17 maja 2011

Polska choroba nieufności

Do podjęcia tematu nowych przepisów dotyczących dokumentacji medycznej skłoniły redakcję „Pulsu” sygnały o niepokoju wśród lekarzy, wywołanym przez te regulacje. Z ust do ust podawali sobie informację, że muszą wezwać do końca czerwca wszystkich pacjentów, żeby uzyskać od nich trzy dokumenty wymagane nowym rozporządzeniem w sprawie rodzajów i zakresu dokumentacji medycznej oraz sposobu jej przetwarzania.

Wielkopolskie Porozumienie Zielonogórskie obliczyło nawet, że „praktyka, która ma 4 tys. zadeklarowanych pacjentów, będzie musiała zużyć na ten cel i ponieść koszt: 12 000 arkuszy papieru (24 ryz papieru), 6 tonerów oraz opłacić dodatkowo zatrudnionego pracownika”.
Co skłoniło lekarzy do przekazywania tych niemal hiobowych wieści? Z jednej strony wymóg pobrania od pacjentów stosownych oświadczeń i upoważnień, z drugiej – termin wejścia w życie nowego rozporządzenia oraz okres przejściowy, który zezwala na prowadzenie dokumentacji medycznej według starych przepisów do końca czerwca właśnie.
W nowych przepisach nie ma nawet jednego zdania na temat obowiązku „uzupełnienia” dokumentacji o upoważnienia i oświadczenia pacjentów, którzy od lat są zapisani do praktyki lekarza rodzinnego bądź jakiegokolwiek innego. Mowa jedynie o tym, że do dokumentacji indywidualnej „dołącza się”: upoważnienie konkretnej osoby bliskiej do otrzymywania informacji o stanie zdrowia i udzielonych świadczeniach, upoważnienie takiej osoby do otrzymywania dokumentacji medycznej pacjenta, a także zgodę na przeprowadzenie badania lub na poddanie się procesowi leczenia. Pod koniec rozporządzenia widnieje data wejścia tych przepisów w życie: 1 stycznia 2011 r., oraz wspomniany okres przejściowy. To oznacza, że każdy pacjent, który pojawi się w gabinecie lekarskim po tej dacie, powinien podpisać stosowne upoważnienia. Ni mniej, ni więcej.
Ta sytuacja pokazuje jednak, że „źle się dzieje w państwie duńskim”. Psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński na podstawie przeprowadzanych w Polsce badań wysnuwa wniosek, że żyjemy w kraju o bardzo niskim – w porównaniu z innymi państwami europejskimi – kapitale społecznym. Jego istota to zdolność ludzi do współpracy, którą można mierzyć poziomem zaufania do innych i do instytucji, aktywnością społeczną itp. „Nieufność od dawna zacementowała się w samym jądrze polskiej tożsamości” – mówił profesor w wywiadzie dla „Polityki”.
Wygląda na to, że także wielu lekarzy odznacza się tą fatalną dla Polski cechą: nieufnością. Ukształtował się manichejski podział na „nas” i „onych”. My – to lekarze; oni – to urzędy: Narodowy Fundusz Zdrowia, Ministerstwo Zdrowia i wszelkie inne instytucje. W tym dualnym świecie króluje podejrzliwość, której naczelną zasadą jest wzajemne przypisywanie złych intencji. I trzeba przyznać, że gra toczy się w najlepsze. NFZ prowadzi drobiazgowe kontrole, traktując lekarzy jak potencjalnych oszustów. Lekarze, nauczeni doświadczeniem, w informacjach, jakie dostają, dopatrują się jedynie kruczków prawnych, które zostaną wykorzystane przeciwko nim. Nie da się inaczej wytłumaczyć komunikatu wielkopolskich lekarzy.
Nowe przepisy o dokumentacji nie wprowadzają rewolucyjnych zmian. To, że lekarz jest zobowiązany do uzyskania upoważnień od pacjenta, działa tylko na jego korzyść. Pacjenci bowiem także są skażeni polską chorobą nieufności i coraz częściej skarżą lekarzy. Jedno z pierwszych pytań sądu brzmi: czy dokumentacja medyczna była prowadzona prawidłowo? Jeśli nie była, lekarz znajduje się na równi pochyłej.
Pamiętajmy, że istnieją ogólne zasady prawne. Jedna z nich brzmi: prawo nie działa wstecz. Czytając przepisy, warto pamiętać, że nie wiszą w próżni i są powiązane z innymi. Na przykład z konstytucją.

Justyna Wojteczek

Archiwum