13 października 2011

Pamięci pomordowanych na Woli

Tego lata, 5 sierpnia, jak każdego roku od 66 lat, pracownicy Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc zebrali się o 7.30 na nabożeństwie w kaplicy szpitalnej, a następnie przeszli wraz z rodzinami pomordowanych na ul. Górczewską 32, na miejsce kaźni mieszkańców Woli oraz pracowników i pacjentów Szpitala Wolskiego.

Justyna Wojteczek

Pierwsza taka uroczystość odbyła się dokładnie rok po tragedii – w 1945 r. Pośrodku pustkowia – wszystkie budynki wokół zostały zburzone – postawiono drewniany krzyż z napisem: „Pamięci pracowników Szpitala Wolskiego i ludności Woli zamordowanych 5 sierpnia 1944 roku”.

Lata przedwojenne i okupacja
Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc – dawny Szpital Wolski – ma piękną historię. Powstał w 1877 r. To w nim doktor bakteriolog Odo Bujwid, jako pierwszy w Polsce, rozpoczął, w roku 1886, badania nad szczepionką przeciw wściekliźnie.
Edmund Biernacki, patolog i klinicysta, który pierwszy na świecie zaobserwował zjawisko przyspieszonego opadania krwinek w wielu chorobach, był ordynatorem Szpitala Wolskiego w latach 1897-1902.
Od początku placówka specjalizowała się w leczeniu gruźlicy i chorób płuc. W budynku przy Płockiej 26 Szpital Wolski rozpoczął działalność w 1935 r., po przeniesieniu z ufundowanego przez Stanisława Staszica Domu Zarobkowego przy ul. Okopowej.
W czasie II wojny światowej Szpital Wolski był siedzibą Wydziału Medycznego podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Medycynę w tym trudnym czasie studiowało tam ok. 150 młodych ludzi.
– Siedmiu z nich zostało potem profesorami – mówi prof. Jan Zieliński, lekarz, który w Instytucie Gruźlicy pracę rozpoczął w 1961 r. – To były bardzo dobre roczniki.
Personel szpitala zaangażował się w pracę konspiracyjną. Ratowano żołnierzy podziemnej armii. W Szpitalu Wolskim zmarł bohater Szarych Szeregów Jan Bytnar, „Rudy”, a także Bronisław Pietraszewicz, „Lot”, uczestnik akcji wykonania wyroku na generale Kutscherze. Leczono Stefana Smarzyńskiego, ps. Balon, rannego w słynnej, trwającej dwie minuty akcji „Góral”, podczas której oddział dyspozycyjny Kedywu KG AK – „Motor” uprowadził niemiecki samochód bankowy z pieniędzmi (105 mln zł!). Niezwykła jest historia grafika Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego, pracownika BIP KG AK. Został uwięziony na Pawiaku, gdzie polscy lekarze celowo zarazili go tyfusem. Z Pawiaka trafił do Szpitala Zakaźnego, w którym w odpowiednim czasie zaczął symulować atak wyrostka robaczkowego. Na „ostrego chorego” czekali już w Szpitalu Wolskim prof. Józef Grzybowski i dr Leon Manteuffel-Szoege. Przeprowadzili pozorowaną operację, w trakcie której pacjent został zamieniony na przygotowane zwłoki niedawno zmarłego mężczyzny. Lekarze oznajmili gestapo, że operację wykonano za późno i chory zmarł. W mieście ukazały się klepsydry Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego i odbył się jego „pogrzeb”. W ten sposób uratował życie. Po wojnie Miedza-Tomaszewski został profesorem ASP.
Szpital miał też swój udział w ratowaniu ludności żydowskiej. Dr Maria Werkenthin, która przed wojną doprowadziła do powstania w placówce jednego z najlepszych ośrodków radiologicznych w Polsce, w czasie okupacji tworzyła na zdjęciach rtg klatki piersiowej fikcyjną gruźlicę u Żydów, których chciano wyciągnąć z getta i umieścić w bezpiecznym miejscu.

Misja profesora
– W grudniu 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, wśród pracowników Instytutu Gruźlicy panowało przygnębienie. Byłem wtedy odpowiedzialny za organizację posiedzeń naukowych. Pomyślałem, że w czasie wojny nasz szpital przeszedł nieporównanie cięższą próbę. Jego pracownicy narażali i tracili życie za wolność Polski. Namówiłem więc osoby, które w czasie wojny pracowały w szpitalu, żeby opowiedziały te przeżycia na zebraniach, a następnie spisały swoje wspomnienia. Udało się. W 1990 r. wydany nakładem Czytelnika ukazał się „Szpital dobrej woli” – tak nazwała naszą placówkę pisarka Zofia Kossak-Szczucka – opowiada prof. Jan Zieliński. Musiała się w nim znaleźć data 5 sierpnia 1944 r.
Trzy dni wcześniej Hitler wydał obłędny rozkaz nr 1 o zniszczeniu Warszawy. Niemieccy żołnierze mieli zabijać wszystkich mężczyzn, „kobiety i dzieci usuwać” i palić domy. To, co stało się na Woli, nazywane jest obecnie „Rzezią Woli”.
– Nie chcę używać tego sformułowania. Ci ludzie umierali godnie – to była zagłada Woli – twierdzi prof. Jan Zieliński.
Zginęła 1/3 mieszkańców dzielnicy, ok. 50 tys. ludzi.
– Kiedy Niemcy wkroczyli do szpitala, próbowano z nimi pertraktować, tłumaczyć, że na terenie placówki nie ma „partisanen”, są tylko chorzy na gruźlicę, że szpital jest chroniony Konwencją Genewską. W odpowiedzi oficer SS zabrał dyrektora szpitala Józefa Mariana Piaseckiego, prof. Janusza Zeylanda i kapelana Kazimierza Ciecierskiego do gabinetu dyrektorskiego i zamordował ich strzałami w głowę – opowiada prof. Zieliński.
Po tym mordzie nakazano wyprowadzić wszystkich chorych, którzy mogli chodzić. Ci, którzy byli przykuci do łóżek – a szpital leczył sporo młodzieży z gruźlicą kręgosłupa, której leczenie polegało na wielomiesięcznym leżeniu w tzw. łóżeczku gipsowym, z którego nie tylko nie mogli wstać, ale nawet w nim siąść – zostali zastrzeleni na łóżkach.
Około 300 osób – pacjenci, lekarze, studenci, siostry zakonne, personel pomocniczy oraz osoby, które się schroniły w szpitalu, licząc na to, że w nim się uratują – ruszyło pod lufami karabinów w kierunku hal Warsztatów Kolejowych przy ówczesnej ul. Moczydło.
W masowych egzekucjach tego dnia zginęło ogółem 34 pracowników szpitala oraz liczni pacjenci.
– Tam mordowano systematycznie i bardzo wydajnie mieszkańców kilkunastu okolicznych ulic. Naszą grupę skierowano do jednej z hal, w której naprawiano wagony kolejowe. Siedziało tam ok. 1000 ludzi – osobno mężczyźni i kobiety. Mężczyzn mordowano. To były straszne sceny: ludzie byli zmuszani do stawania na zwłokach i oddawany był do nich strzał. Powstawały stosy ciał wysokie na 2 metry i długie na kilkadziesiąt. Od 5 do 12 sierpnia zamordowano, a nocami spalono, 12 tys. ludzi – wspomina profesor.
W tej masakrze zginął też Jan Iwanicki, dziadek dr Grażyny Cieślik, która obecnie razem z profesorem stara się o upamiętnienie ofiar. Wraz z innymi mieszkańcami domu przy ul. Górczewskiej 15 dziadek pani doktor został wygnany z mieszkania, zaprowadzony na Moczydło i zastrzelony.
– Opowiedział mi o tym naoczny świadek, który przeżył, udając zabitego, i uratował się spod stosu trupów – mówi dr Cieślik.

Już dwa lata po wojnie, z inicjatywy córek i synów Jana Iwanickiego, na Cmentarzu Wolskim Obrońców Warszawy, rodziny pomordowanych mieszkańców z domów przy ul. Górczewskiej 15, 26 i 37 ufundowały symboliczny grób, do którego przeniesiono ziemię z miejsca kaźni na Moczydle. Stanęła tam tablica z 37 nazwiskami.

Ulotne archiwa
Z kolei na miejscu kaźni przy Górczewskiej, gdzie Niemcy masowo mordowali mieszkańców Woli, dzięki wysiłkom pracowników Instytutu Gruźlicy, został wzniesiony skromny pomnik. Ale wkrótce stanie tam duża tablica pamięci, ze wszystkimi znanymi nazwiskami ofiar masakry.
Okazuje się jednak, że wiele ofiar pozostaje nieznanych. Pamiętają o nich ich rodziny, ale nie odnotowano ich w archiwach. Z taką sytuacją zetknęła się dr Cieślik, która próbowała znaleźć swojego dziadka w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Otrzymała odpowiedź, że w rejestrze miejsc i faktów zbrodni popełnionych przez hitlerowców jej dziadek nie figuruje.
– Najważniejsi są ludzie, którzy tam zginęli, pamięć o nich. My wiemy, kto z pracowników szpitala tam zginął, znamy osiem nazwisk pacjentów, ale chcieliśmy też umieścić nazwiska innych chorych, a także odnaleźć nazwiska zamordowanych mężczyzn z domu, w którym mieszkała rodzina pani Cieślik, a którzy pozostają bezimienni – zapewnia profesor.
Aby nazwisko ofiary znalazło się na pomniku, który zostanie wzniesiony w 2012 r., musi być zaaprobowane przez Instytut Pamięci Narodowej oraz Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Obecnie lista liczy ponad 700 nazwisk.
– Nadal jednak poszukujemy nazwisk osób, które mieszkały przy Górczewskiej i ulicach od niej odchodzących na odcinku od Elekcyjnej do Młynarskiej. To z tych ulic ludzi zabierano do hali na Moczydle lub mordowano w ich domach – mówi Jan Zieliński.

Do Profesora w tej sprawie można napisać na adres Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc,
ul. Płocka 26,
01-138 Warszawa,
wysłać e-mail: j.zielinski@igichp.edu.pl lub zadzwonić we wtorek lub piątek w godz. 8-12 pod numer 22 43 12 246.

Archiwum