniszczone dzieci. – Ogromne wrażenie zrobił na mnie brak praktycznej opieki nad noworodkami. Na Haiti podejście jest takie: albo dziecko da sobie radę, albo nie. Serce się kraje, bo były tam dzieci, które mogły przeżyć, gdyby była dla nich lepsza opieka – mówi Monika.
– Naprawiłem inkubator w nocy, był potrzebny dla dziecka – wspomina Radek. – Rano przychodzę, inkubator pusty. Zepsuł się? – pytam. Nie, dziecko nie żyje.
Radek jest położnym, ale na Haiti zajmował się więcej noworodkami niż porodami. Wszyscy przekonują, że jest tam olbrzymie pole do popisu dla neonatologów i pielęgniarek noworodkowych. W tych dziedzinach personelu brakuje najbardziej.
Zdjęcia dwóch noworodków. – To te bliźniaki, wcześniaki, które ratowaliśmy – mówi Monika. Jeden ważył 1100 g, drugi – 1200 g. – Jednego reanimowałem już na sali noworodkowej, ale nie udało się – dodaje Radek.

Co dalej?
Wyjazd na Haiti był możliwy dzięki prof. Bogdanowi Chazanowi, dyrektorowi Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie. Profesor współpracuje z katolicką organizacją specjalistów medycyny MaterCare International zajmującą się wolontariatem lekarzy, pielęgniarek i położnych w krajach, gdzie małe dzieci i ich matki nie mają dostępu do profesjonalnej opieki medycznej. Medycy mają opłacony przelot i pobyt, za pracę podczas krótkich misji nie otrzymują wynagrodzenia.
Wszyscy chcieliby wrócić. Radek 1 grudnia wybiera się tam na cały rok.
– Po takim wyjeździe zmienia się perspektywa. Utyskiwałem, że mam bardzo stary samochód. A teraz myślę – i co z tego? – śmieje się Piotr.

Justyna Wojteczek

Haiti nadal czeka na wolontariuszy. Przelot i pobyt jest opłacany przez organizację MaterCare International. Kontaktować należy się z organizacją (www.matercare.org) lub z prof. Bogdanem Chazanem, dyrektorem Szpitala Św. Rodziny w Warszawie.

Archiwum