2 grudnia 2013

Sylwestrowy letarg

Paweł Walewski

Obrzędy świąteczne są bezlitosne. Przypominają, jak szybko mija czas. Przy każdym ubieraniu choinki, która w wielu domach stawiana jest zawsze w tym samym miejscu, przez głowę przelatuje myśl, że przecież dopiero co wieszaliśmy na niej te same bombki, a tu minął już kolejny rok. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz kończy go chyba z satysfakcją, że nie dotknęła go jesienna rekonstrukcja rządu, choć wielu niejednokrotnie dawało mu do zrozumienia, że nie jest pożądaną osobą na tym stanowisku. Który to już raz sprawdziła się zasada, że jeśli siedzisz cicho i nic nie robisz, to możesz przetrwać na świeczniku największe huragany, które wieją obok. I to się panu ministrowi udało. Reforma NFZ na razie zawieszona, kontraktowanie świadczeń na 2014 r. zamienione na aneksowanie, nowelizacja ustawy refundacyjnej w zamrażarce, cisza i spokój. Można zająć się świętami i witać nowy rok. Ten, który właśnie żegnamy, dla szefa resortu był całkiem dobry, choć przejechał go na jałowym biegu.
Ale w końcu trzeba się zdecydować, czy tęsknimy za politykami, którzy z prędkością karabinu maszynowego wyrzucają z siebie pomysły na reformowanie systemu ochrony zdrowia, czy cieszymy się rozleniwieniem obecnego ministra, który woli pozostawać na stanowisku niezauważony? Fakt, że w sondażach popularności niezmiennie lokuje się dość nisko, niewiele znaczy, skoro premier nadal chce mieć go w swoim rządzie. Ale czy są następcy gotowi zająć ten niewygodny fotel? Wątpię. Posada przy Miodowej traci na znaczeniu, zwłaszcza w połowie kadencji. A zatem jeśli w 2014 r. nie zdarzy się żadna przykra wpadka, Bartosz Arłukowicz na następne święta znów będzie w Pałacu Paca mógł ubierać choinkę, zdumiony jak wszyscy, że kolejny rok minął mu równie szybko jak poprzedni. Nie było na nic czasu: na uporanie się z regulacjami w zakresie medycyny transgranicznej, dokończenie procedowania ustawy o ubezpieczeniach prywatnych, przyjęcie ustawy o chorobach rzadkich i jeszcze parę innych spraw, które można było wygodnie odłożyć na później. Bycie ministrem to przecież taka miła rzecz, kiedy nie trzeba wzywać dziennikarzy na konferencje prasowe, bronić swoich racji w mediach albo ścierać się ze związkami zawodowymi. Wystarczy nic nie robić, a popatrzcie, jaki jestem dobry pan!
Tę sielankową atmosferę może wiosną popsuć Krajowy Zjazd Lekarzy, choć nie wolno nam wykluczyć, że Bartosz Arłukowicz wydeleguje na powitanie z nowym prezesem któregoś ze swoich zastępców. Może nawet wszystkich, byle tylko samemu nie rzucać się w oczy. A nawet jeśli będzie chciał stanąć oko w oko ze swoim samorządem, przetrzyma przecież największe gromy i pretensje.
W końcu nie po to jest się bywalcem salonów, by ulec sile tłumu. Pasterze śpiewają, bydlęta klękają… Hej kolęda, kolęda!

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum