7 czerwca 2013

Dobry lekarz jest dobrym człowiekiem

Z dr. Janem Antczakiem, honorowym delegatem na okręgowy zjazd lekarzy, rozmawia Justyna Wojteczek

Jak długo pracował pan jako lekarz?
Długo. Maturę zdałem w 1953 r., a Akademię Medyczną skończyłem w 1958. Wyboru kierunku studiów dokonałem niemal w ostatniej chwili pod wpływem śmierci mojej mamy. Matkę straciłem wcześnie. Zmarła 8 października 1952 r., ale bardzo długo chorowała na stwardnienie rozsiane. Leżała przez wiele, wiele tygodni w szpitalu. Całe wakacje przed maturą byłem przy niej. Wtedy podjąłem decyzję, że pójdę na medycynę i może nawet zajmę się neurologią. Oczywiście życie zweryfikowało plany i ostatecznie zostałem chirurgiem i urologiem.

Od pewnego czasu już pan nie pracuje?
Nie, teraz jestem pacjentem. I z tego punktu widzenia mam dużo przemyśleń.

Pana zdaniem – z perspektywy lekarza i pacjenta – co stanowi o tym, że ktoś jest dobrym lekarzem?
Przede wszystkim dobry lekarz musi dbać o swoje wyszkolenie. Wiem to z własnego doświadczenia. Uczyłem się całe życie, zrobiłem dwa stopnie specjalizacji – z chirurgii i z urologii, uzyskałem doktorat i myślę, że wiedza zdobyta w toku tego kształcenia sprawiła, iż mogłem sobie pozwolić na więcej niż koledzy, którzy nie tak intensywnie się dokształcali. Ale jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: jeśli lekarz nie będzie dobrym człowiekiem, nie będzie dobrym lekarzem, nawet jeśli posiądzie rozległą wiedzę medyczną. A teraz często lekarze nie okazują pacjentom życzliwości. Nie rozumiem tego.

Natomiast często narzekają na pacjentów.
Może pacjenci się zmienili?

Pacjenci są tacy sami. Może z tą różnicą, że niektórzy zdobyli wiedzę przez Internet i zdają się wiedzieć lepiej niż lekarz, jak należy ich leczyć. Rozmowa z nimi może być rzeczywiście trudna. Ale poza tym niewiele się zmieniło. Nigdy nie miałem problemu z ekspresyjnymi pacjentami, bo niejako zniewalałem ich swoim spokojem i zrozumieniem dla ich problemów. Przy czym nigdy nie byłem ideałem. Potrafiłem czasem być ostry dla kogoś, ale zdarzało się to rzadko. Jeśli ktoś się zmienił, to lekarze. Niestety, zdarza się, że odnoszą się do pacjentów obcesowo, zbyt formalnie, nie są dla nich wyrozumiali.

Ma pan dużo przemyśleń jako pacjent.
Jakie to przemyślenia?

Zacznę od tego, że w swoim chorowaniu mam bardzo dużo szczęścia, a moja żona przy okazji też. Przez ponad 33 lata pracowałem w Szpitalu Bielańskim i, choć minęło już dziesięć lat odkąd jestem na emeryturze, kiedy tam trafiam, jestem rozpoznawany. Spotkał mnie zresztą wielki honor, bo około dwóch lat temu, w rocznicę powstania placówki, dostałem specjalne wyróżnienie – „Zasłużony dla Szpitala Bielańskiego”. Jestem więc nietypowym pacjentem, bo mam tam bazę. Wciąż pamiętają mnie rejestratorki, pielęgniarki, pracują tam jeszcze moi koledzy. Kiedy się zjawiam, bo mam problem ze zdrowiem lub moja żona ma taki problem, zawsze słyszę: „W czym możemy pomóc?”. Ja nie mogę się skarżyć. Wiem jednak, że wielu kolegów nie ma takiej dobrej sytuacji. I widzę, że teraz lekarze za mało czasu poświęcają na rozmowę z pacjentem. Zapominają, jakie to ważne. Zjawisko pojawiło się już kilkanaście lat temu i stale się nasila. Brak rozmowy szkodzi nie tylko pacjentom, ale i lekarzom. Kiedy na początku istnienia samorządu lekarskiego byłem zastępcą okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej, zauważyłem, że wiele skarg pacjentów lub ich rodzin było spowodowanych tym, że lekarz za mało czasu poświęcił na zwykłą, ludzką rozmowę z pacjentem.

Pana młodsi koledzy powiedzą, że mają teraz bardzo mało czasu dla pacjenta.
Takie postawienie sprawy jest absolutnie nie do przyjęcia! Lekarz ma leczyć, a rozmowa z pacjentem to nieodzowny element leczenia! Mówię to jako chirurg, urolog, były kierownik. Wiem, że lekarze pracują teraz w bardzo trudnych warunkach. To prawda, że obecne przepisy zmuszają ich do jakichś biurokratycznych obowiązków, czego pacjenci w ogóle nie rozumieją. Lekarze używają tego argumentu jako wyjaśniającego ich zdenerwowanie. To żaden argument. Kiedy ja pracowałem, często byli podminowani. Teraz czują się osaczeni. Nie dość, że materia, jaką się zajmują, jest skomplikowana, bo od ich decyzji zależy zdrowie i życie pacjenta, to jeszcze otoczeni są gąszczem przepisów, które w bezwzględny sposób wymagają od nich działania nie tyle lekarskiego, ile zgodnego z biurokratycznymi przepisami.
To wszystko prawda, ale trzeba pamiętać, że pacjenta nie obchodzi, jakie są przepisy. Pacjenta obchodzi jego zdrowie. Trzeba nauczyć się ludzkiego podejścia do chorego, starać się być mu – w miarę możliwości – życzliwym i ostrożnie ferować wyroki. Będzie się wtedy lepszym lekarzem.

Archiwum