1 sierpnia 2013

SMS z Krakowa

Kraków, w ślad za kilkudziesięcioma miejscowościami wzbogaconymi o różne aquaparki, także wpadł w pułapkę polskiej żądzy „posiadania”. I oto po zafundowaniu sobie dwóch stadionów (Wisły i Cracovii), na Euro 2012, które się odbyło gdzie indziej, a potrzebnych aż tak, że właśnie wiślacy postanowili przenieść się z treningami do Myślenic, bo nie są w stanie utrzymać obiektu (6 mln zł rocznie), Kraków kończy właśnie dwie dalsze, też wymarzone, inwestycje. Dobiega końca budowa hali widowiskowej za 325 mln zł (miała kosztować 170 mln), jakiej nie ma w promieniu 500 km. Jej utrzymanie wymagać będzie organizowania 50 znaczących imprez rocznie (lub 8 mln zł). Bliski jest również finał budowy centrum kongresowego (naprzeciw Wawelu) za 375 mln zł, którego roczne koszty utrzymania (9,5 mln zł) wymagają organizacji kilkudziesięciu kongresów. Centrum za parę lat zapewne stanie na nogi, ale tymczasem „mieć, żeby mieć” zapowiada katastrofę finansową Krakowa. Bo czy po wykorzystaniu pieniędzy na takie inwestycje np. nauczyciele będą gotowi uczyć za darmo, żeby miasto nie zbankrutowało?
W ochronie zdrowia to samo. Nagle wyrosły w mieście dwa centra urazowo-ortopedyczne, przy czym na funkcjonowanie jednego nie ma pieniędzy, więc stoi… Nakupiono PET-ów, które zaspokoiłyby potrzeby jednej trzeciej Polski, więc wykorzystują kilkanaście procent mocy. Na inne ważne cele nie ma pieniędzy. Sporządzony przed kilkunastu laty projekt budowy jakże potrzebnego Szpitala Uniwersyteckiego za 1,4 mld zł (ponad połowa z budżetu państwa) lekko się zdezaktualizował. Co zatem ma robić obywatel? Popierać uniwersytet, który się stara o państwowe pieniądze, czy państwo, które chce wstrzymać dotację? Tenże wielce zasłużony uniwersytet, jako właściciel terenów byłego szpitala okulistycznego (12 ha w Witkowicach), tak przycisnął marszałka województwa małopolskiego stawkami czynszowymi, że ów wolał szpital przeprowadzić w inne miejsce. Oczywiście trochę to podatników (bodaj 30 mln zł) kosztowało. A teraz resztki dawnego szpitala straszą, bo nikt nie chce kupić za 40 mln zł parku z przedwojennymi barakami, który lada moment zostanie uznany za „zabytkowy”.
Dziwnie się to życie plecie. Rozmawiam z panią doktor, 80-latką wykonującą jeszcze zawód. Śródmieście Krakowa, gabinet obwieszony certyfikatami. Pani doktor opowiada koszmarne wspomnienie z dzieciństwa. Miała dziesięć lat, kiedy matka chciała jej upiec ciasto na imieniny. A że była wojna, wszystkiego brakowało, pojechała po mąkę do znajomych rolników w pobliskich Słomnikach. I… wszyscy pasażerowie pociągu trafili do Oświęcimia. Nigdy więcej matki nie zobaczyła. Takie miała imieniny. A potem, dla zatamowania cisnących się do oczu łez, pani doktor pyta: – Co słychać w izbach? – I dodaje: – Wie pan, lekarze mówią, że izby nic nie robią. A ja sobie myślę, że one nie mogą nic robić. Nie mogą, bo nie mają kompetencji. Przecież całe szkolenie po studiach jest
w rękach państwa, nie tak jak w innych krajach. Kontraktowanie świadczeń też w rękach państwa. To co zostaje?
No, nie wiem. Nie umiałem pani doktor odpowiedzieć. Może ktoś potrafi?

Wasz Cyrulik z Rynku Głównego

Archiwum