27 czerwca 2011

Wspaniali i niezapomniani (cz. 4). Studia medyczne w latach 1941-1949

W ciągu ostatnich kilku lat ukazało się w „Pulsie” wiele tekstów, których tematem przewodnim było życie lekarzy, zebranych w rozmaite cykle, z których „Sagi rodzinne”, oparte na zakorzenionej w lekarskich rodzinach tradycji powołania, były najdłużej kontynuowane. Cykl wciąż nie jest zamknięty. Wszystkie teksty mają wspólny mianownik i aspirację – pragnienie zachowania od zapomnienia wydarzeń i postaw będących podstawą etyki zawodu lekarza. Na tle trudnych sytuacji politycznych oraz zawiłości dziejów ukazujemy losy jednostek i ich zmagania, dające świadectwo wspaniałości lekarskiego stanu, oraz wskazówki, jak nawet w najtrudniejszej rzeczywistości być aktywnym i zachować godność. Także tekst poniżej, będący w gruncie rzeczy przesłaniem do młodego pokolenia, jest zwróceniem uwagi i przypomnieniem wartości, które obok technologii, odkryć naukowych, profesjonalizacji i aspektów materialnych – właściwych współczesności – stanowią o istocie „bycia lekarzem”. Część I i II wydrukowaliśmy w nr 6-7/2010 i 12/2010-1/2011 r. kb

kb

Studia medyczne w latach 1941-1949
Irena Ćwiertnia-Sitowska

Od 1943 r. uczęszczaliśmy do Szpitala Dzieciątka Jezus na wykłady z chirurgii. Odbywały się raz w tygodniu, w olbrzymiej sali z piętrowo umieszczonymi ławami. Prowadził je dr med. Marian Stefanowski. Potrafił wspaniale przemawiać, wszyscy słuchali z wielkim zainteresowaniem. Półtorej godziny wykładu mijało jak chwila. Podczas powstania warszawskiego operował rannych w szpitalu na ul. Lwowskiej. Po zakończeniu działań wojennych został powołany na stanowisko profesora i prowadził działalność naukową w Łodzi.
Zaraz po wyzwoleniu wykłady z chirurgii wygłaszał na ul. Boremlowskiej prof. Jan Mossakowski (1885-1974). Przed wojną, od 1934 r., prowadził oddział chirurgiczny w Szpitalu Przemienienia Pańskiego. Nominację na profesora nadzwyczajnego otrzymał w listopadzie 1944 r., po wkroczeniu Armii Radzieckiej na Pragę. U tego profesora zdawałam egzamin z chirurgii.
Podczas okupacji nie było ścisłego rozgraniczenia między chirurgią i ginekologią. Ginekolodzy często odwiedzali nasz oddział. Pewnego razu wydarzyła się niesłychana pomyłka.
U pacjentki, która dziwnym trafem znalazła się na naszym oddziale chirurgicznym, po zbadaniu podejrzewano obumarły płód. Podczas zabiegu okazało się, że nie była to ciąża. Wezwano natychmiast ginekologów: dr. Kazimierza Anusiaka i dr Zofię Borkowską. Przystąpili do stołu operacyjnego i wyłonili olbrzymi guz. Pragnąc uniknąć ewentualnych przerzutów, usunięto przydatki in toto.
Mimo że odbywaliśmy praktykę na chirurgii, uczono nas także badania ginekologicznego. Z grona lekarzy najbardziej interesował się ginekologią dr Ireneusz Roszkowski (1909-1996). Stale odwiedzał chirurgię. Uważał, że podstawą dla ginekologa jest gruntowna znajomość tej dziedziny. Często dyżurował na naszym oddziale w nocy. Był dyspozycyjny, gdyż nie miał własnego mieszkania i mieszkał w szpitalu, w pomieszczeniu na strychu. Na dyżurach opowiadał, że wciąż pogłębia swoją wiedzę z dziedziny ginekologii, że ma już przygotowaną nie tylko pracę doktorską, ale nawet habilitacyjną. Okazało się, że faktycznie tak było. W krótkim czasie po wyzwoleniu został kierownikiem kliniki położniczo-ginekologicznej i profesorem.
Często zostawałam na dyżurach w szpitalu. Czułam się w nim bezpieczniej niż w domu, ze względu na anonimowe donosy dotyczące mojej osoby, przysyłane dwukrotnie do gestapo. Przyniósł je listonosz do mojej mamy na ul. Przebieg 1 i poinformował, że zostały wyłowione z korespondencji adresowanej na al. Szucha. Wyjaśnił, że na terenie urzędu pocztowego działa tajna komórka, która przechwytuje podobne pisma. Po tym wydarzeniu żyłam w niepewności, czy kolejny list nie dostał się w ręce gestapowców, i wolałam przebywać poza domem.
Naszej grupie umożliwiano czasem wstęp na „czystą” salę operacyjną. Po raz pierwszy oglądałam tam zabieg cesarskiego cięcia. Podczas operacji pacjentka straciła ogromną ilość krwi. Wydawało się, że całkowicie się wykrwawi. Następnego dnia na obchodzie ze zdumieniem stwierdziłam, że operowana kobieta czuje się dobrze. Stało się to dzięki cudownej zdolności regeneracyjnej organizmu.
Na „czystej” sali kilkakrotnie przyglądałam się trepanacji czaszki. Zabiegi wykonywał neurochirurg doc. Aleksander Domaszewicz (1887-1948). Podczas operacji zawsze występowało silne krwawienie. W tym okresie nie dysponowano nowoczesnym sprzętem, dlatego często z powodu ogromnego krwawienia, niedającego się opanować, zabieg kończył się zgonem na stole operacyjnym. Byłam świadkiem dwóch takich przypadków.
Od stycznia 1943 r. uczęszczaliśmy na ul. Oczki na wykłady z fizykoterapii. Prowadził je dr Adam Soszka (1902-1995). Demonstrował działanie różnych aparatów stosowanych w terapii.
W tym samym okresie mieliśmy wykłady z pielęgniarstwa na Karowej 12. Prowadziła je dyrektorka szkoły pielęgniarskiej, szarytka ze Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo, arystokratka z pochodzenia, Wanda Żórawska (zm. 1996 r.). Cechowały ją nienaganne maniery. W stosunku do młodych zakonnic-uczennic była ogromnie wymagająca. Po jej szkoleniu i nauce stawały się świetnymi instrumentariuszkami. Precyzyjnie potrafiły się posługiwać nożyczkami i pęsetami. Nasza grupa uczyła się tych umiejętności od sióstr szarytek. Niełatwe było żonglowanie narzędziami w taki sposób, aby przy czynnościach pielęgnacyjnych nie sprawiać choremu dodatkowego bólu.
Od lipca 1943 r. uczęszczałam do kliniki neurologicznej przy ul. Nowogrodzkiej. Prowadził ją prof. Adam Opalski (1897-1963). Starszymi asystentami były: dr med. Maria Filipowicz (1914-1991), dr med. Halina Kistelska (1914-1997), późniejsza żona prof. Jana Nielubowicza, oraz dr med. Irena Hausmanowa (ur. 1917 r.), która obecnie pracuje w Instytucie Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN im. Mirosława Mossakowskiego). Profesor przydzielił mnie do dr Hausmanowej. Była przyjazna studentom i dobrze tłumaczyła zawiłości neurologii.
Po sześciotygodniowej praktyce zdałam egzamin u bardzo sympatycznego profesora Opalskiego, który rozumiał nasze przerażenie spowodowane mnogością szlaków nerwowych w ludzkim organizmie.
Wykłady z chorób wewnętrznych miałam na ul. Nowogrodzkiej w II klinice prowadzonej przez prof. Witolda Orłowskiego (1874-1966). Sala wykładowa nosząca imię Antoniego Gluzińskiego (1856-1935), bardzo wysoka, miała ławy usytuowane prawie prostopadle. Z góry obserwowaliśmy leżącego na dole, na wózku, pacjenta. Profesor, krążąc wokół niego, omawiał przypadek chorobowy. Cichym, spokojnym głosem, z wielką dokładnością opisywał objawy. Cieszył się wielkim uznaniem wśród pracowników, ale jego wykłady, mimo profesjonalizmu, nie były porywające. Nie zachwyciły mnie.
Aby pogłębić wiedzę z dziedziny anatomii prawidłowej, po zakończeniu praktyki u doc. Butkiewicza, 26 sierpnia 1943 r. rozpoczęłam kurs w Anatomicum na ul. Chałubińskiego. Na pierwszym roku w szkole doc. Zaorskiego nie mieliśmy ćwiczeń w prosektorium z anatomii prawidłowej, nie zdołano ich zorganizować dla tak dużej liczby słuchaczy.
30-osobową grupą udawaliśmy się do podziemia Anatomicum. Zamykano nas na klucz. Nikt nie mógł się dowiedzieć o naszym zgromadzeniu. Opiekował się nami dr med. Zbigniew Wojciechowski, asystent prof. Edwarda Lotha.
Codziennie spotykaliśmy się przy ogromnych pojemnikach obitych blachą, by wyławiać zatopione w roztworze formaliny poszczególne części tułowia. Musieliśmy je preparować za pomocą skalpela i pęsety. Po opracowaniu przydzielonego preparatu zdawaliśmy kolokwium u dr. Wojciechowskiego. Na jednym z nich zapytał o jakiś processus (wyrostek). Szukaliśmy go z mozołem, ale bez powodzenia. Okazało się, że doktor z nas zażartował, gdyż poszukiwanego wyrostka kostnego w ogóle nie było. Po kilku tygodniach musieliśmy przerwać tajne zgromadzenia w piwnicy, gdyż Niemcy za-interesowali się osobą dr. Wojciechowskiego. Aby uniknąć aresztowania, musiał się z nami pożegnać i na pewien czas zniknąć z Warszawy.
Odwiedzałam też klinikę otorynolaryngologiczną, kierowaną przez prof. Antoniego Dobrzańskiego (1893-1953), bardzo eleganckiego i sympatycznego pana. Przyglądałam się wyłuskiwaniu migdałków podniebiennych oraz punkcjom zatok, leczącym stany zapalne. Nasz kolega z roku Henryk Czarnecki czuł się w klinice jak u siebie w domu. Upodobał sobie ten dział medycyny. Prof. Dobrzański był z tego bardzo zadowolony, gdyż mało było w Polsce lekarzy wyspecjalizowanych w tej dziedzinie. Zainteresowanie kolegi zaowocowało w przyszłości zdobyciem katedry.
Przy końcu stycznia 1944 r. prof. Franciszek Czubalski, dyrektor naukowy Szkoły Sanitarnej, do której uczęszczaliśmy przez dwa lata, zorganizował kurs bakteriologii.
Dyrektorem Instytutu Higieny był prof. Feliks Przesmycki (1892-1974). Wykłady odbywały się na ul. Chocimskiej 24. Prowadził je prof. Witold Gądzikiewicz (1879-1992). Uczył nas rozpoznawać sfałszowane produkty spożywcze. Demonstrował miód czysty i sfałszowany. Pod lampą kwarcową pokazywał różnicę między prawdziwym masłem i podrobionym. Oglądaliśmy mak i pieprz – zanieczyszczone popiołem w celu zwiększenia wagi. Egzamin z higieny zdawałam w 1948 r. u prof. Marcina Kasprzaka (1888-1968), przedwojennego rektora; od 1949 r. był dziekanem Uniwersytetu Warszawskiego. Zwracał szczególną uwagę na znajomość budowy obiektów sanitarnych oraz na stosowanie norm żywnościowych.

Cdn.

Autorka jest lekarzem pediatrą.

Oprac. E. Dobrowolska

Archiwum