21 maja 2011

Recepta od ręki

Paweł Walewski

W pakiecie Ewy Kopacz ustawą wzbudzającą najwięcej kontrowersji jest projekt dotyczący zmian w refundacji leków. Toczą o niego bój firmy farmaceutyczne, hurtownicy i aptekarze, ale zapisy – choć w mniejszym stopniu odnoszą się do praktyk lekarskich – zmienią zwyczaje także w ordynacji. Ministerstwu zależy na tym, aby farmaceuci nie tylko mogli proponować pacjentom tańsze odpowiedniki refundowanych leków, lecz wręcz czuli taki przymus. A z przestrzegania tego obowiązku rozliczy ich NFZ, z którym każda apteka będzie musiała podpisać stosowną umowę. Jak przełoży się nowe prawo na codzienną praktykę? Już dziś ofiarą rozdźwięków między decyzjami lekarzy a czynnościami aptekarskimi bywają pacjenci, którym odmawia się zrealizowania recepty z bardzo prozaicznych powodów. Błędy w numeracji, datach, dawkowaniu, a nawet w nazwach leków. Pośpiech lub niestaranność skazują chorych na nieprzyjemne sytuacje w aptekach, bo prawo, a nie zła wola aptekarza, zabrania wydania refundowanego preparatu. Nadchodzą czasy, kiedy podważanie lekarskich decyzji stanie się jeszcze częstsze.
W tej sytuacji wypadałoby powrócić do tzw. opieki farmaceutycznej, której ideę już dawno zapisano w prawie, lecz nikt nie zawraca sobie nią głowy. Lekarze nie widzą potrzeby, by traktować aptekarzy jak partnerów podczas prowadzenia kuracji chorego. W ilu szpitalach korzysta się z porad szpitalnego farmaceuty? W lecznictwie otwartym, zwłaszcza w dużych miastach, aptekarze i lekarze to dwa kompletnie różne światy. A opieka farmaceutyczna – którą wdrożono na razie w pięciu aptekach w woj. lubuskim – polega na tym, że aptekarz prowadzi kartoteki pacjentów, zapisuje w nich wydane im leki, przypomina o konieczności przedłużenia kuracji, a nade wszystko ściśle współpracuje z lekarzami. U nas to wciąż nie do pomyślenia, by na przykład w Warszawie zmusić pacjentów do wyboru jednej apteki (tak jak istnieje przymus posiadania lekarza rodzinnego). Ale czy to nierealne? Nowa ustawa refundacyjna kładzie kres akcjom promocyjnym leków objętych refundacją, więc jeśli będą miały w każdej aptece identyczną cenę, łatwiej wyobrazić sobie sytuację, kiedy chory realizuje recepty w jednym punkcie, a nie biega z nimi po całym mieście.
Na razie zaledwie 9 proc. przewlekle chorych – głównych adresatów opieki farmaceutycznej – ma o niej jako takie pojęcie. 57 proc. osób ocenia tę ideę pozytywnie, natomiast 13 proc. odniosło się do niej w sondażu TNS OBOP z dezaprobatą. Argumentowano, że tego typu usługa oznacza wchodzenie w kompetencje lekarza, którego zalecenia są w pełni wystarczające. Ciekawe, co sądzą na ten temat sami zainteresowani? Coraz częściej się zdarza, że bezkrytyczni i leniwi pacjenci najchętniej całą wiedzę o lekach zdobywaliby u Goździkowej lub doktora Google’a. Tylko kto potem musi leczyć powikłania wynikłe z tej nadętej wiary w zbawczą moc medykamentów i nieokiełznanej reklamy?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum